Idź tam, gdzie śpiewają

Główną funkcją teatru jest stanowienie zwierciadła społeczeństwa, opowiadanie historii tak wyrazistych i żywych w swej wymowie, że potrzebują odtworzenia, wyjaśnienia i ponownego przeżycia.

Co jednak z przeżyciami tych osób, które jedną nogą z tego społeczeństwa już odeszły, których świat stara się nie zauważać, których doznania opowiadane są ciszą – spojrzeniami, gestami, urywanymi słowami? Tych cieni ludzkich, co zdają się być w mentalnej podróży, wysyłając do nas wiadomości z daleka, a my, będąc w stanie odebrać jedynie ich skrawki, mamy wrażenie, jakby po drodze były tłumaczone nieudolnie przez translator jaźni, rozrywany nadmiarem impulsów od niezwykle nasilonych zmysłów, z których każdy chce przekazać swoje ostatnie słowa?

Spektakl „Powstanie" jest dziełem eksperymentalnym, które podejmuje się zadania stworzenia tunelu łączącego nas z odczuciami osób umierających, nie opowiadając przy tym ich historii.

Twórcy spektaklu (reżyserka, aktorki i scenografka) postanowili udać się całym zespołem do hospicjum Caritas w Warszawie, gdzie każda z nich miała nawiązać relację z jednym z mieszkańców. Przez kilka miesięcy spotkań poznawali się, rozmawiali o wszystkim i niczym, albo po prostu byli razem. Na podstawie tych rozmów mieli nadzieję prześledzić proces umierania, a istotne fragmenty szczególnie zapadające w pamięć, nawet takie jak dźwięki, przenieść na scenę.

Ściślej mówiąc, temu rodzajowi przedstawienia bliżej do doświadczenia teatralnego, niż spektaklu.

Śmierć jest tematem chwytliwym w kulturze, ale dotyczy to tej głośnej, intensywnej, nagłej – przed powolnym odchodzeniem świat odwraca oczy, przyznając swoją ułomność co do braku formy, za pomocą której można by ten proces ukazać. Przeraża nas ta szczerość w oczach osób odchodzących, to otrzymywanie od nich komunikatów, które nie mają na celu nic poza czystym przekazem. Wyłania się z tego wielkie zadanie dla teatru współczesnego – jak ukazać komunikat nieskalany ideą? A zarazem rodzi to w odbiorcy, jak i twórcy masę pytań: Czy w przypadku powodzenia tego zadania przekazanie wiadomości z pogranicza śmierci w niezmienionej formie nie zdołuje widza? Czy bez dodania szczypty humoru ta potrawa okaże się nie do przełknięcia? Czy w ogóle chcemy otrzymać szczery przekaz o tej sprawie, czy tylko użyć teatru jako kompresu łagodzącego nasze obawy?

Spektakl tego typu jest wielkim wyzwaniem, można bowiem łatwo przesadzić i podać temat jako zbyt ciężki lub lekki. Jak zatem powiódł się eksperyment?

Twórcy „Powstania" szczególnie skupili się na snach osób umierających. Słusznie, bowiem umęczony bólem umysł zawsze ucieka w świat fantazji, tworząc sobie jakby drugie życie. Ponadto, mózg ludzki, przeczuwając koniec żywotu ciała, zaczyna działać na zwiększonych obrotach i wydziela ogrom hormonów „awaryjnych", które potęgują doznania wewnętrzne, czyniąc myśli coraz bardziej barwnymi; z jednej strony przygotowuje się do wygaszenia, a z drugiej pojawiają się w nim przebłyski wspomnień w całej swej okazałości, bardziej intensywne niż kiedykolwiek. Nie ma w tym schematu, powtarzalności, nie da się z tego wywnioskować żadnych reguł, co na wstępie przyznają twórcy. Myśl przewodnia spektaklu – dać się prowadzić nieznanemu.

Wchodząc na salę teatralną mamy poczucie wtargnięcia w środek sztuki, stawania się jej częścią. Nie ma ograniczenia co do poruszania się – widz może swobodnie podejść do aktorek, obejrzeć wszystko, dotknąć scenografii, co daje wrażenie przebywania we śnie. Sama scenografia jest dobrze przemyślana, adekwatna do klimatu przedstawienia, „lekka" jak chmurka, równoważy powagę tematu.

Spektakl dzieli się na dwie części. Pierwsza jest sennym przeżyciem wizualno – dźwiękowym. Pojawiają się cytaty, piosenki, dźwięki, które towarzyszyć miały pacjentom hospicjum w momencie odchodzenia. Nie da się ich sklasyfikować, wymykają się interpretacji. Jest to przeżycie indywidualne, w każdym wywołujące inne odczucia, skojarzenia, myśli. Pojawiają się jednak dźwięki przewodnie, które zaczynają budować sens. Wiele z nich ma ze sobą coś wspólnego, tak, jakby była to opowieść snuta dźwiękami, której zdania płynnie przechodzą w kolejne. Są jak samopisząca się książka, gdzie zarówno kropki, jak i nowy początek zdania stanowi ciężki oddech, co jakiś czas przerywający dźwięki, jak odgłos powietrza nabieranego łapczywie przez człowieka, który zafascynował się czymś tak, że zapomniał o wdechu, a teraz chwyta się skrawków życia.

Wszystkie dźwięki dają wrażenie „wybicia z osobowości", połączenia z ogromem natury i kosmosem, pływania, albo latania. Doświadczenie to trwa dość długo, niektórych może zniecierpliwić, lub dać poczucie zagubienia i tęsknoty za jakimś znajomym dźwiękiem. W końcu wybijają się z oddali nuty piosenki, a wraz z nią budzi się pierwsza postać, która od razu, choć przed chwilą ledwie żywa, zabiera się do zaspakajania głodu, złakniona przyziemności do granic możliwości. Ten kontrast, balansowanie pomiędzy życiem a śmiercią, doskonale obrazuje stan przedśmiertny i wprowadza do drugiej części spektaklu. Trzy kobiety (Katarzyna Kucharska, Maria Patykiewicz, Aleksandra Padzikowska) rozmawiają ze sobą, dużo w tym humoru, beztroski. Zdaje się, że dziewczyny bardzo dobrze się znają, są ze sobą blisko, niemalże jak trzy siostry. Spektakl nie wyjaśnia, kim są. Podskórnie jednak czuje się, że aktorki wplatają w te z pozoru przypadkowe byty treści i odczucia, które otrzymały od pacjentów hospicjum w trakcie spotkań z nimi. Część ta wydaje się zadziwiająco „lekka"; przydałby się tutaj poważniejszy wątek, pozostawiający temat do przemyśleń. Pojawiają się ciekawsze sceny, jak na przykład moment, w którym jedna postać łapie i podtrzymuje drugą, podczas gdy tamta kołysze się, spoglądając pod siebie, jakby widziała tam przepaść i swoje ciało, a może życie, które właśnie spada; ostatecznie sprawiają jednak wrażenie przypadkowych, słabo zostało ukazane to, co twórcom udało się wyciągnąć ze spotkań z przyjaciółmi z hospicjum. A szkoda, ponieważ temat zasługuje na pociągnięcie go dalej, a nie realizację momentami przypominającą improwizację – szczególnie widoczną w zakończeniu, gdzie aktorki biegają beztrosko po scenie, informując, że to już koniec – rzeczywiście, wiele osób mogłoby się nie domyślić, że od strony twórców zostało przekazane już wszystko i spektakl dobiega końca. Zdecydowanie dzieło po intensywnej scenie (tutaj należą się pochwały za niespodziewany moment, gdy jedna z postaci znajduje źródło melodii, za którą miała podążać), w całości bardzo „lekkie" w swej formie, „odlatuje" już kompletnie, gra aktorska staje się chaotyczna, a zakończenie jeśli pozostawia pytania, to nie te natury filozoficznej, tylko wyrażające zastanowienie nad istnieniem jakiegoś przekazu w ogóle.

Całość spektaklu jest przystępna (mimo tematyki nie przestraszy nawet najwrażliwszego widza), jednak wyraźnie niedopracowana, pozostawiająca niedosyt. Warto przeżyć to doświadczenie teatralne w ramach ciekawostki i zrobienia pierwszego kroku do zainteresowania poruszonym zagadnieniem. Dusze filozoficzne mogą się jednak nieco zawieść. Jak na eksperyment jest to mimo wszystko spektakl wykonany przyzwoicie, posiadający sporą ambicję i wręcz proszący się o wydłużenie pewnych wątków, jak również ich dodanie.

Najważniejsze zostało osiągnięte – zwrócenie uwagi na to, że wysłuchiwanie ludzi odchodzących może być nawet bardziej fascynujące, niż ich historia, do której w każdej chwili możemy później wrócić, zamiast w takim momencie odwracać wzrok i pozostawiać te osoby gdzieś na skraju wykluczenia społecznego. Ważne jest ich teraźniejsze istnienie, to, co teraz przeżywają, będąc wciąż wśród żywych, zdolni do nauczenia nas czegoś ważnego, czego nie dostrzegaliśmy w życiu.

W końcu sedno sprawy najlepiej widzi ten, kto jest na jej uboczu. Czy zatem najlepsze historie o życiu snują umierający?



Paulina Pacyga
Dziennik Teatralny Kraków
19 lipca 2019
Spektakle
Powstanie
Portrety
Marta Malinowska