Ja, Kuźniar!

Spotkanie ze Zdzisławem Kuźniarem, aktorem wielu polskich teatrów, zorganizował, już po raz kolejny, Instytut im. Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu. W pierwszej połowie marca, na oczach widowni, wypełnionej do ostatniego miejsca, Kuźniar przedstawił dramat wybitnego, ale już leciwego, aktora, który, po wielu latach przerwy, postanowił wrócić na scenę. Jego interpretacja tekstu Drosta nie może nie spotkać się z uznaniem. Może dlatego, że rolę tę darzy Kuźniar ogromnym sentymentem, "Ja, Feuerbach" w jego wykonaniu jest wręcz doskonały. Aktor wszedł w często niedobrze widzianą interakcję z publicznością zaraz po przekroczeniu progu sali, w której monodram był wystawiany.

Sztuka "Ja, Feuerbach", autorstwa niemieckiego dramatopisarza i reżysera, Tankreda Dorsta, napisana w 1986 roku, od razu spotkała się z entuzjazmem środowiska artystycznego, zwłaszcza jego świadomej i dojrzałej części. Zawsze wzbudzała zainteresowanie najwybitniejszych aktorów, obdarzonych charyzmą, posiadających nie tylko talent, ale również umiejętności techniczne, które podczas gry nie tłumiły tak pożądanej prawdziwości. Zajmowała aktorów doświadczonych, gdyż trudno wyobrazić sobie, aby w rolę Feuerbacha, choćby ze względu na jego wiek, wcielił się człowiek młody, mający w swoim dorobku zaledwie kilka epizodów. Warto podkreślić, że Tadeusz Łomnicki, ponad dwadzieścia pięć lat temu, stworzył tą rolą jedną ze swoich najlepszych kreacji. Obecnie zmagają się z nią dwaj inni aktorzy, Piotr Fronczewski- godny następca Łomnickiego- i Zdzisław Kuźniar- dla którego Łomnicki jest ulubionym aktorem. Obaj, choćby ze względu na dokonania, mają prawo do głoszenia opinii o teatrze, do wyrażania niezadowolenia z panujących w nim relacji.

Spotkanie ze Zdzisławem Kuźniarem, aktorem wielu polskich teatrów, zorganizował, już po raz kolejny, Instytut im. Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu. W pierwszej połowie marca, na oczach widowni, wypełnionej do ostatniego miejsca, Kuźniar przedstawił dramat wybitnego, ale już leciwego, aktora, który, po wielu latach przerwy, postanowił wrócić na scenę. Jego interpretacja tekstu Drosta nie może nie spotkać się z uznaniem. Może dlatego, że rolę tę darzy Kuźniar ogromnym sentymentem, "Ja, Feuerbach" w jego wykonaniu jest wręcz doskonały. Aktor wszedł w często niedobrze widzianą interakcję z publicznością zaraz po przekroczeniu progu sali, w której monodram był wystawiany. Nie wtargnął zza kulis, a drzwiami, przez które wcześniej przedzierali się widzowie. To sprawiło, że zasymilował się z ludźmi, którzy, podobnie jak on, przybyli zewsząd, a może znikąd. Przeszywającym spojrzeniem zawładnął wszystkimi widzami. Natychmiast poczuli się oni odpowiedzialni za sytuację, w jakiej za chwilę znajdzie się bohater. Ubrany w czarny, nieco za duży garnitur, trzymający w ręku dużą czarną torbę i laskę, wzbudził litość, mieszającą się następnie z należnym szacunkiem. Fabuła przedstawienia nie jest skomplikowana, ale przesłanie wymowne. Feuerbach, zapomniany aktor, przybywa na spotkanie z reżyserem. Chce zawalczyć o rolę, która pozwoli mu na nowo zaistnieć w teatrze, w świadomości ludzi.

Zamiast reżysera, zastaje asystenta- młodego współczesnego karierowicza, ignoranta, wyzutego z wszelkich wartości, nastawionego na szybki i ogromny sukces. Ten obrazek musi zaboleć widza: dojrzały aktor, świadomy swojego kunsztu, posiadający w dorobku wiele ważnych ról, korzy się przed pyszałkiem, który nie zasłużył nawet, by nosić aktorowi torbę przyniesioną na przesłuchanie. Starszy mężczyzna, zdając sobie sprawę, że asystent jest pośrednikiem między nim a reżyserem, decyduje się na zaprezentowanie swojego warsztatu. Trudno stwierdzić, jak ocenia go dający się wyczuć, choć przecież nieobecny, asystent, ale z zachowania Feuerbacha wynika, że źle, że nie jest zadowolony z przedstawionych przez niego aktorskich sztuczek. To doprowadza Feuerbacha do frustracji. O ile wcześniej, nie uznając kompromisów, podważał kompetencje asystenta, o tyle później był skłonny ukochać jego reżyserskie predyspozycje. W pewnym momencie przestaje nad sobą panować: uderza zegarkiem o podłogę, żąda spotkania z osobą, do której przyszedł, mówi, jak wiele krzywdy wyrządził mu teatr, odzierając go z osobowości, nakazując przyjmowanie określonych póz, co w konsekwencji nastręczyło trudności z określeniem prawdziwego "ja" i doprowadziło do leczenia w szpitalu psychiatrycznym. Taką cenę zapłacił aktor za oddanie się teatrowi, prowadzącemu do destrukcji osobowości. Poświęcenie to nie spotkało się jednak ze zrozumieniem reżysera. Feuerbach nie otrzymał roli, na której mu zależało. Jak zatem człowiek nadwrażliwy ma znaleźć swoje miejsce w okrutnym i bezlitosnym świecie? Przecież  ten, który próbował, został odprawiony z niczym, z własnymi problemami musiał poradzić sobie sam. Pusta, ciemna sala symbolizowała jego samotność, a jednocześnie brak jakichkolwiek możliwości. Feuerbach odszedł. Trudno przewidzieć, co zrobił, choć drabina (istotny element scenografii), po której wspinał się aktor, pobudza wyobraźnię i pozwala na wiele interpretacji zakończenia.

Kuźniar nie skarżył się na los aktora, gdyż jest on z góry możliwy do przewidzenia. Świadomy artysta wie, jakie niebezpieczeństwa czyhają na niego w teatrze i poza nim. Ten charyzmatyczny, mądry, zdystansowany aktor nie zgadza się jedynie na przedmiotowe traktowanie jego kolegów. Piotr Fronczewski powiedział, że "Ja, Feuerbach" Łomnickiego przypominał raczej "Ja, Łomnicki" (prezentujący własną wirtuozerię). Zdzisław Kuźniar, szanowany aktor Wrocławskiego Teatru Współczesnego, wykazał się absolutną maestrią, ale nie to było jego celem. "Ja, Kuźniar" protestuję przeciwko dehumanizacji, niewolnictwu, upadkowi wszelkich wartości! Takie podejście pozwala na uczynienie go bohaterem spektaklu, który opracował zgodnie z przyjętą przez siebie wizją. Jego monolog bowiem stał się ważnym głosem w dyskusji o kondycji polskiego aktora. To nie przypadek, że po dwudziestu latach Kuźniar do problematyki tej sztuki w bardziej kameralnej formie i z o wiele większą świadomością.



Grzegorz Ćwiertniewicz
Dziennik Teatralny Wrocław
19 kwietnia 2014