Idiota wśród Rysiów i dziwek

W świetle ostatnich wydarzeń nawet nie szokuje radykalna wulgaryzacja powieści Dostojewskiego w musicalowej wersji.

Bo przecież można, wytężywszy wyobraźnię, akceptować wpisanie Rogożyna z jego męską siłą, cholerycznym usposobieniem i liryczną duszą pod gruboskórną powłoką w znanych z wiadomych stenogramów wesołych Rysiów od jednorękich bandytów. Wówczas nawet pomysł od czapy - że książę Myszkin jest dawnym ideowcem z Solidarnością na koszulce, który wraca z emigracji i patrzy z niebotycznym zdumieniem, co mu się porobiło w ojczyźnie - znajdzie uzasadnienie. 

W wariackiej koncepcji Wojciecha Kościelniaka wiele można - przy porcji dobrej woli - usprawiedliwić. Poza jednym. Poza zrobieniem z Nastazji Filipowny prymitywnej, odstręczającej dziwki. Każdy czytelnik "Idioty" wie, że w tym momencie zamysł traci sens, a przedstawienie zamieni się w bezładny zbiór scen dramatycznych, wokalnych i tanecznych. W tym paru, owszem, znakomitych, ale i paru kuriozalnych (trzymanie przez kwadrans na proscenium nagiego mężczyzny z obwisłym interesem przy akompaniamencie popiskiwań siusiumajtek). Broni się muzyka. Piotr Dziubek, wirtuoz akordeonu, w duecie z kolegą buduje przy użyciu ledwie dwóch instrumentów i chóru świat dźwiękowy na miarę całej orkiestry. Idealnie wpisany w klimat powieści. Czyli dobrze wymyślony! Przedziwne przedsięwzięcie rozciągnięte niczym miech harmonii między zachwycającą intuicją reżyserską a czystym, nomen omen, idiotyzmem.



Jacek Sieradzki
Przekrój
30 października 2009
Spektakle
Idiota