Jest tylko wojna.

Marcin Liber w spektaklu "Wojna i pokój" nie pozostawia widzom żadnych złudzeń. Czasy pokoju minęły bezpowrotnie. Nadchodzi brutalna wojna, która ostatecznie pochłonie życie na ziemi. Nikt nie może czuć się bezpiecznie, gdyż barbarzyńska natura człowieka raz na kilkadziesiąt lat budzi się z uśpienia i bezruchu. Apokaliptyczna wizja przyszłości to obraz profetyczny, może fikcyjny, na pewno zdumiewająco podobny do kadrów znanych z telewizyjnych przekazów, w których relacjonuje się przebieg konfliktów zbrojnych we wschodniej Europie: na Ukrainie, w Pakistanie, Afganistanie, Sudanie, Syrii czy Libii.

W dniu spektaklu, szesnastego grudnia, media podały informację o dokonaniu zamachu terrorystycznego na szkołę garnizonową w Peszawarze, w północnym Pakistanie. W wyniku ataku Talibów zginęło ponad stu trzydziestu uczniów. Talibski rzecznik poinformował dziennikarzy, iż atak przeprowadzony został w zemście za prowadzoną przez władzę ofensywę wojskową w Waziristanie. Świadkowie mówili o mężczyznach w kamizelkach - tzw. pasach samobójców - wypełnionych materiałami wybuchowymi.

W II części spektaklu akcja z wieku XIX przenosi się do roku 2021. Jeden z bohaterów powieści, Piotr Bezuchow (Piotr Ligienza), ma przymocowane do piersi ładunki wybuchowe. W tle słychać modlitwę-litanię przepełnioną determinacją i fanatyzmem, ale i mistyczną wiarą. Odmawiana jest ona przez pozostałe postaci i intonowana na modłę cerkiewnej pieśni: "Boże zmiłuj się nad nami grzesznymi. Módlmy się o zbawienie. Módlmy się za Matkę Rosję. Nie żal nam będzie krwi naszej w obronie ojczyzny..."

"Wojna i pokój" w Teatrze Powszechnym to inscenizacja wieńcząca projekt zatytułowany "O co się zabijać? Wojna.Pokój.Ukraina". W ramach cyklu poświęconego ostatnim wydarzeniom na Ukrainie odbyły się liczne czytania, wykłady, wystawy i koncerty. Pierwszym spektaklem zrealizowanym w ramach bloku tematycznego były "Dzienniki Majdanu" w reż. Wojciecha Klemma na podstawie dramatu Natalii Worożbyt.

Zaadaptowane przez Pawła Sztarbowskiego dzieło Lwa Tołstoja miało stać się - w zamyśle twórców - punktem wyjścia do opowieści o okrucieństwie wojny, o budzących strach marzeniach Rosjan, o imperialnej potędze i władzy, które zdaje się nie uległy wielkiej transformacji od czasów Cara Aleksandra I. Spektakl stać się miał teatralnym i artystycznym komentarzem do obecnego konfliktu na Ukrainie oraz kryzysu stosunków rosyjsko-europejskich. W praktyce powstała inscenizacja, w której zaadaptowane fragmenty rosyjskiej epopei budujące historyczną narrację I części, bronią się tylko i wyłącznie w kontekście współczesnego komentarza składającego się na część II. Ożywiona i dynamiczna scena rodzajowa, którą tworzą losy Rodziny Rostowów, Bołkońskich i Kuraginów, wzięta przez twórców w cudzysłów, zostaje opatrzona fikcyjnym ciągiem dalszym losów postaci, który wypełnia jej luki i techniczne niedociągnięcia.

W inscenizacji Libera nie doszukamy się jakiegokolwiek estetyzmu czy wizualnego piękna. Nie zobaczymy bogactwa pałacowych sal balowych (zamiast tego mamy długi stół i kilka stogów siana), pięknych sukien, szlachetnych mężczyzn i niewinnych dam (z wyjątkiem naiwnej, ciężarnej księżny Lizy Bołkońskiej granej przez Katarzynę Marię Zielińską). Natasza Rostowa (Joanna Drozda) z zakrwawionymi dłońmi poluje na dziką zwierzynę i z rumieńcami na twarzy wypytuje o wojenne podboje ukochanego księcia Bołkońskiego (Dobromir Dymecki). "Wojna to namiętność! Kocham wojnę!" - wykrzykuje Natasza, siedząc bezpiecznie przy stole podczas balu, by z czasem, po śmierci brata i ukochanego uświadomić sobie, że jedyne uczucie, którym można darzyć wojnę jest nienawiść, wstręt.

W "salonie z widokiem na wojnę" reżyser kreśli obraz ludzi pozbawionych moralności, pałających jednak ogromną miłością do ojczyzny. Choć wojna zbliża się wielkimi krokami, bohaterowie wykorzystują każdą chwilę na zabawę, tańce, bale, walce i pijatyki. W rytmie ogłuszającego, pełnego patosu i gracji walca Dmitrija Szostakowicza, Ilja Rostow (Andrzej Mastelarz) wraz z żoną i dziećmi żegnają się niechętnie z życiem pozbawionym większych zmartwień i strachu, życiem barwnym i niewinnym, radosnym, pełnym nadziei i wiary w przyszłość.

Jedność narodu rosyjskiego, oprócz patriotyzmu i miłości do ojczyzny, scala zamiłowanie do zabawy, picia, bijatyk, pojedynków i podstępów - tego, co niebezpieczne i niemoralne. Ucieleśnieniem krzywdy i cierpienia, ofiary bezmyślności i nieczułości rosyjskich żołnierzy, i arystokratów staje się bohater nazwany "mięsem armatnim". Grana przez Grzegorza Falkowskiego "kompilacja drobnych postaci i sytuacji" - rosyjskiego niedźwiedzia, chłopa pańszczyźnianego, chłopa Płatona Karatajewa - staje się obok Hrabiny Rostowej (Anna Moskal) i Piotra Bezuchowa (Piotr Ligienza) jedną z najciekawszych kreacji aktorskich.

O ile pierwsza część spektaklu zawodzi pod względem dopasowania zamysłu scenograficznego i kostiumowego do powieściowych realiów (reżyser deklarował się, że jego inscenizacja nie nawiązuje w sferze wizualnej do żadnej z historycznych ekranizacji, a szkoda, gdyż kostiumy z epoki oscylują wokół kiczu, teatralnej sztampowości i sztuczności), o ile bohaterowie Tołstoja nie pasują i nie do końca odnajdują się w przestrzeni stworzonej przez Mirka Kaczmarka, o tyle tworzą z nią spójną całość w swoich współczesnych wersjach.

Moskwa okupowana przez żołnierzy z zachodniej Europy w 2021 roku to obraz rozpadającego się świata. Świata, w którym każdy kurczowo trzyma się strzępów wspomnień z błogiej i sielankowej młodości. Rozrzucone książki (jak informują wyświetlane na ścianie napisy, "Wojna i pokój" Tołstoja znalazła się na liście książek zakazanych w Unii Europejskiej), połamane meble i krzesła, na których przed chwilą siedzieli uśmiechnięci Książę Bołkoński i Natasza; w dłoniach każdego karabiny i pistolety, na twarzach kominiarki. Strach, ból, cierpienie, rozczarowanie, śmierć, obojętność, smutek, brak nadziei. To uczucia, które wraz z bohaterami zostają zamknięte w tekturowym pudle wjeżdżającym na scenę. Natasza pośpiesznie przywdziewa na umorusane krwią ciało swoją białą suknię i wraz z innymi ustawia się w szeregu do pamiątkowego zdjęcia. Obraz nie napawa optymizmem, wręcz przeciwnie: ukazuje ofiary wojny oraz ludzi, którzy jej ślepo zawierzyli.

Marcin Liber i Paweł Sztarbowski zastanawiali się, czy nie wykorzystać adaptacji powieści już gotowej, napisanej przez Erwina Piscatora, która swoją prapremierę polską miała w Teatrze Powszechnym w 1957 roku. Postawili jednak na własną, autorską wizję, w której najsłabszym ogniwem zdają się być odtwórcy głównych ról (Dymecki i Drozda), bardzo dobrzy aktorzy, którzy nie pasują do charakteru swoich postaci. Najciekawszym zabiegiem stało się natomiast zestawienie zgoła odmiennych rzeczywistości i czasów (gdyby nie II część, I zawisłaby w znaczeniowej próżni), skonfrontowanie historii zamkniętej w powieści z fantazyjną sytuacją z przyszłości, w której ponownie spotykają się wszyscy bohaterowie. Razem - jako nierozerwalna całość - tańczą walca na "Balu wszystkich bali". Razem, w obliczu śmierci i zagłady, przyglądają się skutkom tego strasznego dzieła, tej "najohydniejszej sprawie w życiu jaką jest wojna."



Agnieszka Górnicka
Teatr dla Was
22 grudnia 2014
Spektakle
Wojna i pokój