Jak to dobrze, że jesteśmy słabi
Nawiązanie relacji z widzem podczas spektaklu jest pewnego rodzaju normą. Wciągniecie go w sceniczny świat, z którym może rezonować odczuwając pełen wachlarz emocji to już rzadko spotykany rodzaj sztuki. Jednak tak właśnie działa na odbiorcę (Torben Betts) wystawiany na deskach Teatru Wybrzeże w reżyserii Jarosława Tumidajskiego. Ten dwukrotny laureat Nagrody Teatralnej Marszałka Województwa Pomorskiego wyreżyserował między innymi Solaris i Trans-Atlantyk.Absurdalna, aczkolwiek zatrważająco często spotykana rzeczywistość dwóch skrajnie różnych par wybrzmiewa na scenie dzięki fenomenalnej grze aktorskiej Katarzyny Z. Michalskiej (Emily), Piotra Chysa (Oliver), Doroty Androsz (Dawn) oraz Piotra Łukawskiego (Alan). Wszystko to w akompaniamencie minimalistycznej, ale niezwykle adekwatnej scenografii i kostiumów w wykonaniu Katarzyny Sobańskiej i Marcela Sławińskiego.
Początkowo na scenie dominuje burzliwa relacja Emily i Olivera, których cechuje skrajny intelektualizm. Ich rozmowy przesycone są stwierdzeniami osób z wyższych sfer, choć od początku widać że usilnie nie chcą być z takowymi utożsamiani. Mimo to nieustannie towarzyszy im hipokryzja. Choć dom urządzony jest minimalistycznie, a w salonie stoi zaledwie warsztat Emily, kanapa, krzesła i szklany stół to od początku jawią nam się oni jako pozoranci. Oliver zdaje się ślepo podążać za partnerką, a sama Emily, jako kobieta z silnymi poglądami zarówno politycznymi, jak i społecznymi zdaje się mieć wszystko perfekcyjnie zaplanowane. Od pretensjonalnej i wyszukanej muzyki, przez przygotowane dla gości sushi, aż po wyłożone na pokaz książki z najwyższej półki. Mimo pozornie wypucowanej na błysk powierzchni od pary bije, zauważalny w nieustannych docinkach i podkreślany zniesmaczonym wyrazem twarzy, mrok.
Widz zahipnotyzowany intensywnością zdań jakie padają głównie z ust Emily, bo to ona ma się jawić jako bardziej dominująca postać, zostaje zderzony z chaosem, który na scenie wprowadzają zaproszeni przez Olivera i Emily sąsiedzi. Silna chęć bratania się z ludźmi klasy średniej skłoniła ich do wyprowadzki z Londynu oraz (mimo subtelnie przebijającej niechęci Emily do ludzi) ugoszczenia Alana i Dawn w swoim nowym mieszkaniu. Para wparowała jednak do niego niczym tornado niszcząc ze sobą wszelkie pozory. W ujęciu obiektywnego odbiorcy – prości ludzie. W oczach Olivera pewnego rodzaju eksperyment, który prowadzi od pewnego wstydu za zachowanie partnerki. Według Emily: niewychowane prostaki.Dynamika tej czwórki na scenie wygrana jest w sposób subtelny, a zarazem wyjątkowo emocjonujący. Z każdym zdaniem między parami i w nich samych powstaje coraz większy krater pełen wściekłości, wątpliwości i przepełniającego smutku.
Z czasem nie trudno zauważyć przywary i traumy każdego z nich. Emily pożerają wyrzuty sumienia i chroniczny marazm związane ze śmiercią dziecka. Oliver zapętlony w sieci dopasowywania się do Emily i pełny bezradności życiowej dopuszcza się zdrady. Dawn wije się w nieustannej trosce o losy swojego syna walczącego na wojnie. Alan przepełniony pewnością siebie nagle traci grunt pod nogami po bezlitosnej krytyce ze strony Emily.
Pierwsza myśl kiedy dostrzegamy manierę, sposób bycia czy ubiór par – nie mogliby się bardziej różnić. Co mogą mieć ze sobą wspólnego iście buddyjska lniana szata Emily i laczki z bazarku pod blokiem Alana? Metaforycznie... całkiem sporo. Pary zarazem dzielą i łączą ich ułomności. Chociaż po burzliwej kolacji dochodzi do pewnego zjednoczenia to tylko i wyłącznie albo aż w obliczu ogromnej tragedii jaką jest śmierć syna Alana i Dawn. Ta kolacja, te krzyki, zdrada, alkohol i wszechobecny dyskomfort nigdy nie miały doprowadzić do przyjaźni. Można by nawet wysnuć wniosek, że ta plątanina dyskusji i traum nie miała nawet doprowadzić do ich ostatecznego szczęścia i zmiany na lepsze. Wszystko to, co działo się wewnątrz i na zewnątrz tego wybuchowego kwartetu najwięcej pola do popisu dało obserwującym. Niczym wyłom w ścianie apartamentu Emily i Olivera te wirujące na scenie emocje wykreowały w odbiorcy pustkę, którą musiał zapełnić pytaniami retorycznymi. Czy podkreślone różnice społeczne, których nie udało się zatrzeć to wniosek, który powinnismy wyciągnąć ze spektaklu? Czy też może w tym bałaganie znalazła się jakaś perfekcja? Może właśnie odmienność kończy się w obliczu przyziemnych ludzkich problemów i potrzeb troski i wsparcia.
Jednego można być pewnym. Zachwyt tą sztuką, wbijającą w fotel i dogłębnie naturalistyczną grą aktorską oraz niezwykle akuratnie dobraną scenografią i kostiumami, pozostaje z widzem jeszcze tygodnie po spektaklu. Wraz z ostatnim oddechem aktorów na scenie ciężko powstrzymać płacz i owacje na stojąco, co wysoce rekomenduję, bo „Niezwyciężony" i cała jego oprawa są tego warte.
Anna Czapska
Dziennik Teatralny Trójmiasto
1 marca 2023