Ile jest dziś Mickiewicza w Mickiewiczu?

Przyznam, że na spektakl "Towiańczycy, królowie chmur" jechałam z pewną taką nieśmiałością, zniechęcona przez recenzje i komentarze dostępne w internecie. Ale cóż, przecież nie mogłam tego nie zobaczyć. Zatem przybyłam, zobaczyłam i ... klaskałam.

Nie będę tu powtarzać tego, co napisali inni, a co ja też dostrzegłam, odniosę się jedynie do całości z punktu widzenia towiańczyków. Wszak o nich, jak głosi tytuł, miała być sztuka. Widzimy zatem kilka osób z tego grona: Adama, Celinę i Władysława Mickiewiczów, Seweryna Goszczyńskiego, Gierszona Rama, Ksawerę Deybel oraz małżeństwo Towiańskich. Jest jeszcze Gustaw-Konrad, ale to, jak wiemy, postać literacka. Towiańczycy nie zawsze żyli tak, jak chciał tego założyciel Koła Sprawy Bożej, podobnie jak chrześcijanie rzadko żyją zgodnie z nauką Chrystusa. Jednak duch towianizmu unosi się od początku do końca przedstawienia. Towianizm to przede wszystkim pacyfizm chrześcijański. Wydaje mi się, że dostrzegli to twórcy spektaklu i skontrastowali z mitami romantycznymi i neoromantycznymi.

Ile jest dziś Mickiewicza w Mickiewiczu? Czy postęp wyprzedził czyszczenie pamięci? Dlaczego biblijny nakaz "Bądźcie płodni i rozmnażajcie się" jest przekleństwem? Czy Gustaw powinien być Konradem? Takie pytania stawia przed nami ta sztuka, utkana z cytatów, parafraz, kontekstów... Znajdziemy echa twórczości Kochanowskiego, Słowackiego, Mickiewicza, Goszczyńskiego, Wyspiańskiego, Gombrowicza, Słonimskiego, Mrożka wreszcie i pewnie wielu innych, ale trzeba byłoby obejrzeć to jeszcze raz, aby zdążyć wyłapać wszystkich. Przedstawianie jest bowiem dynamiczne, a skrzydlate słowa fruwają po scenie śmiesząc, tumaniąc i strasząc. Tak, było też słychać śmiech z widowni, choć na scenie obecna była bardziej groteska niż kabaret i nasuwało się pytanie z Gogola "z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie", ale to już kwestia wrażliwości.

Muszę się odnieść do wszechobecnej w recenzjach nagości. Nie dało się jej nie zauważyć. Małżeństwo Towiańskich w stroju Adama i Ewy (sprzed grzechu pierworodnego) prowokowało publiczność. Niech się wstydzi ten, kto widzi... Odczytałam to jako symbol "nowego człowieka", tego, którym wg Towiańskiego każdy powinien się stać. Dziecka Bożego, które nie ma się czego wstydzić (pierwsi ludzie, póki nie zgrzeszyli, nie zakrywali niczego, nawet listkiem figowym). Skoro wstyd jest konsekwencją grzechu, wołanie Towiańskich "nie wstydźmy się!" jest wołaniem "nie grzeszmy!". Jest też prawie nagi Gustaw, którego próbowano ubrać, narzucić mu "płaszcz Konrada" czy też koszulę (Dejaniry?) "Jestem tym, kto na mnie patrzy" - mówi i upiera się, że nie jest Konradem. Kłania się Słonimski, Gombrowicz, Słowacki...

Jeszcze inny wątek wprowadza Żyd - Gerszon Ram, ochrzczony co prawda przez towiańczyków, ale żałujący tego. Wszystko jest na sprzedaż, zda się mówić, nawet ziemia oświęcimska (tyle hektarów odłogiem leży i zarobku z tego nie ma!). Trzeba więc bawić się, tańczyć, "póki cyklon kojarzy się tylko z wiatrem"... Swoją drogą, jak nie zestawić tej sceny z innymi z wielkich naszych dramatów! Z chocholim tańcem u Wyspiańskiego i tangiem Edka u Mrożka. Ponad wiek temu tańczyliśmy, jak nam zagrał byle śmieć, pół wieku temu prostak, a teraz...

Wreszcie Mickiewicz, obecny przez cały czas, ale niedominujący. Mimo że przecież wszyscy pozostali są dzięki niemu, przez niego, z nim, przeciwko niemu... Mickiewicz proszący swoje dzieci o obronę (przed kim? pada pytanie), a nie uzyskawszy tego cytuje Słowackiego. Dochodzi do wniosku, że mimo tylu potomków (z prawego i nieprawego łoża) nie zostawił żadnego dziedzica ani dla lutni, ani dla imienia. To dobrze czy źle?

Wszyscy jesteśmy obywatelami gleby zanieczyszczonej, przypomina Towiański. I o nią powinniśmy się troszczyć, zamiast szczuć się nawzajem poezją tyrtejską, mitami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie ku chwale ego i zagładzie człowieka w człowieku. Dopóki bowiem poczucie własnej wartości naród będzie czerpał z nienawiści do sąsiada, lepszego świata nie będzie.

Kreacja Mistrza Andrzeja jest jakby podwójna: z jednej strony mamy bezpośrednie nawiązanie do "proroka z Litwy", z drugiej jednak aktor go grający (Krzysztof Zarzecki) nie wygląda na czterdziestolatka steranego życiem. Jest to też bowiem współczesny młody człowiek, który nie pójdzie umierać za Krym. I niemający się czego wstydzić.

Spektakl przypomina dom budowany z cegieł bez zaprawy, trudno też odnaleźć kamień węgielny... Stąd pytania o sens.

Love is the answer...



Agnieszka Zielińska
www.towianizm.bloog.pl
14 kwietnia 2014