Kalinowy sukces

«Mam szczęście do kobiecych monodramów w Bielsku-Białej. Przed dwoma laty widziałam Wandę w wykonaniu Anity Janci-Prokopowicz, a teraz wiatry 26. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej zaniosły mnie na Wyspę Kalinę.



Spektakl Teatru Polskiego, w którym występuje Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt, to monodram z piosenkami. Główna bohaterka, Kalina Jędrusik, jest przedstawiona jako kobieta-skandalistka, która żyła po swojemu, wbrew konwencjom. Jest mowa o jej związku otwartym ze Stanisławem Dygatem, stylizacji na Marylin Monroe, relacji z ojcem (któremu żaden mężczyzna nie mógł dorównać) i niespełnionym macierzyństwie. Podczas lektury tekstu żałowałam odrobinę, że jego autorka, Zuzanna Bojda, nie wyszła zbyt daleko poza te obiegowe wyobrażenia, które zna każdy z mojego pokolenia, a więc także każdy 35+. Myślałam na przykład, że rozbudowanie wątku śląskiego wychowania mogłoby być ciekawe:

"W Gnaszynie inaczej się wychowywało chłopców, a inaczej dziewczęta i niestety to na pewno miało wpływ na wszystkie moje decyzje życiowe. U nas to było tak, że dziewczynka powinna być przede wszystkim ładna, miła i uległa, powinna umieć się podporządkować najpierw ojcu, a potem mężowi. Powinna dbać o swoje zdrowie, żeby urodzić zdrowego syna". Zuzanna Bojda, "Wyspa Kalina", s. 3.

Kiedy Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt weszła na scenę i wydobyła ze słów człowieka, złagodniałam i samą mnie zaskoczyło, jak ogromnie podobał mi się spektakl. Na pewno wynikało to ze znakomitego wokalu aktorki, która w każdym ze szlagierów Jędrusik, zaaranżowanych przez Dawida Suleja Rudnickiego, poradziła sobie świetnie (zwłaszcza Na całych jeziorach Ty, wykonane na małej obrotówce, było zachwycające), ale też z wyczucia smaku, z jakim imitowała postać oryginalną. Była to bowiem świadoma imitacja - w sposobie mówienia, stroju, makijażu, fryzurze. Ponieważ dobre niebiosa obdarzyły Wiktorię Węgrzyn-Lichosyt podobnymi co Jędrusik warunkami, szepty "podobna!", niosące się przez widownię na początku spektaklu, były zupełnie uzasadnione.

Myślę, że publiczność właśnie tego oczekiwała. Podróży w czasie, anegdotek z pieprzem, znanych piosenek bez zbytnich udziwnień, zajrzenia przez dziurkę od klucza do domu znanej pary. Pachnie sentymentalizmem? Może. Pachnie łatwą receptą na sukces? Takoż. Ale czasami proste mechanizmy najtrudniej uruchomić. Podziwiam tę młodą dziewczynę, że znakomicie uniosła 80-minutowy monodram, ze zmianami strojów, z wariacjami w scenografii i z pomocą czarującego strażaka, który podawał jej ogień. Już zupełnie serio trzeba przyznać, że ów "strażak" w osobie pianisty Piotra Matusika także wybornie akompaniował jej w trakcie całego spektaklu.

Po niedawnym apelu scenografów i kostiumologów biję się w pierś i obiecuję z większym pietyzmem obserwować ich pracę. Kostiumy dla bielskiej Kaliny zaprojektowała Iga Sylwestrzak i udało jej się połączyć szyk i funkcjonalność. Przez większość czasu Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt występuje w małej czarnej, ale pod nią ma ukryty pomarańczowo-różowy kostium la cheerleaderka, w którym kreśli historię swojej znajomości ze Stanisławem Dygatem i bardzo przekonująco wyjaśnia, dlaczego należy jej się pierwszeństwo w sklepowej kolejce, by zakupić uzdrawiającego szampana. Także złota suknia z rozcięciem, w którym odbiera wyimaginowany Złoty Glob perfekcyjnie podkreśla jej walory. Jestem pewna, że aktorka czuła się we wszystkich kostiumach tak dobrze, jak wyglądała.

Autorem scenografii jest z kolei Szymon Szewczyk i udało mu się stworzyć na małej scenie bielskiego teatru ciepłą przestrzeń egzotycznej wyspy, tak jak egzotycznym stworzeniem w polskim krajobrazie była bohaterka spektaklu. Różowe kotary w tle, malutka, lśniąca obrotówka, ograna przez aktorkę na wszelkie możliwe sposoby i w końcu kwietna ściana, która ukazała się w końcowej części spektaklu po odsłonięciu kotar i zachęcała, by nie budzić się jeszcze długo z tego kalinowego snu. Nie można także zapomnieć o neonie z imieniem Kalina święcącym nad estradą, który każda gwiazda mieć powinna.

Narracji Zuzanny Bojdy i piosenkom z repertuaru Jędrusik towarzyszyły także krótkie filmiki, w których (jak podejrzewam) mieszkańcy Bielska-Białej mówili, co sądzą o "polskiej Marylin". Oczywiście mężczyźni w tonie pro, kobiety contra. Ponieważ w monodramie było kilka scen poświęconych brakowi entuzjazmu, jaki Kalina wywoływała u przedstawicielek tej samej płci, taki tendencyjny wybór wydał mi się absolutnie dopuszczalny i nawet odrobinę zabawny. W końcu ideą przedstawienia Agaty Puszcz była gra (ze) stereotypami.



Kamila Łapicka
www.zteatru.pl
6 grudnia 2019
Portrety
Agata Puszcz