Jeszcze dalej niż Śląsk

Polterabend to niemiecki zwyczaj ślubny praktykowany na Górnym Śląsku, polegający na hałaśliwym nocnym tłuczeniu szkła pod drzwiami młodej pary. W Teatrze Polskim w Warszawie "Polterabend" wyglądał co prawda nieco inaczej, i choć żadna butelka ni porcelana nie ucierpiała, to było głośno zarówno pod względem fizycznym jak i intelektualnym. Spektakl na podstawie sztuki rodowitego Ślązaka, Stanisława Mutza, w reżyserii Tadeusza Bradeckiego, poruszył warszawską publicznością.

W czasie gdy kultura regionów jest faworyzowana przez politykę Zjednoczonej Europy, przedstawienia typu „Polterabend” wykorzystujące lokalny folklor nie filtrowany preskryptywnym językiem standardowym, tym bardziej zyskują na znaczeniu. Stanisław Mutz w swoim debiutanckim dramacie rozlicza się z figurami i legendami Śląska, swoją rodziną oraz z historią. W poetycki sposób pyta o tożsamość Ślązaków, od zawsze rozdartych między wieloma krajami i przy tym tworzących swoją własną, „metyską” kulturę.

Warta uwagi jest wnikliwa obserwacja folkloru zawartego w ludowych opowieściach i specyficznej percepcji świata wiejskiej ludności. W dodatku, zręczne wykorzystanie gwary śląskiej (by nie rzec języka), melodyjnie wzmacnia etnograficzny aspekt spektaklu.

Jest to gratka dla, z jednej strony rodzimego widza, który odnajduje swoje korzenie i utwierdza się w swojej tożsamości, z drugiej zaś: dla obserwatorów spoza obszaru Śląska, którzy mają niepowtarzalną okazję wzbogacić swoje pojęcie na temat różnorodności kulturowej swojego kraju, podobnie jak zrobił to co czwarty Francuz obejrzawszy film Dany’ego Boona „Jeszcze dalej niż Północ”.

Tadeusz Bradecki - również Ślązak, uznany w 2006 za najlepszego reżysera na Festiwalu George’a B. Shawa w Kanadzie - wykorzystał językowo poetycką warstwę sztuki by ukazać wyłożony metaforami dramat śląskiej rodziny. To właśnie ci prości i często rubaszni ludzie postawieni przed wieloma wyborami (między innymi ideologicznymi) i których więzi rozsypują się, bo synowie idą walczyć po przeciwnych stronach barykady, kierują widzów na niwy refleksji tożsamościowej.

Tezą jaką zdaje się stawiać Bradecki w scenach rodem z obrazów Bruegla jest właśnie poszukiwanie siebie. Czy to egzystencjalnie skrobiąc podłogę, odmawiając pokornie pacierze, czy też nosząc dumnie swastykę lub wierząc w ideały socjalizmu, każdy z bohaterów stara zajrzeć w głąb swojej duszy by odkryć kim jest skoro więzy rodzinne nie stanowią już o niczym.

„Polterabend”, choć grany na dużej scenie, jest spektaklem kameralnym. Dramat toczy się tak naprawdę na płaszczyźnie trzech głównych postaci: Jorga (energiczny Wiesław Sławik), jego żony Berty (wzruszająca Alina W. Chechelska) i matki Tekli (niesamowita Ewa Leśniak). Jest to ogromne wyzwanie dla tej trójki, bo właśnie oni ze znaczącym zaangażowaniem prowadzą widzów gwarą śląską przez niemal całą akcję, która toczy się w ich domowym zaciszu (słowo bynajmniej nie pasujące do rzeczywistości scenicznej „Polterabendu”). Niekiedy metaforycznie przeplatają się epizody rodem z epokowych kabaretów: Gryjtka (Krystyna Wiśniewska) wraz z orkiestrą dętą, niczym Marlène czaruje publiczność jak i  oficerów.

W związku z kameralnością spektaklu, scenografia Pawła Dobrzyckiego nie należy do najbardziej rozbudowanych: wyizolowane w przestrzeni meble z epoki na zdublowanej drewnianej podłodze  delikatnie sugerują poetyckie omnia possibila.

Niestety, horyzont często „zabudowywany” jest niekoniecznie udanymi pokazami slajdów, które nieco nachalnie pokrywają się z akcją: w zupełności wystarczyłoby kilka projekcji horyzontu zamiast wyświetlania całego albumu Hitlera.

W pewnym sensie podobnej dychotomii doświadczyć można w przypadku muzyki. Z jednej strony, Andrzej Marko serwuje porządne opracowanie fragmentów Mozarta i Strawińskiego oraz delikatnych akordów piętnujących atmosferę, nie wspominając o brawurowych wejściach orkiestry dętej, z drugiej zaś wiele jest przejść muzycznych tak nie dopasowanych, że ma się wrażenie, że przygotowane były przez początkującego aranżera, a nie kompozytora takiej klasy.

Niemniej, „Polterabend” w reżyserii Tadeusza Bradeckiego jest spektaklem bardzo udanym, onirycznie poetyckim (czego próżno szukać w niektórych brutalnych propozycjach młodego teatru polskiego) i przede wszystkim napełnionym jakże ważnym w wielokulturowej Europie folklorem i szalenie aktualnymi pytaniami o tożsamość.

Bradecki w czasie spotkania z warszawską publicznością powiedział, że przedstawienie przyciąga do Teatru Śląskiego wielu nowych widzów, między innymi tych, którzy od lat nie byli w teatrze. Takie skonfrontowanie własnego życia z bohaterami dramatu Stanisława Mutza musi być bardzo poruszające dla tych ludzi, szczególnie dzisiaj gdy Śląsk zdaje się coraz bardziej troszczyć o własną emancypację.



Linda Dutkiewicz
Teatr dla Was
26 lutego 2009
Spektakle
Polterabend