I po balandze

Teoretycznie to przedsięwzięcie skazane na sukces. Z dużą porcją muzyki zespołu Bee Gees dla miłośników lżejszej rozrywki i z opowieścią o społecznych barierach oraz dysfunkcyjnej rodzinie dla tych, którzy wolą coś poważniejszego.

Musical wsparty legendą filmu, w którym objawił się światu John Travolta - w roli chłopaka z przedmieść Nowego Jorku, króla parkietu w podrzędnym klubie, który marzy o lepszym życiu. Niestety, żaden z tych atutów nie został do końca wykorzystany. Po 40 latach muzyka disco już nie porywa tak jak kiedyś. Nie wspiera jej też, wprawdzie żywiołowa, ale dość monotonna choreografia.

Wątki psychologiczno-społeczne zostały pokazane nieprzekonująco, a sceniczny kult macho - wręcz naiwnie, nawet jak na niewygórowane standardy gatunku. Także legenda Travolty okazała się zbyt potężnym obciążeniem dla występującego w premierowym spektaklu Krzysztofa Wojciechowskiego, który wprawdzie bardzo się stara, ale brakuje mu scenicznej charyzmy. Na jego tle oraz na tle jego szarżujących aktorsko scenicznych kumpli lepiej wypadają bardziej zniuansowane główne bohaterki: Stephanie (Agnieszka Przekupień) i Annette (Maja Gadzinska). Najlepiej zaś wypada zmieniająca się jak kameleon scenografia Wojciecha Stefaniaka.



Piotr Sarzyński
Polityka
11 maja 2018