Jak być niezrozumianą
"Jak być kochaną" Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w reżyserii Weroniki Szczawińskiej to swoisty protest reżyserki przeciwko opowiadaniu logicznych fabuł, konstruowaniu wiarygodnych bohaterów, tworzeniu sensów i budowaniu iluzji scenicznej.Zatem w tym spektaklu wszystko jest pozbawione sensu. Nie widzą go zwłaszcza ci, którzy przed przyjściem na spektakl nie przyswoili sobie treści opowiadania Kazimierza Brandysa i nie przypomnieli filmu Wojciecha Jerzego Hasa o tym samym tytule. Nie zdają sobie zatem sprawy, że bohaterką spektaklu jest panna Felicja, która gra w jednej z radiowych sag w popularnym programie, co jej samej przynosi popularność. Felicja nie jest jednak szczęśliwa, gdyż kocha się w byłym żołnierzu, który niestety samej Felicji nie darzy uczuciem, choć ta pomaga mu jak może. Na sam koniec odwiedza ją po raz ostatni i popełnia samobójstwo skacząc z okna mieszkania Felicji.
Tego widzowie nie widzą, bo Szczawińskiej na tym nie zależy. Reżyserka w świadomy sposób nie prowadzi żadnej narracji, a łamie ją za każdym razem, kiedy jakiś jej zalążek zaczyna powstawać. Chodzi jej (podobno) przede wszystkim o ukazanie mechanizmów pamięci oraz tego, jak owa pamięć może nas zawodzić – bo jest nietrwała, bo się z czasem zaciera, bo się zmieniamy my sami. Sęk w tym, że tego zamysłu w spektaklu za bardzo tego nie widać…
Szczawińska prowadzi widza przez meandry pamięci głównej bohaterki oraz postaci, z którymi Felicja niegdyś miała okazję się spotkać. Konstrukcja samego spektaklu śmiało koresponduje z jego innymi elementami: zwłaszcza scenografią, kostiumami oraz grą aktorów. Przestrzeń aktorskich działań została zaaranżowana bardzo interesująco – stanowił ją ciąg podestów rozchodzących się w różne strony, po których rozsiani byli nie tylko aktorzy, ale także publiczność, która niejako ograniczała ów intrygujący ni to labirynt ni pole planszowej gry. I to byłby chyba jedyny plus tego spektaklu. Reszta jest bowiem niezrozumiałym ciągiem eksperymentów formalnych, aktorskich, dźwiękowych. Można pokusić się o stwierdzenie, że reżyserka eksperymentuje również na naszych nerwach, bo doprawdy nie sposób wytrzymać godzinnego występu piątki aktorów, z którego raczej nic nie wynika.
Trudno ocenić reżyserskie poczynania Weroniki Szczawińskiej. Każdy, kto uważa teatr za pole eksperymentów formalnych będzie uważał ów spektakl za bardzo ciekawy. Ktoś, kto w teatrze szuka przede wszystkim interesujących fabuł srodze się zawiedzie. Mimo wszystko jednak warto zadać obie pytanie, czy sztuce potrzebna jest historia. Czy jest tak, że wszystko już wiemy i nie potrzeba nam opowiadać kolejnych historii? Sądząc po minach publiczności ośmielę się stwierdzić, że tak nie jest. Opowieść wciąż jest bardzo istotnym składnikiem teatralnej rzeczywistości.
Marta Odziomek, l: martao, h: mod123
Dziennik Teatralny Katowice
17 marca 2012