Jak biołe to biołe, jak czorne to czorne, a jak śląskie to...

Śląsk jest przepełniony swoją własną historią, tradycją, językiem, a także specyficzną mentalnością mieszkających tu ludzi. Sztuka "Polterabend" miała sprostać arcytrudnemu zadaniu ukazania pełni jego wyjątkowości - czy jednak jej się to udało?

Napisana gwarą sztuka Stanisława Mutza, wystawiana w Teatrze Śląskim w Katowicach, przenosi nas do momentów dziejowych, których znajomość umożliwia nam zrozumienie wyjątkowości Śląska - zostaje nam przybliżony okres od końca pierwszej wojny światowej do lat 30. i 40. XX wieku. Przegląd istotnych, a przy tym dramatycznych momentów historii Śląska jest tłem dla opowieści o losach zwykłej, śląskiej rodziny Mutzów, szarpanej przez dziejową zawieruchę.

Tytuł "Polterabend" odnosi się do starego zwyczaju, wedle którego na kilka dni przed ślubem do domu przyszłych małżonków schodzą się goście i tłuką we wyznaczonym miejscu szkło, aby zapewnić młodej parze szczęście w życiu. Konieczność zbierania owego szkła przypada młodej parze, a goście mogą uraczyć się wódką. Nawiązanie do owej tradycji ( która w niektórych miejscach regionu jest żywa również dziś) nadaje ton całemu przedstawieniu i pozwala w zanurzyć się w śląskości. Poznajemy głównych bohaterów - małżonków: ojca Jorga (w tej roli Wiesław Sławik), matkę Bertę (w którą wcieliła się Alina Chechelska) oraz babkę - w tej odsłonie mamy możliwość podziwiać fenomenalną Ewę Leśniak. Widzimy rodzinę, borykającą się z codziennymi problemami, wykonującą zapomniane już dziś czynności (np. świniobicie, skubanie pierza i opowiadanie różnych historii przetykanych śpiewem) oraz radującą się codziennością (dobrym przykładem są tutaj drobne ploteczki, którymi babka sypała, jak z rękawa). Jednakże świat zewnętrzny bezlitośnie upomina się o każdego człowieka - śląska rodzina nie jest wyjątkiem.

Konieczność wzięcia udziału w I wojnie światowej powoduje, że rodzina Mutzów przeżywa dramat straty dzieci. Również czas II wojny światowej, zbieraja żniwo z młodego życia synów Jorga i Berty, których śmierć jest dla rodziców równie bolesna, niezależnie od tego, czy syn zginął walcząc po stronie Polaków czy Niemców. Na tym jednakże nie kończy się cierpienie i dramat rodziny - dziejowa zawierucha wyrządza kolejne krzywdy - tym razem poznajemy komunistyczne oblicze tej samej tępej, bezlitosnej siły przemocy i agresji. Dwie odsłony tego samego zła - nazizmu i komunizmu - są podkreślone przez analogiczne do siebie wypowiedzi synów, którzy mimo życia w różnych czasach przekonują ojca w tych samych słowach, że wszelkie powodzenie w życiu zawdzięcza on ich podporządkowaniu się owym zbrodniczym ideologiom.

Dramatyczne pytanie Berty: "Zabijałeś ludzi?", które synowie pozostawiają bez odpowiedzi, na długo zapada w pamięć i obrazuje największy dramat wojny - zezwierzęcenie i upadek człowieka. Wśród wielu toczonych na scenie rozmów uważne ucho może wyłapać pełen obraz charakterologiczny Ślązaków. W gorzkich słowach Jorg stwierdza, że są oni niezaradni, czasami nawet "dupy", lecz przedstawiona historia obrazuje coś wręcz odwrotnego - są niezmiernie wytrzymali oraz posiadają umiejętności przystosowywania się do panujących warunków, pragną jedynie spokoju. Nie uciekają się oni do półsłówek, kłamstewek, są ludźmi uczciwymi i widzą sprawy takimi, jakimi są - "Jak biołe to biołe, jak czorne to czorne". Czasami mają problemy z odnalezieniem się w panujących warunkach, ale ostatecznie idą za radą babki - są jak myszki, które wychodzą z pudełka, nie rzucając się w oczy i dostosowując się do panujących na świecie "kolorów". Przykazanie "nie kradnij, nie zabijaj" zamieniają na "nie daj się okraść, nie dać się zabić", co sprawia, że mimo wielu prześladowań nadal zachowali swoją własną odrębność kulturową. W sercach Ślązaków w ciągu minionych wieków wytworzyła się nierozerwalna mozaika pierwiastków polskich i niemieckich, sprawiająca, że nie pasują oni do żadnej z tych dwu narodowości, ale również przywiązująca ich do miłowanej przez nich ojczystej ziemi. Bardzo istotnym dla mnie szczegółem był wzajemny stosunek do siebie małżonków.

W oczy rzucają się ich wzajemne kłótnie, żale, niechęć do kolejnych ciąż Berty, podejrzenia o zdradę, a nawet komiczna pokuta Jorga. Jednakże jeśli przyjrzeć się dokładniej, widzimy parę pełną jedności i miłości - w chwili, gdy słychać wybuchy bomb, stoją oni przytuleni do siebie, gotowi na śmierć w swoich ramionach. Jorg zaniepokojony o żonę, stara się jej oszczędzić cierpienia i bólu - próba ukrycia przed żoną wieści o śmierci synów (która na scenie przyjmuje sugestywną postać przestrzelonych czapek) nie udaje mu się. Barwna postać babki wprowadza do sztuki nastrój wesołości i frywolności - dzięki niej przerażające momenty życia rodziny, zatracają swój bezlitosny wydźwięk. Ewa Leśniak rozśmiesza widownię, a przy tym niezauważalnie przemyca ogrom mądrości życiowej. Jej śmierć, a później nadnaturalne towarzyszenie w znamiennych dla przyszłości domowników chwilach, odrobinę burzy kompozycję. Również powracające zza grobu duchy synów, oprócz przypominania swoich życiowych przesłań, wprowadzają do sztuki odrobinę zamętu. Końcowy monolog Jorga, znajdującego się na progu śmierci, w moim odczuciu, ma wydźwięk skrajnie pesymistyczny - ma się wrażenie, że Śląsk nie ma szans, na to, aby przetrwać, a przecież rzeczywistość dowiodła czegoś zupełnie innego. Bowiem cierpienie Ślązaków utrwaliło i scementowało ich niepowtarzalność.

Podczas trwania spektaklu bohaterom towarzyszy górnicza orkiestra, grająca muzykę na żywo. Wrażenia, jakich owa muzyka dostarcza są niepowtarzalne. Przerywniki, jakim są kabaretowe, niemieckie piosenki, dają okazję do popisania się świetnym głosem Krystynie Wiśniewskiej. W sztuce odnajdujemy obraz Śląska ze wszystkim, co jest w jego historii ważne - górnictwo pełni tutaj jedną z nadrzędnych ról. Widoczne w tle zdjęcia w sugestywny i nienarzucający się sposób, wprowadzają potrzebną atmosferę, a ruchoma scena pozwala na pełne poznanie możliwości technicznych teatru i zaskoczenie widza niespodziewanym pojawieniem się lub zniknięciem postaci. Realizowana z wielkim rozmachem i splendorem sztuka w założeniach miała być sztandarowym obrazem Śląska.

Na pewnej płaszczyźnie spełnia pokładane w niej nadzieje - aktorzy mówią gwarą (co prawda momentami bardzo archaiczną, ale to nadaje niepowtarzalny klimat), a problematyka dotyczy większości problemów regionu. Jednakże wielość wątków i chęć wyrażenia "wszystkiego", bez należytej selekcji tematyki, przytępia siłę wyrazu opowieści. Nie sposób oprzeć się chęci skontrastowania jej z "Cholonkiem", wystawianym w Teatrze "Korez". Skromny i sugestywny "Cholonek" urzeka jasną siłą przekazu. Początkowy śmiech zamiera, a gdy zdajemy sobie sprawę z tragizmu prezentowanych wydarzeń, w oczach stają łzy. Bohaterowie mówią gwarą wprost do serc, zamierających w skupieniu słuchaczy. Prosty i łatwy przekaz aktorów nie łączy się z banalnością. "Cholonek" ukazuje pełniej niż "Polterabend" obraz Śląska, mimo iż występuje w nim znacznie mniej wątków. Sztuka "Polterabend" posiada warte docenienia walory (należy do nich z całą pewnością grana na żywo orkiestra), jednakże wśród jej wielkiej pompy, widz czasami czuje się zagubiony i zdezorientowany. Przedstawione w dramacie Stanisława Mutza zawirowania historyczne nie oszczędzały Śląska i ludzi na nim mieszkających - tworzyły w ich psychice wielowarstwową siatkę, której zrozumienie i rozplątanie możliwe jest jedynie po dogłębnym zbadaniu historii.

Po obejrzeniu sztuki, nasuwają się pytania: "ileż śląskich rodzin stawało przed analogicznymi do bohaterów sztuki dylematami?" Oraz "dla iluż z nich na ostateczne pytanie o własną przynależność jedyna odpowiedź brzmiała: tu jest nasz dom i nie opuścimy go?".



Daria Kita
Dziennik Teatralny Kraków
22 lutego 2008
Spektakle
Polterabend