I dokonało się... - pożegnanie Kontrapunktu

Kilkanaście dni temu zakończył się tegoroczny Kontrapunkt, który niejednemu widzowi zapierał dech w piersiach. Myślę oczywiście o pasjonatach sztuki, którzy pochłonięci odkrywaniem nowych nurtów, kierunków i talentów, bez wahania włączali się w festiwalowy "wir przedstawień".

Zaczęliśmy w bardzo gorącym klimacie „Lipca” Iwana Wyrypajewa, w brawurowym wykonaniu Karoliny Gruszki. Poprzeczka postawiona została bardzo wysoko, dlatego kolejne grupy teatralne miały przed sobą nie lada wyzwanie i trudno im było podtrzymać początkową "temperaturę".

Szczecińskie teatry otworzyły swe wrota przed uczestnikami festiwalu, którzy pospiesznym krokiem przemierzali ulice miasta, by dotrzeć wszędzie na czas. Ewidentnie ogarnęła nas festiwalowa gorączka. Wielu z nas na samym początku spotkał prawdziwy zawód z powodu nieobecności Teatru Pieśni Kozła z Wrocławia, ale na szczęście reszta repertuarowych przedstawień odbyła się planowo. 

Pierwszy dzień zamknęła prezentacja wiedeńskiej grupy Liquid Loft na terenie Portu Szczecin. W środę obejrzeliśmy „V (F) ICD-10 Transformacje” Teatru Polskiego z Bydgoszczy, które pozwoliły nam cofnąć się w czasie i powspominać minione lata. Tematyka dotyczyła polityki społecznej, która hierarchizuje ludzi, przypisuje im określone role, narzuca normy zachowań, ogranicza. Każdy uczestnik wpisywał się w tę przestrzeń, w której odnajdywał cząstkę swego życia i własnej osoby. Kolejna prezentacja - „Morze Otwarte” otworzyła nasze serca i umysły na drzemiące w ludziach tęsknoty, marzenia, niespełnione pragnienia. Zostaliśmy porwani przez tę morską falę i uzmysławialiśmy sobie potrzebę miłości, tkwiącą w każdym z nas.  

Trzeciego dnia Teatr Dramatyczny z Wałbrzycha znów skupił naszą uwagę na historii, tym razem tej sprzed ponad 60 lat. Spektakl o przewrotnym tytule „Niech żyje wojna!!!” był wymierzony przeciw wszystkiemu, co z nią związane. Obnażał jej okrucieństwo, bestialstwo i brutalizm, które zabijały w ludziach człowieczeństwo. W bardzo wymowny sposób burzył zakłamany obraz wojennej egzystencji, jaki prezentował serial telewizyjny „Czterej pancerni  
i pies”, kładąc nacisk na prawdziwość zdarzeń i ich ogrom zła.

Po sporej dawce trudnych i poważnych tematów, przenieśliśmy się w świat Denisa Diederota, gdzie mogliśmy i pośmiać się i poświntuszyć, przyglądając się rubasznym zachowaniom bohaterów i słuchając ich sprośnych dialogów. Nie na długo pozwolono nam cieszyć się frywolnym „Kubusiem…”, gdyż Teatr Ósmego Dnia z Poznania wystawił spektakl dokumentalny „Paranoicy i Pszczelarze”. I wtedy przyszła refleksja dotycząca naszego podzielonego świata, w którym to co szumne i medialne spotyka się z tym, co zwykłe i proste. Dwa bieguny jednego świata, w których dochodzą do głosu odrębne zdania. Spór dotyczy wartości, dlatego tak wyraźnie obrazuje paranoję ludzi, którzy w przeciwnych obozach walczą o jedną prawdę… Zwieńczenie czwartkowych spotkań stanowiło widowisko hologramowe włoskiej grupy Santasangre. Synestezja muzyki, śpiewu i ruchu odzwierciedlała ewolucję życia, w którym zderzają się różne żywioły o niezwykłej mocy.  

Aż wreszcie nadszedł wyczekiwany piątek, a więc „Dzień transgraniczny”. Przekroczyliśmy wówczas granice państwa, udając się w odkrywczą podróż po bezbrzeżach sztuki, która przybiera rozmaite formy, wykorzystuje coraz nowsze techniki, dostarczając coraz silniejszych emocji i ciekawszych przeżyć. Pierwszym punktem wyprawy były wydarzenia w Schloss-Brolin, a więc miejscu, w którym znajduje się Międzynarodowy Ośrodek Poszukiwań Artystycznych. Taka jest cecha charakterystyczna artystów, że kierowani ustawicznym głodem tworzenia, wciąż sięgają po nowe formy ekspresji i wyrazu, dając upust własnym fantazjom, wyobrażeniom i emocjom. Tego dnia obejrzeliśmy aż pięć spektakli, różniących się formą i wymową. Najbardziej zapadł mi w pamięci projekt Yael Ronen i zespołu pt. „Dritte Generation” , który dotyczył uprzedzeń rasowych, stereotypów związanych z pochodzeniem, konfliktów rasowych, problemu winy i kary, sprawcy i ofiary, mających związek z naszym pochodzeniem i historią. W toku tego burzliwego dialogu młodych ludzi poruszających tak ważkie tematy, padały bardzo ważne kwestie dotyczące naszej tożsamości, której akceptacja  
i zrozumienie pozwalają z mądrością spoglądać na inne narody.

W sobotnie popołudnie aktorzy Teatru Kana do łez rozbawili nas spektaklem „Lailonia”, który nie wymagał głębokiej refleksji, pozwalając nam na przyjemny, łatwy odbiór sztuki. Kolejny punkt wydarzeń stanowił spektakl „Lis”, który z właściwym sobie sprytem próbował wrócić do utraconego życia. Zadumaliśmy się nad przemijaniem i kruchością życia, prowadząc bilans zysków i strat, i szacowaliśmy ewentualne konsekwencje naszych decyzji w perspektywie czekającego nas życia po śmierci. 

A kiedy weszliśmy w ten poważny klimat zadumy, przyszło nam zmierzyć się z problemem samotności, w której często stawia nas egoistyczna, oczekująca i interesowna postawa kupczenia, gdy życie i drugiego człowieka traktujemy w kategoriach towaru. Ta gorzka prawda dotycząca ludzkiej egzystencji uświadomiła nasze ograniczenie materią, która wypełniona zastępczymi środkami dającymi chwilowe szczęście, w istocie jeszcze bardziej pogłębia naszą niewypełnioną przestrzeń jestestwa.

Nieubłaganie nadszedł finałowy wieczór Kotrapunku, podczas którego gościnnie zagrały dla nas legendy polskiej sceny teatralnej z krakowskiego Teatru Starego, którzy we właściwym im mistrzowskim stylu przedstawili sienkiewiczowskich bohaterów, osadzając ich we współczesnych realiach. Na zakończenie przyszedł czas na zasłużone oklaski oraz werdykt jury, po którym uczestnicy udali się na uroczysty bankiet. Był to czas na intelektualne dysputy, wymianę zdań i słowa podsumowań.

Jest jakaś magia w tym świecie teatru, która potrafi nas porwać i oczarować, przenosząc do innego czasu i rzeczywistości. Daje się to łatwo zaobserwować, patrząc na skupione twarze widzów, uczestniczących w przedstawieniach. Znajdują się wówczas, jakby poza czasem rzeczywistym, oddaleni od tego co przyziemne i codzienne. Nie ukrywam, że z utęsknieniem będę oczekiwać tego wyjątkowego czasu obcowania ze sztuką, który pozwala wznieść się ponad proch ziemi.



Marta Winnicka
Dziennik Teatralny Szczecin
4 maja 2010