Jaką dziś przylepimy panu etykietkę?

Czarny czy Murzyn? A może Czarna Owca? – O tym, jak łatwo można osądzić i zaszufladkować człowieka jest „Napis" Géralda Sibleyras, w reżyserii Artura Tyszkiewicza, którego wystawienia podjął się zespół Teatru im. Juliusza Osterwy w Lublinie. Spektakl w krótkim czasie porusza bardzo wiele kwestii, często wywołujących kontrowersje i ogólne poruszenie. Czasami tylko o nie zahacza (jak na przykład pedofilia wśród księży, czy homoseksualizm), a czasami prowadzi długie rozprawy nad istotą ludzką i jej moralną kondycją w XXI wieku. Ale to tekst, a co z całą resztą?

Biel i prostota scenografii przywodzą na myśl salę operacyjną, w której niebawem ma się odbyć poważna operacja (czyżby był to skomplikowany zabieg na mózgu odbiorcy?). Chłodna przestrzeń, z kilkoma sześcianami na przodzie sceny, a w tle ekran, ukazujący nagrania z kamer zainstalowanych na zewnątrz jakiegoś budynku, na klatce schodowej oraz w windzie. I już tutaj, spektakl formą przeczy swojemu przekazowi: wytyka podążanie za tłumem i narzuconymi przez społeczeństwo trendami, a jednocześnie sam takiemu trendowi ulega. Umieszczenie ekranu i zrobienie z niego głównego elementu scenografii, jest bardzo charakterystyczne i wręcz nagminne we współczesnych teatrach. Niestety nie zawsze ekran ten jest na scenie potrzebny, a zazwyczaj zupełnie zbędny. Podobnie dzieje się w „Napisie". Wyświetlane obrazy niczego do sztuki nie wnoszą, a w pewnym momencie zaczynają widza nudzić: wyciąga on telefon, by sprawdzić godzinę, ogląda paznokcie i ich stan. Powtarzający się motyw muzyczny i zmieniające się jak w lampkach choinkowych światła, nie są w stanie na dłużej zatrzymać uwagi publiczności. Luki i za długie wyciemnienia, bywają zrozumiałe, gdy aktorzy zmieniają kostiumy. Jednak tutaj nic takiego się nie dzieje i dobrze, ponieważ świetne, czarno-białe, wzorzyste stroje, rozbite mocno kolorowymi wstawkami, dają do zrozumienia, że każdy z bohaterów, mimo ich nazwisk i imion przedstawia tak zwanego „everymana", co pięknie ukazuje, że mowa tu o mnie, o nim i o pani, która siedzi trzy rzędy przed nami. 

Tematy poruszane w spektaklu dotyczą rzeczywiście każdego człowieka i już niejeden twórca głośno krzyczał, czy to o uniformizacji społeczeństwa – jak Witkacy w "Szewcach", czy to o ślepej pogoni za tłumem – jak Anthony de Mello w "Przebudzeniu", czy też o łatwości wydawania osądów i plakietkowania drugiego człowieka (tu Wojciech Jankowski w Dumkach Jakoba). Jednak czy do widza komunikaty te docierają? Może wpływ na odbiór ma tutaj forma przekazywanych treści? W tej adaptacji „Napisu", widać, że aktorzy próbują, starają się, zaciągają głośno powietrzem, machają rękami i... wciąż czegoś brakuje. Mają pewne wyuczone ruchy i nic poza tym. Są oni, a obok tekst (śmieszny, ironizujący, dający do myślenia, zaskakujący). W dużej mierze dwukolorowe kostiumy nie powinny sprawiać, że taka sama stanie się gra. Monotonna, bezbarwna, bezuczuciowa - letnia: Pani Bouvier (Anna Torończyk), której mąż upija się, patrzy na niego tak samo, gdy jest mocno wstawiony, jak i wtedy, gdy opowiada jakieś dyrdymały i tak samo, gdy zgadza się z nim w jakiejś kwestii. Brakuje logiki i ciągłości w działaniu (słaba psychologia bohaterów). Bo zdenerwowanie jest zbyt spokojne, a stany i emocje pojawiają się i znikają na zawołanie. Ale to ogół, a z niego wybija się jednostka pana Bouvier (Artur Kocięcki), który perfekcyjnie upija się i przekonuje swoim nowym stanem, a także pani Cholley (Jolanta Rychłowska), która już od pierwszych chwil na scenie, nie tylko wzbudza radość publiczności, ale także wczuwa się i jednoczy z graną przez siebie bohaterką. 

Dający do myślenia temat, o tym jak łatwo jest grupie sprowadzić kogoś o odmiennych poglądach na margines towarzyski, wydać dotkliwy wyrok, czy też osąd odnośnie do drugiego człowieka, jego poglądów, wiary, stosunku do polityki, a nawet koloru skóry, czy relacji z partnerem. Naświetlający obłudę i fałsz szerzące się w pozornie przyjaznym środowisku („Bo my się tu wszyscy bardzo lubimy", „Tak, tak, byli bardzo sympatyczni"). Wytykający głupotę jednostek tworzących masę i jawnie demaskujący zwykłe ludzkie przywary. Wszystko natrętnie chowane w sztucznej pozie i geście. Może ta sztuczność przeniosła się w jakimś stopniu na grę aktorów podczas pracy nad spektaklem? Może ich działanie było celowe? A może po prostu zespół Teatru Osterwy taki ma styl? Zostawiam te pytania bez odpowiedzi, gdyż jak starają się nam przekazać bohaterowie „Napisu", łatwo jest osądzać, a gdy przyjdzie co do czego, potrafimy tylko bezradnie wzruszyć ramionami, uchylając się mniej lub bardziej sprytnie od odpowiedzi.

 



Daria Bełch
Dziennik Teatralny Lublin
28 listopada 2013
Spektakle
Napis