Kameralna bajka dla dorosłych

Bajka, która traci kolory albo kolorowy sen, który staje się jawą, tak można by streścić inscenizację "Cyganerii" Giacomo Pucciniego, którą przeniósł z Tallina do Poznania Ran Arthur Braun.

Oglądamy spektakl bardzo tradycyjny, bez udziwnień, bez dopisywania nowych sensów... Historia o czterech artystach: poecie, malarzu, muzyku i filozofie, którzy mieszkają w paryskiej mansardzie, zaczyna się zabawnie. Klepią biedę, co nie przeszkadza mówić im o sobie, że są wielcy. Czemu nie, świat przed nimi, chociaż z okien widzą tylko niebo i dachy. Artystom nie brakuje humoru. W ten męski świat poddasza, kiedy Rudolfo (Jeongki Cho) zostaje sam, by dokończyć artykuł, wkracza Mimi (Roma Jakubowska-Handke), sąsiadka. Zakochują się od pierwszego wejrzenia i dołączają w drugim akcie do kolegów już razem... Bawią się, cieszą młodością. W miarę upływu czasu kolorowy świat zaczyna tracić barwy. Robi się bardziej szary, a piękne pastelowe fasady domów stają się bardziej realne, bohaterowie już mniej optymistycznie patrzą w świat... Gorzej, Mimi jest chora.

Ran Arthur Braun (reżyser i współautor scenografii) nie zbudował realistycznego Paryża na scenie, nie przeniósł też akcji w czasy nam współczesne, a mimo to, losy bohaterów wydają się całkiem bliskie. Wykorzystując projekcje multimedialne, tworzy bajkowy świat: domy za umownym oknem przybliżają się i oddalają, zmniejszają i powiększają, czasami nawet tańczą w takt muzyki. W akcie drugim, dzięki projekcjom, przenosimy się do Dzielnicy Łacińskiej a za chwilę nawet do wnętrza kawiarni Momus, gdzie Musetta (Małgorzata Olejniczak-Worobiej) śpiewa intrygująco i zmysłowo walca "Óuando me'n vo" lub w akcie trzecim na rogatki Paryża..., by w ostatnim powrócić do mansardy znanej z pierwszego aktu.

Bohaterowie poznańskiej "Cyganerii" noszą stroje ponadczasowe z wyjątkiem mieszkańców dzielnicy łacińskiej, którzy ubrani w żółte płaszcze przeciwdeszczowe i kalosze (wszyscy takie same) przypominali dalszy ciąg performensu Pawła Althamera "Wspólna sprawa" (w 2009 roku artysta ubrał w złote skafandry 160 warszawiaków i zawiózł ich pozłoconym samolotem do Brukseli). A skoro już mowa o drugim akcie, to był on najsłabszy od strony inscenizacyjnej. Reżyser był zupełnie bezradny wobec chóru, który albo się tłoczył, albo stał statycznie i śpiewał frontem do publiczności...

Ran Arthur Braun zdecydowanie lepiej czuje się w scenach kameralnych, potrafi zbudować nie tylko sytuację, ale również nastrój. W finałowej scenie śmierci powieje wręcz klimatem rodem z Czechowa.

Każda nuta, każda scena w "Cyganerii" Pucciniego nasączona jest emocjami. Wykorzystują to śpiewacy, którzy nie odśpiewują swoich arii, ale prowadzą ze sobą dialog. A czasami nawet zbiorowe kłótnie (kwartet "Dunque e proprio finta" w trzecim akcie). Intrygującą postać wokalną i aktorską stworzyła Roma Jakubowska--Handke. Jej Mimi wykracza poza stereotyp postaci utrwalonej przez tradycję wykonawczą. W głosie śpiewaczki słychać radość i szczęście, słychać też smutek i rozczarowanie. Brzmi pięknie. Współgra z głosem Rudolfa, w którego wcielił się Jeongki Cho i urzekł publiczność. Wielkie uznanie należy się także pozostałym trzem mieszkańcom mansardy: Stanisławowi Kuflyukowi (Marcello), Jaromirowi Trafankowskiemu (Schaunard) i Wojciechowi Śmiłkowi (Colline).

Emocje i kolory można też było usłyszeć w grze orkiestry, którą dyrygował Gabriel Chmura. Dobry krok na początku nowej dyrekcji opery został zrobiony.»



Stefan Drajewski
Polska Głos Wielkopolski
30 października 2012
Spektakle
Cyganeria
Portrety
Ran Arthur Braun