Kabareton w basenie 2/6

Doroczne podtopienie odcina mieszkańców pewnej kamienicy od świata, skazując ich na kilka dni we własnym towarzystwie. Nadużywający hydraulik Waldek i jego sfrustrowana żona, rozerotyzowana sklepowa Bożenka i jej mąż taksówkarz Anwar, para nauczycieli z synkiem oraz wredna emerytka będą się kłócić i godzić, a wszystko zakończy odkrywcze: "Ech, ludzie moi, ludzie. I za co ja was tak kocham, łachy niemyte, kochane moje, drogie, najmilsze - człowieki..."

Czy można zrobić trzygodzinny spektakl ze szczątkową fabułą, bez dramaturgii, złożony z grepsów, gagów i przaśnych teledysków na żywo, ale z playbacku? Twórcy transmitowanych przez telewizję programów kabaretowych wielokrotnie udowodnili, że nie tylko jest to do zrobienia, ale w dodatku cieszy się uznaniem widzów. Nikołaj Kolada, popularny w Polsce dramatopisarz i reżyser z Jekaterynburga na Uralu, przeniósł kabaretonową formułę do teatru. I też odniósł sukces. Pierwsza część to ciąg różnej jakości gagów zmiksowanych z pląsami w basenie i wokół niego półnagich chłopiąt i dziewoj wyglądających jak Słowianki Cleo i Donatana, poruszających ustami do przebojów rodem z festiwali w Opolu czy w Kołobrzegu. W drugiej części mniej jest pląsów, a więcej rozmów o życiu, śmierci i trudnej miłości mężów do swoich zołzowatych żon, które nie chcą im rodzić dzieci, przez co oni się frustrują i piją.

Gdańscy aktorzy grają szeroko, zachwycona publiczność podśpiewuje razem z playbackiem i tylko patrzeć, jak chwyci się za ręce i wzorem Opola zacznie całymi rzędami falować. Słowem: hit.



Aneta Kyzioł
Polityka
11 września 2014
Spektakle
Statek szaleńców