Jak to w wodewilu
Emilianowi Kamińskiemu niestraszne żadne przesądy i dlatego w finale przedstawienia bez lęku pokazuje ogromne ptaszysko (pawia?), które ponoć w teatrze przynosi pecha.Ale nie tym razem. Realizacja "Porwania Sabinek" ujmuje lekkością, dowcipem, tempem i wyczuciem stylu, w którym akcentom lekkiego pastiszu towarzyszy domieszka nostalgii. Opowieść o letniskowym tournee trzeciorzędnej trupy Leonarda Strzygi-Strzyckiego, która zjeżdża do Otwocka, z prawdziwym wdziękiem bawi publiczność, zalecając się przy tym zawodową sprawnością na czele z reżyserem, scenografem i wykonawcą roli dyrektora trupy w jednej osobie Emilianem Kamińskim. Nie szczędząc sit ani środków, aktor panuje nad sceną i narzuca odpowiedni rytm całości. Atrakcją spektaklu jest obecność w obsadzie Doroty Kamińskiej, która po raz pierwszy spotyka się na scenie z bratem - tutaj w roli władczej żony prowincjonalnego łacinnika, którego ze swadą odmalowuje Wojciech Duryasz. Spośród innych wykonawców wspomnieć trzeba koniecznie o Marku Frąckowiaku, który jako kompan prof. Owidowicza ze wschodnich rubieży z lekka zaciągając, jak typowy słoń w składzie porcelany staje się bezwiednie krynicą dowcipów słownych i sytuacyjnych. Tak Julian Tuwim potrafił kroić dawne teksty, które teraz z talentem wykorzystuje Kamiński, w scenografii eksponujący urodę architektury otwockiej w stylu świdermajer.
Tomasz Miłkowski
Przegląd
14 sierpnia 2013