Inspiruje mnie chaos

Rozmowa z Parasem Terezakisem, grecko-kanadyjskim choreografem, założycielem Kinesis Dance Somatheatro

Regina Lissowska: Już po raz trzeci bierze Pan udział w Konferencji Tańca. Czy Pana zdaniem, na przestrzeni lat, doszło do jakichś zmian?

Paras Terezakis:
Myślę, że jest jeszcze nieco za wcześnie, żeby o tym mówić. Byłem tutaj rok temu i dwa lata temu, ale dzisiaj jest dopiero trzeci dzień Konferencji i nie mogę jeszcze zbyt wiele powiedzieć o zmianach, które się dokonały.

Jestem trochę zawiedziony tym, że organizatorzy musieli zrezygnować z Elektrociepłowni na rzecz kopalni. Mam wrażenie, że Elektrociepłownia stwarzała więcej możliwości. Była bardziej różnorodna, przestronna i gotycka. Teraz wszystko dzieje się w jednej hali. Nie wiem, co się stało, zapewne był jakiś powód, dla którego musieli tak zrobić. Niemniej jednak mam nadzieję, że uda im się ją odzyskać. Przestrzeń tego miasta i jego postindustrialne budynki mają wiele walorów. Dostrzegam w nim jakby podwójną strukturę, tajemnicę ukrytą pod tym co widoczne na pierwszy rzut oka. Nawet częste zmiany pogody nadają temu miejscu specyficzną aurę, zmieniają kolory. Sądzę, że warto je podkreślać.

Poza tym, w tym roku ludzie wydają mi się nieco inni. Poprzednio wielu zachowywało się jak aktorzy. Sądzę, że osoby biorące udział w warsztatach także różnią się od swoich poprzedników. Wcześniej uczestnicy byli bardziej różnorodni. Dziś przyjechali tu po to, aby się czegoś nauczyć, aby doświadczyć czegoś nowego. Nie jestem jeszcze w stanie powiedzieć, jak zmienią oni tegoroczny festiwal.

R.L.: A co sądzi Pan o programie? Wiem, że jest jeszcze za wcześnie żeby wyrokować, ale być może któreś ze spektakli szczególnie przykuły pańską uwagę?

P.T.: Zauważyłem, że zaprosiliście wielu ciekawych wykonawców. Cieszę się, że pojawiło się w tym roku więcej azjatyckich grup.

Bardzo podobał mi się występ dzisiejszego wieczoru, EDx2 Dance Company z Korei, oraz wczorajszy Compagnie Drift ze Szwajcarii. Oba spektakle były bardzo mocne. Jak na razie, program wydaje się być bardzo intrygujący.

R.L.: Prowadzi Pan warsztaty „Dance Out Loud”. Czy mógłby Pan opowiedzieć o nich?

P.T.: W moich warsztatach nie chodzi o to, co już znamy, wręcz przeciwnie, chodzi o to, co jest dla nas nowe. Wszystko zależy od spontaniczności i tej iskry, którą z siebie wydobywamy dzięki naszej fizyczności i naszemu wewnętrznemu teatrowi.

Uwielbiam improwizacje, które wynikają ze stwarzanych przeze mnie sytuacji. Na moich warsztatach najważniejsza jest fizyczna transmisja ciała w przestrzeni oraz to, jak przestrzeń oddziałuje na nas samych. Jednocześnie ogranicza nas i pozwala rozwinąć się we wszystkich kierunkach.

Bardzo ważny jest również teatr. Wykorzystuję elementy techniki Meisnera, systemu Stanisławskiego, a także komponenty tzw. teatru fizycznego, którego współtwórcą był Jerzy Grotowski. To dość złożony i zróżnicowany proces. Pracując z tancerzami, staram się wychwycić to, czego oni nie dostrzegają. Próbuję ukazywać im takie przestrzenie i możliwości w ich ciele, do których zazwyczaj nie docierają. Wiąże się to ze specyficznym stanem umysłu. Działamy, reagujemy i tańczymy według pewnych technicznych schematów, ale podczas moich warsztatów zapominamy o nich – skupiamy się na fizycznej interakcji i historii, która się za nią kryje. Tancerz musi też dać coś od siebie. Na przykład, na pytanie „co robiłeś dziś rano?” można odpowiedzieć jednym ruchem albo całą ich sekwencją. Czasem włączamy muzykę i obserwujemy, czy coś się zmieni, lub tańczymy bez muzyki. Bywa i tak, że po prostu reagujemy na przestrzeń.

R.L.: Porozmawiajmy o pańskiej pracy i obszarach zainteresowań w choreografii. Co inspiruje Pana jako artystę?

P.T.: Inspiruje mnie chaos w naszym życiu.

R.L.: Chaos? Co Pan przez to rozumie?

P.T.: Nie potrafię odnaleźć się w „sytuacji pustki”. Chaos mnie ekscytuje. To bardzo ciekawe, jak bardzo ludzie są przywiązani do rzeczy i porządku. Staram się, aby w moich choreografiach ciągle coś się działo. Dzięki temu odkrywam piękno spokoju.

Są dwa rodzaje sztuki: apollińska i dionizyjska. Uwielbiam dionizyjską strukturę, która ujawnia się w żywiołowej sytuacji. Podoba mi się także to, że struktura apollińska definiuje się poprzez opozycję do chaosu, nie odwrotnie.

Nie wydaje mi się, aby świat był uporządkowany, nawet jeśli na to wygląda. Żyjemy w chaosie. Żyjemy także w ciągłej manipulacji, ale jeśli rozejrzymy się dookoła, zobaczymy, że wokół nas jest tylko chaos.

Widzimy pewne struktury i wydaje nam się, że społeczeństwo jest zorganizowane, ale tak naprawdę nie wydaje mi się, aby to była prawda. W choreografii lubię zaskakiwać zarówno siebie, jak i wykonawcę. Lubię, kiedy publiczność jest zaskoczona przez to, że my jesteśmy zaskoczeni. Nie interesuje mnie udawanie. Nie chcę zaskakiwać publiki przygotowaną niespodzianką, sam chcę być nią zaskoczony. Nie chcę wyjaśniać rzeczy, które się pojawiają. One po prostu muszą się pojawić.

Staramy się mówić z sensem, budować logiczne zdania, ale wydaje mi się, że rzeczy chaotyczne mają czasem o wiele więcej sensu.

Nie uważam, że wszystko należy robić zgodnie z obowiązującymi regułami. Jeśli człowiek tak postępuje, w pewnym momencie przestaje prawdziwie żyć. Przestajemy zastanawiać się nad tym, co robimy – wykonujemy tylko rutynowe czynności. Spontaniczność nas rozwija.

R.L.: Czyli można powiedzieć, że ważna jest w Pana pracy relacja pomiędzy porządkiem i chaosem, choć osobiście woli Pan chaos?

P.T.: Dokładnie. Zanim się tutaj znalazłem, pracowałem z pewną grupą baletową. Chodziłem do szkoły, uczyłem się tańca, potem poszedłem na uniwersytet. I nagle okazało się, że zamiast podekscytowania, czuję znudzenie. Zacząłem szukać samego siebie, wewnętrznej prawdy. I oto znów poczułem ekscytację. Odnalazłem swoją prawdę, a wraz z nią nieco kłamstw. Pomyślałem, że to świetny materiał dla artystycznej pracy.

Zaskakiwanie samego siebie jest czymś niezwykłym i wspaniałym. Mam nadzieję, że w ciągu mojego życia spotka mnie jeszcze wiele nieprzewidzianych rzeczy. Czasami, kiedy jadę pociągiem lub lecę samolotem i poruszam się bardzo szybko, dostrzegam coś nieuchwytnego właśnie w tych urywkach chwil. Zauważam rzeczy, które są dla mnie niewidoczne, gdy stoję w miejscu.

R.L.: A ludzie, z którymi Pan pracuje?

P.T.: Jeśli chodzi o mój zespół, są to ludzie są niezwykle błyskotliwi. Mają w sobie tę iskrę, która jest niezbędna artyście. Jako tancerze, wciąż poszukują różnic, aby się wyrazić i zinterpretować to, co przynosi im sytuacja.

Jeśli chodzi o osoby z warsztatów, to lubię mieszać im trochę w głowach. Lubię ich zaskakiwać. Ciągle coś zmieniam i patrzę, co się dzieje. Sądzę, że artysta, który tego nie robi, może być nudny.

R.L.: Jak to się stało, że zaczął Pan pracować ze swoim zespołem?

P.T.: Rząd Kanady obciął dotacje na sztukę o 60 procent. Robiłem wtedy różne projekty. W końcu przedstawiłem pewien pomysł i uzyskałem dotację. Większość tancerzy z mojego zespołu znam od dłuższego czasu, ale gdy potrzebujemy kogoś nowego, to przeprowadzam audycję. Moi współpracownicy są nie tylko tancerzami, ale przede wszystkim aktorami, którzy posiadają doświadczenie w aktorskiej interpretacji rzeczywistości. Ciało gra, podobnie jak u Cunninghama.

Według mnie ruch ma wymiar teatralny. Jest to teatr bez słów, który wynika z sytuacji pojawiających się podczas improwizacji.

Obecnie pracujemy nad nowym projektem. Robimy spektakle w specyficznych przestrzeniach budynków, w których wykorzystujemy ich teksturę do kształtowania ruchu. Myślę, że to będzie rozwijające doświadczenie dla mnie i moich tancerzy.

Gdy jako młody chłopak byłem w greckiej armii w oddziale 114. Stąd wzięła się nazwa tego projektu: „Compartments 114”. Podtytuł to Odd-Essay, co nasuwa również skojarzenie z Odyseją, ponieważ projekt przypomina podróż po budynku. Ten budynek żyje własnym życiem. Dlatego tancerze-interpretatorzy nie tylko oddziałują na jego przestrzeń, ale również ta przestrzeń oddziałuje na nich.

R.L.: Czy planuje pan jeszcze inne projekty?

P.T.: Obecnie prowadzimy rozmowy z Jackiem Łumińskim i Śląskim Teatrem Tańca dotyczące wymiany tanecznej między Polską a Kanadą. W tej chwili nie mogę jeszcze nic więcej powiedzieć o tym projekcie, ale sądzę, że współpraca między tancerzami i choreografami z różnych zespołów może być bardzo interesująca i rozwijająca.

R.L.: Kiedy zamierzacie rozpocząć współpracę?

P.T.: Prawdopodobnie w ciągu najbliższych dwóch lat. Potrzebujemy odpowiednio dużo czasu, by oba zespoły mogły się rozwinąć.

R.L.: Dziękuję za rozmowę.



Regina Lissowska
Fabryka Tańca - Gazeta Festiwalowa
4 lipca 2011
Portrety
Stefan Heym