Jerzy Nowak
Miłośnicy seriali pamiętają go jako bohatera "Czarnych chmur", "Stawki większej niż życie", "Polskich dróg". Zwykle kreował postaci drugoplanowe, dzięki czemu zyskał miano arcymistrza epizodów.W "Ziemi obiecanej" Wajdy grał przedsiębiorcę Zuckera, którego żonę uwodzi Karol Borowiecki. W "Amatorze" Kieślowskiego wcielił się w postać Stanisława Osucha, kierownika Filipa Mosza, a w "Sędziach" Swinarskiego w Żyda Jukli. W "Bracie naszego Boga" Zanussiego pojawił się jako Antoni, w "Bożej podszewce" Cywińskiej jako Mickiewicz, a w "Julia wraca do domu" Holland jako Mietek... Steven Spielberg zachwycony jego grą w "Liście Schindlera" dopisał dlań nowe sceny. W "Quo vadis" Kawalerowicza był Kryspusem umierającym na krzyżu - co oznaczało cztery godziny wiszenia i 12 dubli. W "Historiach miłosnych" Stuhra stał się Ankieterem, czyli kimś na kształt Boga.
Jako dziecko dostał od ojca w imieninowym prezencie "Na skalnym Podhalu" Kazimierza Przerwy-Tetmajera. Rozkochał się w tych opowieściach i w tym języku. Z czasem poznał nie tylko gwarę góralską, ale też śląską i kurpiowską. Jidysz nauczył się jeszcze w szkole od kolegów Żydów, angielskiego - oglądając amerykańskie filmy. Biegle włada niemieckim i rosyjskim. Sam mówi, że ma świetny słuch do języków, co chętnie wykorzystują reżyserzy.
Na scenie debiutował w 1948 r. w "Starej baśni" w krakowskim Teatrze Młodego Widza. Kilka lat grał w teatrze katowickim, ale najdłużej związany jest ze Starym Teatrem - od 1955 r. (z przerwą 1974-91, kiedy był aktorem Teatru im. Słowackiego) do dziś. Za jego najwybitniejsze kreacje uznaje się Pankracego w "Nie-Boskiej komedii" reżyserowanej przez Konrada Swinarskiego, Starego w "Krzesłach" Ionesco wystawionych przez Jerzego Grotowskiego i tytułowego bohatera w "Sprawie Dantona" Andrzeja Wajdy. Od trzynastu lat, z nieustającym powodzeniem, pojawia się jako Hirsz Singer w "Ja jestem Żyd z Wesela" Tadeusza Malaka. Miał szczęście do udanych zastępstw - zagrał za Gustawa Holoubka rolę Łatki w "Dożywociu" Fredry. Rano odebrał telefon od dyrektora Romana Zawistowskiego z informacją, że wieczorem ma być gotowy do spektaklu. Wtedy pierwszy i ostatni raz w życiu przed wyjściem na scenę wypił szklankę wódki. Pomogło. Pomyślał jednak, że jeśli to ma być antidotum na tremę, to koniec. Nie jest abstynentem, ale o alkoholu w pracy nie ma mowy.
Jego teatralnym marzeniem, którego - jak już wie - nie zdoła zrealizować, jest rola Shylocka w "Kupcu weneckim" Szekspira. Miał dziesięć lat, kiedy w Warszawie zobaczył tę postać zinterpretowaną przez Kazimierza Junoszę-Stępowskiego, jego ukochanego aktora. I jeśli kocha, to aktorów przedwojennych. Niedościgłym wzorem jest dla niego Józef Węgrzyn. Na pierwszym roku szkoły teatralnej miał zajęcia z Januszem Warneckim, świetnym aktorem i znakomitym pedagogiem. Halina Gallowa była zarówno jego panią profesor, jak i partnerką w "Krzesłach".
Niedawno odszedł z Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie, gdzie wykładał przez wiele lat. Dlaczego? Preferuje zupełnie inny model pedagogiki, niż jest to obecnie przyjęte. "Zdarzają się sytuacje, że aktor awansuje w hierarchii uczelnianej, zdobywa kolejne jej szczeble, sam zaś nie gra na scenie, bo zwyczajnie nie potrafi". Fachu, jego zdaniem, można nauczyć się wyłącznie od mistrza. W młodości ponad 60 razy widział "Uciekła mi przepióreczka", sztukę wystawianą na deskach Teatru Słowackiego z Juliuszem Osterwą jako Przełęckim. "Za każdym razem stałem za kulisami z otwartą gębą".
Urodził się 20 czerwca 1923 r. w Brzesku. Ze względu na stanowisko ojca - starosty w Bohorodczanach, traktowany był inaczej niż jego rówieśnicy. Z czasem ten pozorny przywilej zaczął mu przeszkadzać. Mówi, że do dziś, gdy o tym pomyśli, czuje się skrępowany. Pierwsze spektakle oglądał w amatorskim teatrze założonym przez ojca. Aktorem postanowił zostać, gdy zobaczył na scenie "Wesele". Państwową Szkołę Dramatyczną ukończył w 1948 r. Obecnie ma na koncie grubo ponad sto ról teatralnych i filmowych.
O tym, że zagra w "Istnieniu", zdecydowały szczęśliwe zbiegi okoliczności. Za jego reżyserem - Marcinem Koszałką - pomysł na tę historię chodził od dawna. Zawsze chciał zrobić film o człowieku, który daruje swoje ciało nauce. Przez wiele miesięcy bezskutecznie szukał podobnego bohatera w Akademii Medycznej w Krakowie. Poznał tam nieżyjącego już profesora Andrzeja Skawinę. Jak się później okazało, znajomego Jerzego Nowaka. Profesor opowiedział Nowakowi o pomyśle Koszałki, a aktor poprosił Skawinę, by go z nim skontaktował...
Katarzyna Kubisiowska
Tygodnik Powszechny 24/07
12 czerwca 2007