Jak działa partia?

Politykę obserwujemy najczęściej na szklanych ekranach telefonów czy telewizorów. Czytamy, słuchamy i często nie wierzymy, że to dzieje się naprawdę. Polityka ma za zadanie budzić emocje, najczęściej skrajne, żeby odwrócić naszą uwagę od faktów. W partii wszyscy powinni myśleć tak samo. Brzmi nieco jak w „Roku 1984" George Orwell'a? Owszem. O tym opowiada także świetny spektakl „Lepper. Będziemy wisieć albo siedzieć" Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, w reż. Marcina Libera.

Nazwisko użyte w tytule jest tylko pretekstem. To taki swoisty „clickbajt", jak tytuły nagłówków na informacyjnych portalach internetowych. Ma zszokować, zachęcić do wejścia w artykuł, z którego i tak ostatecznie prawie niczego się nie dowiemy. Na szczęście w spektaklu Marcina Libera jest zupełnie odwrotnie. Postać Andrzeja Leppera urasta tu do rangi symbolu, choć właściwie jego nazwisko pada ze sceny tylko raz, gdzieś pod koniec. Bo tak naprawdę w tym spektaklu nie chodzi o jakiegoś konkretnego polityka, ile o mechanizm, w jaki sposób działa partia polityczna.

Spektakl grany jest na scenie Małopolskiego Ogrodu Sztuki, czyli nie ma tu sceny pudełkowej – widownia jest na tym samym poziomie, co aktorzy. Teoretycznie wszyscy są równi. No właśnie: teoretycznie. Ponieważ tak naprawdę wszystkie uprawiane przez grupę aktorów gry na emocjach są skierowane przeciwko widzom (potencjalnym wyborcom...). Politycy działają w zbiorowości, wszystko robią razem w tym samym rytmie i tempie. Większość spektaklu to sceny zbiorowe z fantastyczną (choć wymagającą dla wykonawców!) choreografią duetu Hashimotowiksa.

Tekst Jarosława Murawskiego jest maksymalnie uniwersalny: właściwie niemal nie są użyte żadne nazwiska, ale dużo jest czytelnych aluzji. Widzowie doskonale rozpoznają pewne stwierdzenia czy gesty, pamiętają sytuacje. To opowiedziana w niezwykle dynamiczny sposób historia o tym, że stając się członkiem ugrupowania politycznego, człowiek automatycznie wręcz zaczyna być od niej zależny i jest jednym z trybików wielkiej machiny. Wszystko dzieje się w dużej części śpiewająco, a rewelacyjną muzykę na żywo wykonuje zespół Nagrobki, który ma wyraźny, punkowy sznyt.

Widowisko ma kompozycję klamrową. Na początku i na końcu widzimy grupę błaznów dworskich w czapkach Stańczyka. Potem ci sami ludzi zamienią się grupę bezwzględnych, prowokacyjnych agitatorów, którzy będą po cichu knuli także między sobą. „Lepper. Będziemy wisieć albo siedzieć" przypomina alegoryczną powieść „Władca much" Williama Goldinga. Zorganizowana grupa nie potrafi okiełznać wychodzących na światło dzienne pokładów zła i występku. Nagle okazuje się, że bycie w grupie nie jest bezkarne, a konsekwencje odbiegnięcia od normy mogą być drastyczne. Podobnie jak u Goldinga mamy na scenie także motyw świni – pierwszą rzeczą, jaką robią bohaterowie jest zawieszenie nad sceną wielkiej (sztucznej, oczywiście) świni, u Goldinga natomiast jest motyw rozmowy z głową świni, która kusi i nakłania do grzechu.

Nie można nie wspomnieć o warstwie wizualnej: scenografia i kostiumy autorstwa Mirka Kaczmarka to umiejętne wykorzystanie biało-czerwonych barw narodowych. Podłoga i ściany są pomalowane właśnie w biało-czerwone pasy, które układają się w różne strony. Przy odpowiedniej grze światłem można odnieść wrażenie, że te barwy kręcą się jak atrybuty hipnotyzera. Takie same barwy mają stroje bohaterów: garnitury, spódnice, marynarki do białych koszul, krawaty. Jeszcze do tego na środku sceny, choć lekko z prawej strony wyeksponowane kontury są Polski. Drewniana konstrukcja wygląda jak piaskownica, w której jednak nie znajdzie się piasek, ale... zostanie wysypane tam zboże.

W spektaklu Marcina Libera „Lepper. Będziemy wisieć albo siedzieć" nie ma konkretnego bohatera. Jest zbiorowość: z widłami w dłoniach, na mównicach. Ciało partii musi działać zgodnie, nie ma przestrzeni na indywidualizm. Widowisko zachwyca uniwersalizmem, plastyką, a także grą: jest to spektakl wymagający fizycznie i intensywny. Aktorzy jednak cały czas trzymają fason: mówią bez zadyszki, choć pot leje im się po skroniach. Ubrani w jedyne słuszne kolory obnażają mechanizm, który niezależnie od wszystkiego prowadzi w ślepą uliczkę (stąd powtarzany jak mantra refren „Będziemy wisieć albo siedzieć"). Jednak między wierszami jak w „Desideracie" Maxa Ehrmanna „głoszą swoją prawdę jasno i spokojnie".

Zmuszają widzów do śmiechu, lecz jest to śmiech przez łzy. Bo my przecież wiemy jak, dlaczego, w jaki sposób, kto. Dostajemy tu tę wiedzę w pigułce od bystrych obserwatorów. I za to oklaskujemy artystów na stojąco. I dlatego szczerze ten spektakl polecam.



Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Zielona Góra
27 lutego 2024
Portrety
Marcin Liber