Jak gdyby nigdy nic

Teatr jest przestrzenią, w której nie tylko trwa walka ze stereotypami i ograniczeniami, lecz także oddaje się głos środowiskom, które na innych płaszczyznach potrzebują kogoś, kto wypowiadałby się w ich imieniu. W teatrze osobą, która zezwala na wyzwalanie się tego głosu, jest reżyser i instruktor.

Z Karoliną Skrzyńską – reżyserką i instruktorką w teatrze osób z niepełnosprawnością „Wielkie Jajo" w Pruszkowie – rozmawia Maria Piekoś-Konopnicka.

Maria Piekoś-Konopnicka: Jak to jest – balansować pomiędzy teatrem współtworzonym przez osoby z niepełnosprawnością a teatrem dla osób dojrzałych?

Karolina Skrzyńska - To trochę jak podróżowanie między dwiema różnymi bajkami. Niesamowicie barwnymi, pełnymi przygód i niespodziewanych zwrotów akcji. Mimo że zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku występuje w roli multiinstruktora (prowadzę zajęcia typowo „warsztatowe", pracuję nad scenariuszami, inscenizacją, muzyką...), musiałam nauczyć się przestrajać. Z aktorami Teatralni – bo tak nazywa się grupa teatralna seniorów 65+, którą założyłam – staram się pracować partnersko, przekazuję pałeczkę w niektórych kwestiach, jestem w stanie wejść w dialog oparty na solidnych, merytorycznych argumentach. Są jednak chwile, w których muszę stać się mikrodyktatorem... Teatr nie lubi demokracji. Jest to dla mnie o tyle trudne, że z domu wyniosłam odruch ustępowania starszym... Wyobraź sobie, jak mnie skręca, kiedy muszę uparcie trwać przy swoim, albo nieraz nieco mocniej zareagować!
Dojrzali aktorzy (warto podkreślić, że to grupa amatorska, która dopiero na emeryturze zaczęła grać) muszą mierzyć się ze swoimi lękami i ograniczeniami i czasami strach zwyczajnie bierze górę. Zauważyłam, że pocieszanie i próba otaczania strachu pluszowym kocem nie przynosi rezultatu. Tu potrzebny jest pień nieuginający się przed wiatrem.
Inaczej jest w przypadku pracy z osobami niepełnosprawnymi. Jest oczywiście wiele cech wspólnych, zresztą jak i w pracy z aktorami zawodowymi. Jednak tu materia jest wyjątkowo delikatna. Tu, jeśli na „dzień dobry" moje ego wystartuje na pierwsze miejsce, skazana jestem na porażkę. Teatr w przypadku grupy, którą prowadzę, jest narzędziem w pierwszej kolejności im służącym. Każda próba, każde spotkanie to jedna wielka niewiadoma, mogę ruszyć z miejsca, w którym skończyliśmy ostatnio, lub mierzyć się ze światem przewróconym do góry nogami. Musiałam nauczyć się odpuszczać i przede wszystkim tworzyć od zera w najmniej oczekiwanym momencie.

Czym jest Teatr „Wielkie Jajo"?

- To grupa teatralna złożona z dzieci i młodzieży niepełnosprawnej intelektualnie. Inicjatywa powstała dzięki Stowarzyszeniu K40. Adepci sztuki aktorskiej w większości na stałe mieszkają w internacie przy Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Pruszkowie. Nie są ujednoliceni wiekowo – to dzieciaki w wieku 7 lat i dorośli, 20 letni ludzie. Ich niepełnosprawność sprawiła, że wiek to naprawdę tylko cyfra.

Jakim uczestnikiem jest osoba z niepełnosprawnością?

- Szalenie delikatnym, ale i bardzo zaangażowanym. Uczestnik z niepełnosprawnością intelektualną to chodząca emocja. Na to, jak w danym momencie się czuje, może wpłynąć dosłownie wszystko – od przeżyć w szkole w danym dniu, po pogodę za oknem. Ty jako instruktor musisz być w nieustającej gotowości, żeby nie przegapić momentu, kiedy możesz coś zrobić, coś zaproponować, podsunąć jakiś pomysł. Wielu z moich aktorów ma ogromne problemy ze zrozumieniem własnych emocji. Uderzają w nich skrajne odczucia, np. zmęczenie po zajęciach szkolnych i równoczesna ekscytacja związana z naszymi próbami. I kończy się tym, że jeden z drugim leżą plackiem na środku sali. Wyjść nie chcą, bo nie chcą być wykluczeni. Robić nic innego też nie chcą, bo są zmęczeni albo obrażeni, czy właśnie sami nie wiedzą, jacy. Wtedy działasz, jak gdyby nigdy nic, i czekasz na to okienko, w które może uda ci się wskoczyć, i wyrwać przez nie dziecko z tego dziwnego letargu. Ważne w tym wszystkim jest przesyłanie komunikatów o tym, że podopieczny jest akceptowany, i że naprawdę może wiele.

Czy twoi podopieczni „gwiazdorzą"?

- I to jak! W swoim ośrodku są prawdziwymi gwiazdami. Cała szkoła kojarzy ich z działań teatralnych, a nawet, jeśli ktoś nie kojarzy... to szybko aktorzy zadbają o to, żeby nadrobił braki. Są dumni z tego, co robią, i to jest piękne. Na swoim koncie mamy pierwsze miejsce na Festiwalu Twórczości Osób Niepełnosprawych „Albertiana" stworzonym przez Annę Dymną. Po tym festiwalu dzieciaki naprawdę wzbiły się w chmury! Świętowaliśmy dobre kilka tygodni. Naprawdę poczuły, że mają moc. I to było takie czyste i dobre zadowolenie z samych siebie. Ale nieraz też potrafią dać w kość, jeśli chodzi o kolor kostiumu, o samopoczucie („Paniiii, ja dziś nie gram. Bo nie, nie mam nastroju!") czy charakteryzację – mam takiego jednego delikwenta, który na widok farby do buzi (a gra mima...) drze się i ucieka, no i potem muszę pertraktować. Nie dociskać – bo jak się obrazi na amen, to np. nie zagramy – ale na tyle stanowczo, żeby w końcu się zgodził. Robi to z wielkim fochem. A potem wychodzi na scenę i daje z siebie wszystko. Schodząc, puentuje „i co, jak zwykle dałem czadu". Diwa!

Z jakimi barierami spotykasz się jako instruktor w pracy z osobami z niepełnosprawnością? (trochę tutaj zastanawiałam się nad pytaniem jak pracujesz nad spektaklem z osobami z niepełnosprawnością)

- Zaczynamy od burzy mózgów. To najbardziej abstrakcyjny moment „produkcji". Dzieciaki zasypują mnie pomysłami na spektakl. Ciekawe, bo to często jest kalka z ich codzienności czy na przykład z tego, co namiętnie śledzą w telewizji. Więc dostaję propozycje zrobienia Trudnych Spraw lub innych paradokumentów. Zdarzają się też pomysły, które fascynują mnie od samego początku, jak na przykład baśń o księżniczce o szklanych oczach. Skąd to Marysia wzięła? Nie mam pojęcia. Sama też nie potrafiła tego rozwinąć ani wytłumaczyć. W propozycjach pojawiają się ich ulubione zabawki, ale niestety też przemoc i używki. Mamy taką grę, że każdy musi wymyślić jedno zdanie wspólnej bajki. Niemal za każdym razem główny bohater mierzy się z wyrządzaną mu krzywdą, za skarb, który znalazł idzie kupić „wódę i fajki" itp. A ja te pomysły zbieram, przesiewam i próbuję połączyć w jedno. Piszę scenariusz na podstawie tego, o czym chcą mówić i kim chcą być. Czasem sama im coś podsunę, gdy widzę, że za bardzo krążą. Kiedy tekst już powstanie, robimy pierwsze czytanie. Czasami trwa to kilka zajęć, niektóre z dzieciaków nie czytają (powtarzają wtedy za mną), innym trochę to zajmuje. Nanosimy uwagi, poprawki, notuję pomysły na piosenki. Zabawa zaczyna się później! Grupa najlepiej uczy się w działaniu. Gesty i ruch sceniczny pozwalają im zapamiętać tekst. Trochę go zmieniają, przyjęliśmy zasadę, że ważne, by sens się zgadzał. W międzyczasie projektujemy kostiumy. Piszę piosenki i udźwiękawiam bajki. I tak – klocek po klocku – składamy ten nasz baśniowy świat.

Jak publiczność odbiera Wasze spektakle?

- Obserwowanie publiczności to niesamowite zjawisko. W zasadzie można podzielić ją na dwie kategorie – publiczność niepełnosprawną i pełnosprawną. Niepełnosprawna publiczność odbiera spektakl każdym zmysłem. Daje wciągnąć się w kreowany na scenie świat, nie ocenia, reaguje spontanicznie i szczerze. Zagrożenie na scenie komentuje krzykiem, kiedy dzieje się coś komicznego – śmieje się głośno i niepohamowanie. Tańczy razem z aktorami. Jest to ogromnie wzruszające. Kontakt z taką publicznością wiele uczy, przede wszystkim pokazuje, czym jest szczęśliwe przeżywanie chwili. To jak promień słońca w pochmurny dzień. Inaczej jest z – nazwijmy to – standardową publicznością. Kiedy graliśmy w domach kultury czy na wszelakich festynach, spora część publiczności nie ogląda przedstawienia. Ogląda osoby z trudnościami w sytuacji scenicznej. Widać ten rodzaj konsternacji na twarzach, to zdziwienie, że dziewczynka z zespołem Downa wychodzi na scenę i rapuje. Jak to, zapamiętała tekst? Tak po prostu wyszła bez pomocy? To nie złośliwość, odnoszę wrażenie, że to u niektórych dzieje się automatycznie. Oceniają. Pamiętam jedną bardzo przykrą sytuację podczas festiwalu. Dzieciaki dały czadu, naprawdę zagrały przepięknie, zbiegły ze sceny ogromnie podekscytowane. Minął się ze mną fotograf, od lat współpracujący z tym festiwalem (warto nadmienić, że to festiwal dla młodzieży niepełnosprawnej intelektualnie). Z dużą niechęcią w głosie skomentował moją grupę, że jest zbyt mało efektowna. Zapytałam, czy chodzi o grę, o ich wyraz sceniczny. Nie. Chodziło o ich niepełnosprawność. Dla niego była zbyt mało widoczna fizycznie. Zbyt mało widowiskowa. Aż mnie zamurowało. Niestety nawet w człowieku niby znającym temat wzbudził się głód freak-show rodem z przełomu XIX i XX wieku. Niestety słyszała to jedna z dziewczynek z grupy. Widząc moją minę, skomentowała to tylko, że mam się nie martwić. Następnym razem mogą wyjść na scenę i się powykrzywiać. Oczywiście to skrajny przykład. Nie można tu generalizować, bo spora część odbiorców przyjmuje nas bardzo ciepło, patrzy z uznaniem na tych wyjątkowych aktorów – wpadkę komentują uśmiechem, a finał nagradzają gromkimi brawami.

Czy wg Ciebie współcześnie w teatrze wyklucza się osoby z niepełnosprawnością?

- Wydaje mi się, że coś drgnęło w tej kwestii i zamiast patrzenia na takich aktorów przez pryzmat ich niepełnosprawności zaczyna się patrzeć na ich wyraz sceniczny. Na inny rodzaj czucia sztuki, przeżywania jej. Nie patrzy się już na nich jak na zjawisko na scenie, kuriozum, tylko próbuje zrozumieć ich odczuwanie, spoglada się na świat przedstawiony ich oczami. Oczywiście myślę tu o świadomej publiczności, nie tej przypadkowej, „festynowej". Wielu twórców także zaczyna wpuszczać na deski swoich scen tę cudną wyjątkowość. Trzeba to robić bardz ostrożnie, delikatnie, bo to jak operacja na otwartym sercu. Sercu, które ogromnie potrzebuje akceptacji.

___

Karolina Skrzyńska – z zawodu krytyk teatralny, w Warszawie współpracuje z Teatrem "Wielkie Jajo" i Teatralnią; pieśniarka tworząca na pograniczu muzyki folkowej, world, pop i muzyki filmowej; ma w dorobku dwie autorskie płyty.

 



Maria Piękoś-Konopnicka
Dziennik Teatralny Kraków
23 maja 2020