Jubileuszowa "Joanna"

Bez przesady można nazwać Karela Brožka legendą teatru lalkowego, a to bardzo wiele, jeśli wziąć pod uwagę tradycje (a i teraźniejszość) czeskiego lalkarstwa. Był wśród tych, którzy założyli wspaniały Teatr SEMAFOR. Z "Laterną Magika", którą też współtworzył, zjeździł świat od Kanady po Japonię, na szczęście przez Polskę. A "Don Giovanni" Mozarta, zrealizowany przez reżysera w marionetkach, grany jest w Pradze nieprzerwanie od 19 lat i stanowi "obowiązkowy punkt programu wycieczek" odnotowywany przez poważne przewodniki po mieście

Możemy się więc cieszyć, że ten znakomity czeski reżyser, aktor i lalkarz od lat związał się z Katowicami, ze Śląskim Teatrem Lalki i Aktora Ateneum (jest zastępcą dyrektora do spraw artystycznych), właśnie w naszym mieście obchodził w październiku jubileusz 55-lecia pracy artystycznej.

Z tej okazji mogliśmy obejrzeć w Galerii Ateneum premierę "Joanny d\'Arc" w jego adaptacji i reżyserii. Historia Dziewicy Orleańskiej zawsze inspirowała dramaturgów. Opowiadali ją po swojemu Jean Anouilh, Fryderyk Schiller, Paul Claudel i George Bernard Shaw. Każdy z nich inaczej. Brożek z ich literackich tekstów wybrał fragmenty, które scalił we własne widowisko. Podejrzewam, że jubilat lubi się po prostu bawić tym, co robi. Pomieszać gatunki, złamać konwencję, byle nie było rutyny, byle nie popaść w sztampę. Wcześniej monolog Franza Kafki "Jama" rozpisał "na głosy", co nadało wielką sugestywność temu literackiemu studium psychozy maniakalnej. Później poskracał i pomieszał ballady i romanse naszego narodowego wieszcza, dzięki czemu powstał spektakl, który pozwala nam, Polakom, uzmysłowić sobie, że te wszystkie romantyczne, czasem zaś niesamowite opowieści to plebejskie bajki opowiadane dzieciom, wśród których był też mały Adaś. Bardzo żałuję, że Ateneum nie wybrało się z tym przedstawieniem na Białoruś i Litwę, myślę bowiem, że byłaby to wielka uczta duchowa dla mieszkających tam Polaków. Może "Wspólnota Polska" zainteresowałaby się tym projektem?

Ale wróćmy do jubileuszowej "Joanny". Od razu mogę powiedzieć, że to było rzeczywiście dobre uczczenie 55-lecia bycia na rozmaite sposoby w teatrze. Długotrwałe oklaski dla wywołanego po premierze na scenę reżysera nie były w żadnym przypadku kurtuazją. Publiczność nagrodziła po prostu bardzo dobrze wyreżyserowane przedstawienie, ale też bardzo współczesną, autorską wersję opowieści o francuskiej pasterce, młodziutkiej dziewczynie, a przecież bohaterce narodowej i męczennicy. Myślę, że te owacje były dla Brożka świadectwem, iż do publiczności trafił. Że historia dziewczyny, która... No, kto pamięta w jakich latach ona właściwie żyła? Większość wie, że - mówiąc najogólniej - dawno. A przecież jej los obchodzi nas teraz, w roku 2010.

Były dla jubilata kwiaty, były oklaski, listy gratulacyjne, jednak myślę, że prawdziwą beneficjentką tego wieczoru była Marta Popławska. Dostała rolę-marzenie. To, że jest dobrą aktorką, wiedziałem, ponieważ widziałem ją w wielu przedstawieniach Teatru Ateneum. Ale jej Joanna była naprawdę świetną kreacją. Przede wszystkim - dzięki autorskiej wizji Brożka - mogła zaprezentować wszystkie swoje możliwości, ba! w I części występowała właściwie w monodramie z lekka tylko urozmaiconym udziałem innych postaci. Prawie jednoosobowy jest również tragiczny finał. Jednak w pierwszej części Popławska ma do odegrania rolę niemal komiczną. Nie, może trochę przesadziłem. Ale kiedy opowiada o swojej rodzinie animując biczyk, czy też rzemienną dyscyplinę jako ojca, wiązkę siana - to matka, kłosek zboża, który jest jej bratem-skarżypytą, potem zaś "uwodzi Anouilhem" głupiego wielmożę, aby dostać konia i eskortę, widać, że to wiejskie dziecko czuje humor, potrafi sobie zakpić z innych, lecz także z siebie. Tragiczny koniec to już zupełnie inna gra. Pojawia się w niej nawet patos, ale nie razi żadną sztucznością. Joanna jest w wypowiadaniu swojej racji, nawet w jej wykrzyczeniu wiarygodna. Wtedy właśnie dociera do widza to, co nam Brożek chce przekazać. Zobaczyliśmy po prostu historię dobrej, szlachetnej, świętej dziewczyny (albo wariatki). Na jej ofiarę nie zasługuje ani ojczysta Francja, ani głupi król. Nie chcą wcale jej świętości kościelni hierarchowie. Jej żołnierze ją opuszczają. Angielski najeźdźca też wolałby, żeby nie stała się męczennicą. Nawet jej rodzinę moglibyśmy nazwać patologiczną. Ojciec - kat, matka - cwana baba, brat - interesowny szantażysta. Na końcu nie ma przy niej nawet głosów. Milczy św. Michał, św. Katarzyna, św. Małgorzata. Ale dla Joanny nie ma odwrotu. Zdradzona przez wszystkich nie chce zdradzić siebie. Święta? Wariatka? Postać jak z antycznej tragedii? A może ktoś, kto traktuje swoje życie serio, bo nie chce być postacią z teatru absurdu? Teatru, który zwłaszcza w dzisiejszych czasach stał się rzeczywistością.

Marcie Popławskiej partnerują Danuta Baska, Katarzyna Prudło, Katarzyna Kuderewska, Piotr Gabriel, Bartosz Socha, Mirosław Kotowicz i Piotr Janiszewski. Zespół - jak pisano dawniej w recenzjach teatralnych - "stanął na wysokości zadania", pochwalić muszę zwłaszcza Sochę i Kotowicza. A zadanie łatwe nie było, bo każdy z aktorów musiał się wcielić w kilka postaci. I tu mam uwagę krytyczną. Joanna Braun, która zaprojektowała scenografię, była wierna plastycznym regułom - stworzyła całość konsekwentną kolorystycznie, utrzymaną w jednej tonacji. Malarsko to było dobre, ale przy odtwarzaniu przez jednego aktora kilku postaci lepiej by było, żeby widz nie musiał się zastanawiać kim jest w danym momencie konkretny odtwórca, ciągle odziany w szarość. Sprawdziła się natomiast muzyka "na żywo". To zawsze w teatrze działa. Słowa uznania należą się więc również Jakubowi Fedakowi i Bartłomiejowi Korelusowi, którzy na perkusji komentowali sceniczne wydarzenia. Grali swoje kompozycje, ale autorem muzyki był też Karel Brożek, któremu pięknego spektaklu i świetnego jubileuszu w imieniu naszej redakcji gratuluję.



Bogdan Widera
Śląsk
25 listopada 2010
Spektakle
Joanna d'Arc