Janus polski

Jeśli ktoś czytał kiedyś ,,Popioły" Żeromskiego, zrozumie doskonale intencje Gietzky\'ego. Zderzenie dwóch polskich pierwiastków: rozsądku i szaleństwa, ubóstwienia i profanacji zobaczył reżyser w konfrontacji dwóch ludzi, którzy w rzeczywistości nie widzieli się na oczy. Posługując się ,,Zapiskami..." prymasa tysiąclecia i ,,Dziennikami" największego polskiego kpiarza, twórca przedstawienia postanowił porównać dwie wizje narodu znad Wisły

Na szczęście Gietzky nie poszedł po linii najmniejszego oporu i nie podzielił dwóch osobowości na jednoznaczne obrazy Polski A i B. Przede wszystkim należy się mu ogromny szacunek za tytaniczną pracę i złożenie w jeden sceniczny dialog starannie dobranych fragmentów dzieł obu oponentów. Stworzył sytuację dla zetknięcia niemożliwego wręcz idealną. Scena, po której obu stronach znajduje się publiczność stylizowana jest na przedział wagonu. To w pociągu mogą znaleźć się jednocześnie ludzie różnej maści. Oddzieleni od swoich naturalnych środowisk, są w samym środku sytuacji podróży – tu ulega zmianie wszystko, są wystawieni na spojrzenia własne i cudze. Osobliwość tego zamknięcia Maria Kanigowska dobitnie przedstawiła, czyniąc wagon jednocześnie klatką. Aktorzy są stale wystawieni na widok widzów. Również ich postacie zdają sobie z tego sprawę. Dlatego już po zgaśnięciu świateł rozpoczyna się walka idei.

Radosław Krzyżowski stworzył sylwetkę cynika, człowieka zdystansowanego od świata, choć jednocześnie skrywającego swoją bogatą sferę emocjonalną. Jego Gombrowicz jest niestety momentami monotonny. Wszak twórca ,,Ferdydurke” był podobno szermierzem twarzy. Tu jednostajny ton wypowiedzi, jak i wymuszona ,,zachodniość” trochę spłaszczają tę postać. Olgierd Łukaszewicz z kolei jest bardziej subtelny,  silnie konserwatywny Wyszyński podnosi głos i mówi szeptem, pokazując swój charakter człowieka głęboko wierzącego, ale niepozbawionego wątpliwości.

Fenomen tego przedstawienia tkwi w samym pomyśle. Gietzky w ciekawy sposób zaciera granice światopoglądowe obu wielkich Polaków. Początkowo dość stereotypowe przedstawienie zamienia się w interesującą grę. Nad wagonem-klatką znajdują się szklane gabloty, w których widzimy żołnierskie mundury pomordowanych w Katyniu, obozowy pasiak i kiczowatą figurę Matki Boskiej. Historia wdziera się w dyskusję skonfrontowanych. Wskazuje na pewną naiwność prymasa, jak i oportunizm pisarza. Reżyser nie przyznaje racji żadnej ze stron. Nie pozwala publiczności, by ta opowiadała się jednoznacznie za którymkolwiek oponentem. Może śmieszyć upartość Wyszyńskiego w utożsamianiu Polski z Chrystusem, ale nie należy zapominać, że to człowiek, który przeżył sytuację cierpienia, uwięzienia i upokorzenia. Można wskazywać na pewien brak doświadczenia tych represji u Gombrowicza, ale błędem byłoby lekceważenie jego szacunku dla szlachetności i indywidualności człowieka.

Upadają zresztą oba fronty. Gorąca wiara prymasa upada wobec chęci każdego człowieka do decydowania o sobie poza kontekstem zbiorowości, ale zawodzi się i autor ,,Kosmosu”, gdy spostrzega, że chęć uczestnictwa w mechanizmach zbiorowości z natury pociąga jednostkę. Prymas jest konserwatywny, ale i postępowy, gdyż wierzy w Polskę jutra, a więc w możliwość zmiany. Gombrowicz wierzy w progres, ale jednocześnie przyznaje, że bezwzględna wolność może doprowadzić do utraty swojej tożsamości. Obaj są romantykami i pozytywistami jednocześnie, jeśli użyć tradycyjnego szkolnego porównania. Obaj są typami Sarmatów: dumni, pewni siebie i swoich racji, ale i nieco odcięci od świata. Kto dziś naprawdę podpiera się autorytetem każdego z nich? Kościół więzi prymasa w bogoojczyźnianym stereotypie pasterza swoich baranków, a Gombrowicz jest zamknięty dla ścisłego grona odbiorców, co dla niego, który tak ukochał parobków, musi być przekleństwem.

Gietzky, zderzając te dwie postacie, popełnił jeden błąd, który istotnie zaważył na powodzeniu całego przedsięwzięcia. Oparł się wyłącznie na tekstach obu autorów. Dlatego bohaterowie sprawiają wrażenie nośników idei, a nie żywych ludzi. Owszem, widać ich chwile zwątpienia, euforii, dumy. Ale to zdecydowanie za mało. ,,Polacy” są po prostu niedopracowani, nie wykorzystano całego potencjału tkwiącego w głównym pomyśle. Także wycinki tekstu niejednokrotnie nie korespondują ze sobą. Chwilami można odnieść wrażenie, że obserwuje się dialog głuchych. Reżyser skleił to w miarę spójną całość, a jednak pozostaje niedosyt. Spektakl Polskiego to przerost treści nad formą, co ma ten opłakany skutek, że krótkie widowisko momentami nuży. Zabrakło napięcia między interlokutorami, a to już wielki ubytek.

Dla Teatru Polskiego ostatnie sezony były pasmem porażek. Od czasu objęcia dyrekcji instytucji przez Andrzeja Seweryna coś się zmieniło. Przedstawienia, o różnym poziomie, prowokują do wszelakich opinii, choć na szerokie echo nie mają co liczyć. A jednak kameralni, stonowani ,,Polacy” są jakimś światełkiem w tunelu. Może tytuł (który może być jednocześnie apostrofą) wskaże wreszcie jakiś konkretny kierunek.



Szymon Spichalski
Teatr dla Was
24 października 2011
Spektakle
Polacy