Jak ma nie zachwycać skoro zachwyca?

Śmieszność człowieka nie tkwi w jego głupocie, lecz w jego powadze – w tym, jak rozpaczliwie próbuje być kimś, zamiast po prostu być]
Trzydziestoletni Józio przeżywa horror. Istny horror egzystencjonalny osadzony w próbie odnalezienia autentyczności w morzu norm i obyczajów. Zostaje wciągnięty w groteskowy świat różnych grup społecznych, gdzie oscylując na granicy jawy i snu odgrywa narzucone mu role. Nie zachwyca go zachwycająca wielka poezja, przytłacza go absurd nowoczesnych trendów i prostota ziemiańskiego dworu. Cierpiąc, walczy z formą, by szybko się przekonać, że tak naprawdę z gęby można wpaść tylko w inną gębę.


Witold Gombrowicz jest znany ze specyficznego stylu literackiego służącego mu do obnażania śmieszności ludzkich zachowań i konwenansów. Jego język jest żywiołowy, pełen gry i ironii, świadomie mieszający rejestry, od podniosłego po potoczny. Autor bawi się konwencjami literackimi, co nie tylko nadaje prozie wyjątkowego, skomplikowanego charakteru, ale także sprawia, że dzieła wydają się niezwykle trudne do odtworzenia na scenie.

Stąd też rodzi się kluczowe pytanie: czy Magdalenie Miklasz udało się przełożyć Ferdydurke na język teatru?
Reżyserka w swojej inscenizacji Ferdydurke postawiła na wyjątkową wierność literackiemu pierwowzorowi. W sztuce znajdują się wszystkie najważniejsze części książki. Razem z Józiem (Waldemar Barwiński) idziemy do szkoły, gdzie Syfon, z powagą, recytuje Testament Mój Juliusza Słowackiego, by podnieść na duchu zbolałe ciało pedagogiczne Profesora, a następnie wędrujemy do Młodziaków, by zmierzyć się z nowoczesną łydką Zuty. Na koniec odwiedzamy ziemiański dworek Hurleckich, gdzie wśród anachronizmów i skostniałych form, doświadczamy najbardziej klasycznej szlacheckiej biesiady.

Ku mojemu zaskoczeniu na scenie pojawiły się również te fragmenty powieści, które wydawały się niemożliwe do rzeczywistego odtworzenia. Na przykład, jesteśmy świadkami metafizycznego pojedynku mistrza analizy i mistrza syntezy, którzy nawzajem analizują i syntezują sobie żony i kochanki. Oprócz tego, czas sceniczny został również oddany przemyśleniom Józia. W atmosferze koszmarnego snu, podkreślonego czerwoną barwą i niepokojącą muzyką, możemy usłyszeć kluczowe dla gombrowiczowskiej filozofii frazy: „Nie wiem kim jestem, ale czuję jak mnie deformują" albo w desperacji zadawane pytania: „Czy my stwarzamy formę czy to ona nas stwarza?"

To właśnie dodanie tych scen sprawiło, że w pełni mogliśmy zanurzyć się w tej irracjonalnej karykaturze rzeczywistości. Sama fabuła, jeśli w przypadku Gombrowicza możemy mówić o fabule, już przekracza pewne granice absurdu, jednak to właśnie te wtrącenia czy przemyślenia samego autora (Józia) sprawiają, że zaczynamy rozumieć mechanizmy formy i egzystencjalno–społecznego kryzysu.

Warto również zwrócić uwagę jak w spektaklu zadbano o detale - od stroju Zuty, który subtelnie eksponuje jedynie łydki, aż po sposób mówienia Walka wypełniony chłopską gwarą. Charakterystyczne „ino patrze" czy „ja wim" nie tylko buduje wiarygodność postaci, ale przywołuje atmosferę dawnej wiejskiej rzeczywistości.

Staranna dbałość o szczegóły inscenizacyjne ujawnia się też w scenie szkolnej, doprecyzowanej tak, by widz mógł w pełni współodczuwać mękę uczniów. Cała sala jest poddana niekomfortowej, dusznej i zbyt długiej ciszy, którą nagle przerywa zdecydowanie za głośny dźwięk dzwonka, a całości towarzyszą, bezlitosne, przeciągłe jęki - nie tylko niewinnej młodzieży, ale i Profesora (Łukasz Wójcik).

Co więcej, należy podkreślić niezwykle imponującą grę aktorską, charakteryzującą się niezwykłą ekspresyjnością i precyzją. Aktorzy, nie tylko, znakomicie odnaleźli się w konwencji groteski, umiejętnie balansując między komizmem a bezlitosną prawdą, lecz zachowali przy tym perfekcyjną dykcję, co przy cytowaniu tekstów Gombrowicza, jest naprawdę godne podziwu.

Każdy z obsady wniósł do Ferdydurke coś unikalnego, lecz trudno nie zwrócić szczególnej uwagi na Annę Gorajską, która wciela się w rolę wyzwolonej Zuty i czarującej Ciotki Hurleckiej. Gdy Anna pojawia się na scenie, przestrzeń ożywia i staje się pełna smaku. Możemy to szczególnie zaobserwować, gdy zostajemy wciągnięci w najbardziej typową szlachecką biesiadę. Wśród głośnych toastów, rozbrzmiewają znane nam wszystkim rozmowy – od zdrowotnych dolegliwości, przez szkole perypetie, po roztrząsanie losów krewnych i sąsiadów. To właśnie Anna (jako Ciotka Hurlecka) sprawia, że ta scena nabiera ironicznego, a zarazem nostalgicznego charakteru. Jej postać jest wyrazista, pełna charakteru i subtelnej przekory, jakby puszczała widzowi oczko z lekkim przekąsem.

Nie sposób, również nie wspomnieć o kultowym pojedynku na miny. Jestem pewna, że każdy kto czytał Ferdydurke, wyczekiwał tej właśnie sceny i muszę przyznać, że to, w jaki sposób Miętus z Syfonem pojedynkują się między sobą na deskach Teatru Dramatycznego, na pewno nikogo nie zawiedzie. Marcin Bikowski i Mateusz Weber udowadniają, że nawet najbardziej odrażające grymasy mogą jednocześnie drażnić cnotliwością i kusić prowokacją, w pełni oddając charakter chłopiąt i chłopaków.

Spektakl poleciałabym każdemu, kto pragnie przenieść się w świat totalnego absurdu zmieszanego z egzystencjonalną prawdą. Każdemu, kto chciałby zmierzyć się z szkolną lekturą i odkryć ją na nowo. A przede wszystkim, tym których fascynuje, jak daleko można przesuwać granicę języka, bawiąc się formą i obnażając ukrytą społeczną prawdę.

Zdecydowanie można stwierdzić, że spektakl zachwyca, bo jak ma nie zachwycać skoro zachwyca?



Zuzanna Rojkowska
Dziennik Teatralny Warszawa
5 marca 2025
Spektakle
Ferdydurke