Inne relacje

Na premierę zaprosiliśmy wszystkie osoby, które były na warsztatach, bo przez współudział w tym wydarzeniu zaangażowały się także w powstawanie naszego przedstawienia. Będziemy wykorzystywać teksty i inne materiały dokumentalne, które powstały podczas warsztatów. Dzięki temu uczestnicy warsztatów stali się lepiej przygotowani na premierę, bo mają do niej bardziej osobisty stosunek, co jest dla nas ważne w teatrze.

Rozmowa z Hubertem Fiebig oraz Danielem Namiotko, którzy wraz z Jagodą Stanicką przygotowują spektakl „Żyjesz naprawdę w innym świecie". Premiera odbyła się 15 października 2021 roku w Scenie Roboczej w Poznaniu.

Czas kultury: Na początku chciałabym dowiedzieć się czegoś o tytule waszego projektu – „Żyjesz naprawdę w innym świecie".

Hubert Fiebig: To słowa wypowiedziane przez moją mamę, kiedy zrobiłem przed nią swój coming out. Długo zastanawialiśmy się, czy nadają się na tytuł spektaklu, ponieważ przez kawał czasu nie mogliśmy zapamiętać tego zdania i ciągle je przeinaczaliśmy. Później zastanawialiśmy się, czy słowo naprawdę nie jest zbytnio narzucające, bo wiadomo, że „prawdę" każdy rozumie po swojemu i to jest OK. Później dostrzegliśmy wieloznaczność tego zdania. „Żyjesz naprawdę w innym świecie" jest zaproszeniem dla widzów do odkrywania światów, w których każdy i każda z nas żyje. Są w nich ślady prywatnych historii, doświadczeń, relacji z rodzicami albo środowiska, w którym dorastaliśmy, czy przynależności do danej grupy społecznej. W spektaklu stawiamy pytanie o to, które z tych aspektów mają największy wpływ na kształtowanie się naszych tożsamości.

Dlaczego zgłosiliście swój projekt spektaklu do konkursu rezydencyjnego Sceny Roboczej „Nowa Generacja" 2021?

H.F.: Szukaliśmy miejsca, które będzie otwarte na proces twórczy. To bardzo ważny dla nas czynnik, bo przy tym projekcie każde z nas jest w pewnym sensie debiutantem w nieuprawianej wcześniej dziedzinie. Ja próbuję swoich sił jako reżyser, Jagoda pierwszy raz będzie komponować muzykę w spektaklu na żywo, a Daniel, choć jest aktorem, tym razem sprawdzi się jako performer i osoba zaangażowana w tworzenie koncepcji całego wydarzenia.

Daniel Namiotko: Chcieliśmy też spróbować pracy w kolektywie, który będzie działać w zgodzie z naszymi potrzebami. Taka metoda to dla nas nowość, bo wcześniej pracowaliśmy w instytucjach, a one rządzą się innymi prawami niż działania wspólnotowe.

Skąd ta potrzeba kolektywnej współpracy?

H.F.: Jestem po szkole aktorskiej, ale w pewnym momencie poczułem potrzebę tworzenia wypowiedzi teatralnych w dużo szerszym zakresie, niż oferuje teatr dramatyczny, w którym aktor często „służy" jako narzędzie wypowiedzi reżysera. System teatru instytucjonalnego i edukacji teatralnej w Polsce odbiera poczucie sprawczości, autonomiczności oraz równości. Zauważyłem, że w procesie produkcji teatralnej liczy się przede wszystkim wewnętrzna polityka teatru, oparta na niezdrowej hierarchii czy tworzeniu ekskluzywnych środowisk artystycznych. A ja chciałem bliższego kontaktu z widzem i współtwórcami otwartymi na działania społeczne oraz edukacyjne. Czułem potrzebę stworzenia przestrzeni pracy dla grupy osób zaangażowanych w temat mniejszości i wykluczenia, dlatego zacząłem pisać wnioski konkursowe. Poruszaliśmy w nich bardzo delikatny temat tożsamości seksualnych i płciowych, które często przyczyniają się do wykluczania osób z życia społecznego. Zaufanie i swoboda wypowiedzi były dla nas bardzo ważne.

Rozumiem, że żadne z Was nie miało wcześniej doświadczenia pracy w kolektywie, więc zapewne próbowaliście różnych sposobów na odnalezienie najbardziej komfortowej dla was metody kolektywnego działania.

H.F.: Dla każdej i każdego z nas to była pierwsza przymiarka do budowania kolektywu. Naszym celem było wypracowanie możliwie najbardziej równościowych zasad, które zgadzałyby się z naszymi wartościami oraz potrzebami. Momentami ten etap był dla nas bardzo trudny i emocjonalny. Poza wartościowymi chwilami zdarzały się konflikty, ale ostatecznie udawało nam się je wspólnie przepracowywać. Myślę, że w pracy zespołowej najważniejsze jest mówienie wprost o swoich uczuciach, niepewnościach i lękach, a także bycie wysłuchanym, a potem wspólne odnajdywanie rozwiązań. Czasami wystarczy nazwanie naszych intencji, żeby druga osoba mogła wyrzucić z siebie negatywne emocje. Poza tym byliśmy ciekawi, czy jesteśmy w stanie wypracować własny model pracy nad spektaklem.

To założenie towarzyszyło warsztatom, które prowadziliście w ramach „Akademii czułości" – wydarzenia towarzyszącego waszej pracy nad spektaklem. Jego opis sugeruje, że istotą spotkań z osobami, które zdecydowały się wziąć w nim udział, będzie refleksja nad kolektywnym działaniem.


H.F.: Właśnie. Chcieliśmy, by warsztaty miały wymiar edukacyjny i społeczny, żeby były formą zaproszenia do współuczestnictwa w tworzeniu wydarzenia teatralnego. Razem z naszą przyjaciółką – Anią Bolewską, która prowadziła z nami te warsztaty – zaproponowaliśmy uczestnikom formułę kręgów. Metoda ta zakłada, że wszystkie osoby są wobec siebie równe, wszyscy dostają czas i możliwość wypowiedzenia się. W kręgu porozumiewamy się wedle zasady „komunikat z ja", czyli mówimy o sobie, o swoich emocjach i potrzebach z własnej perspektywy. Te proste zasady pomogły nam stworzyć bezpieczną przestrzeń do wymiany myśli i emocji. Być może osoby, które były na warsztatach, wprowadzą podobne założenia i wartości także podczas wspólnotowej pracy w innych sytuacjach. Warto je stosować nie tylko w teatrze.

A co wy wynieśliście z tych warsztatów?

H.F.: Zarówno dla nas, jak i osób, które wzięły udział w warsztatach, spotkania były szansą na dowiedzenie się czegoś o działaniach zespołowych. Nam pomagały w przeanalizowaniu naszej sytuacji jako kolektywu. Ostatecznie okazało się, że chcielibyśmy to poczucie równości i bezpieczeństwa przełożyć na interaktywną pracę z publicznością. Mamy nadzieję, że ta perspektywa nie zniechęci widzów! Chcemy, aby spektakl – a właściwie instalacja dokumentalna, którą tworzymy – był pretekstem do spotkania. Każdy widz będzie mógł decydować, czy i w jakim stopniu zechce zaangażować się w proces.

D.N.: Chcieliśmy nawiązać też trochę inną, niezwyczajną relację z widzem. Zależało nam na poznaniu publiczności, która mogłaby przyjść na nasz spektakl. Na premierę zaprosiliśmy wszystkie osoby, które były na warsztatach, bo przez współudział w tym wydarzeniu zaangażowały się także w powstawanie naszego przedstawienia. Będziemy wykorzystywać teksty i inne materiały dokumentalne, które powstały podczas warsztatów. Dzięki temu uczestnicy warsztatów stali się lepiej przygotowani na premierę, bo mają do niej bardziej osobisty stosunek, co jest dla nas ważne w teatrze.

 

Czy chcecie wprowadzać formułę warsztatową także przy okazji kolejnych prezentacji spektaklu, czy przewidzieliście ją jako jednorazowe działanie?

D.N.: Zdecydowanie chcielibyśmy, żeby następne spektakle poprzedzać podobnymi warsztatami, nawet jeżeli gralibyśmy w innych miastach. Ta potrzeba doprowadziła nas także do stworzenia promocyjnego konceptu, który towarzyszyłby zarówno warsztatom, jak i przedstawieniom. Zaproponowaliśmy Scenie Roboczej, aby w duchu edukacji teatralnej zapraszać do współudziału osoby z pokolenia naszych rodziców. Akcja „zabierz rodzica do teatru" byłaby odwróceniem działań zwykle skierowanych na aktywizowanie dzieci i młodzieży.

H.F.: Warunkiem skorzystania z promocji byłby udział w warsztatach, podczas których będziemy wykonywać proste ćwiczenia angażujące rodziców i ich dzieci. Ważnym wątkiem przedstawienia jest relacja z opiekunami – moimi, Daniela, ale też „rodzinami" w szerszym, społecznym kontekście. Zastanawiamy się, w jaki sposób wypełnić ten międzypokoleniowy dystans pomiędzy nami i naszymi rodzicami, a światem, w którym obecnie żyjemy. Dużo się w nim zmieniło od czasu, kiedy nasi rodzice byli w naszym wieku. Widzę potrzebę oswojenia ich ze zmianami kulturowymi, które mogą wydawać się im obce, niebezpieczne i niejako z „innego świata".

Czerpiecie inspirację ze strategii pedagogiki teatru, co znajduje uzasadnienie w pomyśle tworzenia teatru społecznego. A ile zaczerpnęliście z teatru dokumentalnego, z którym Hubert miał wcześniej do czynienia?

H.F.: Warsztaty pozwoliły nam pozyskać dużo materiału reportażowego, ale z założeniami teatru dokumentalnego wchodzimy w polemikę. Zwykle najistotniejszy w nim jest przebieg dramaturgiczny, poprzedzony dobrym przepracowaniem tematu, wywiadami czy zbieraniem materiałów źródłowych. Tymczasem treścią naszego przedstawienia nie ma być wyłącznie akt sceniczny, ale też to, czego można doświadczyć podczas warsztatów. Czyli właściwie odpowiedź na pytanie, w jaki sposób połączyć teatr dokumentalny, edukacyjny i proces warsztatowy w jednym wydarzeniu. Zaczynając pracę nad przedstawieniem, zastanawialiśmy się, co realnie pomaga w referowaniu rzeczywistości. Osoby, które były z nami na warsztatach, pomagały nam zdefiniować pojęcie dokumentu. Zwykle myśli się o nim jako kategorii gatunkowej filmu albo literatury, a przecież niektórzy piszą dzienniki, prowadzą Instagram czy zbierają kamienie – to wszystko też może być formą dokumentalną. Taki wniosek zadecydował o ostatecznym kształcie naszego spektaklu jako teatralnej instalacji dokumentalnej.

Podejmujecie próbę przewartościowania znaczenia teatru dokumentalnego. W jaki sposób wobec tego chcecie opowiedzieć o tak skomplikowanym zagadnieniu, jak próba zrozumienia i określenia tożsamości?

H.F.: Chcemy sprawdzić, co zaszczepili w nas nasi rodzice – za nimi tradycja, potem kultura, a w końcu polityka. To główna oś, po której się poruszamy. Wchodzimy w dialog z przeszłością, żeby zrozumieć, co dzieje się tu i teraz. Zastanawiamy się nad tym, z jakimi definicjami tożsamości mamy do czynienia dzisiaj. Wiemy, że istnieją takie pojęcia jak tożsamość płciowa, seksualna, narodowa, polityczna, społeczna... Jest tego naprawdę dużo i można się pogubić.

D.N.: Okazuje się, że niezwykle trudno nazwać własną tożsamość. Wiadomo, mogę przedstawić się jako Daniel, osoba mówiąca po polsku, dwudziestopięciolatek, ale te określenia nie są osobiste. Tożsamością może być na przykład specyficzna kreatywność i inne, szersze konteksty. Poszukiwanie niebanalnych, nowych definicji i indywidualnych określeń jest tym, co posuwało do przodu naszą pracę nad spektaklem. Ważne, żeby pamiętać, że możliwość samookreślenia swojej tożsamości jest przywilejem.

Jak pomieścić te wszystkie tematy w spektaklu jednego performera? Skąd pomysł, żeby na scenie był tylko Daniel?

D.N.: Nie byliśmy zamknięci na inne możliwości, ale podczas prób ta formuła sprawdzała się najlepiej. W pewnym sensie performować będzie też Jagoda, ponieważ muzyka, którą zagra, powstanie na żywo. Jej działanie będzie zależeć od przebiegu spektaklu. Myślę, że duży wpływ na tę decyzję miały też nasze inspiracje, takie jak „Hamlet" w reżyserii Mai Kleczewskiej, realizowany w Teatrze Polskim w Poznaniu. Ten spektakl zrobił na nas duże wrażenie, bo widz miał możliwość współuczestniczenia w nim zgodnie z własnymi potrzebami.

H.F.: Ciągle jesteśmy w procesie! Jesteśmy przygotowani na to, że wszystko może się w tym projekcie zmienić. W wakacje byliśmy na festiwalu Santarcangelo we Włoszech, który zmienił naszą perspektywę postrzegania teatru jednego performera. Dostrzegliśmy wartość teatru minimalistycznego, który jest prosty w założeniach, a przy tym efektowny. Mówię tu między innymi o performansie Cherish Menzo pod tytułem „Jezebel" czy instalacji Romea Castellucciego „The Third Reich". Uczestniczyliśmy w wydarzeniach z pogranicza koncertu i performansu, które odbywały się w miejscach przypominających plan filmowy „Mad Maxa" – z buchającym ogniem, wielkimi instalacjami zawieszonymi ponad głowami, metalowymi maszynami w kształcie wielkich psów. Wszystko to otworzyło naszą wyobraźnię na nowe sposoby myślenia o wydarzeniach teatralnych.

 



(-) (-)
Czas Kultury
8 listopada 2021