Kamienica, opus 4
Teatr lubi opowieść Artura Pałygi o pewnej kamienicy. Może dlatego, że jest prosta, jakby zwyczajna i znajoma, a jednocześnie filozofująca, refleksyjna, łącząca zwykłe zdarzenia i sprawy ostateczne. Powracające uparcie wyśpiewywane zawołanie "I Bóg wie, co tu teraz będzie", brzmiące jak wyraziste echo arcydramatu sprzed niemal dwóch wieków, może być jednocześnie głosem zatroskanego sąsiada."Nieskończona historia" ma w sobie rzadko spotykaną w naszej najnowszej dramaturgii siłę metafory. I samoodnawialną energię. Chciałoby się powiedzieć, że ta kamienica potrafi być na scenie. Wyzwala wyobraźnię. Ma rytmy, dźwięki. Prozę konkretów i poezję w ich zestawianiu. Nie dziwi przeto, że Teatr Horzycy w Toruniu - jako czwarty w scenicznych dziejach tego tekstu podjął się jego wystawienia. I zaprezentowała się przy tej okazji kolejna młoda, bardzo utalentowana reżyserka. Przypomnijmy, że Piotr Cieplak w Teatrze Powszechnym w Warszawie (2012) niezwykłym przedstawieniem, które nazywane było także "oratorium", wprowadził utwór na nasze sceny. Za to następne realizacje były dziełami młodych reżyserek: Uli Kijak w Teatrze Nowym w Zabrzu (2012), Marii Żynel w Teatrze AT w Białymstoku (2013). Teraz wyreżyserowała go Małgorzata Warsicka, która w Toruniu była już wprawdzie nagradzana na Pierwszym Kontakcie za spektakl "Jakobi i Leidental" z Tarnowa, ale na scenie Horzycy, z tym zespołem, w tym mieście, przed tą publicznością, pracowała po raz pierwszy.
Wartościowe i piękne są rezultaty tej pracy. Małgorzata Warsicka okazała się reżyserką niezwykle konsekwentną, pokazującą, że dobrze przemyślała utwór Pałygi i co ważniejsze, wiedziała jak go zrealizować. Pokazuje, że wprawdzie mamy wielu samotnych bohaterów, rozwiązujących po swojemu ukryte porządki tego świata i wszechświata, ale ludzi tych jednak coś łączy. Nie tylko śmierć jednej z mieszkanek, ale i wspólny niepokój o to "co tu teraz będzie". I choć są osobno, czasem jak soliści, to przecież nie mogą żyć bez siebie, jak chór. Przynajmniej w tej opowieści. Jakby szczegółowe wyznania bohaterów domagały się zestawienia, sąsiedztwa, współbrzmienia. Jakby opowieść o Gilgameszu jednego z bohaterów chciała koniecznie sąsiadować z opowieścią innego bohatera o cyfrach. Obie postacie opowiadają na rozmaite sposoby o niepokojącej tęsknocie za rozwiązaniem czegoś nieodgadnionego. O ostatecznym i definitywnym odkryciu boskiego porządku i nieśmiertelności, które muszą być przecież w jakiś tajemniczy sposób zapisane.
Małgorzata Warsicka okazała się artystką bardzo staranną. Widać, że z podobną intensywnością i wrażliwością pracowała z każdym z aktorów, ale i wspólnie ze wszystkimi, z zespołem. Sprawiła, że w takim samym stopniu jest to przedstawienie solistów jak i chóru. Warto wymienić wszystkich biorących udział w tym przedstawieniu aktorów: Annę Magalską-Milczarczyk, Ewę Pietras, Matyldę Podfilipską, Julię Sobiesiak, Mirosławę Sobik, Teresę Stępień-Nowicką, Jarosława Felczykowskiego, Pawła Kowalskiego, Tomasza Mycana, Arkadiusza Walesiaka, Grzegorza Wiśniewskiego, Bartosza Woźnego. Rzadko spotyka się tak dobrze głosowo dobrany i przygotowany zespół, perfekcyjnie, a jednocześnie "teatralnie" śpiewający.
Warto jednak nade wszystko pochwalić reżyserkę za kompozycyjno-konstrukcyjny pomysł na przedstawienie. Tu w dużej mierze o jakości i ostatecznym kształcie zadecydowała współpraca z równie jak reżyserka utalentowanym i mającym już stosunkowo duży dorobek kompozytorem Karolem Nepelskim. Oboje bowiem zdecydowali, że spektakl będzie nade wszystko śpiewany. Przed premierą kompozytor mówił, że "Swoją budową nawiązuje nieco do opery, a jeszcze bardziej - do mszy katolickiej. W rozwiązaniach harmonicznych inspirowałem się m.in. muzyką renesansową - Orlanda di Lasso, Guillaume'a de Machaut - i dziełami Jana Sebastiana Bacha." To wszystko słychać. Ale też słyszy się niezwykłe połączenia rozmaitych szeptów, krzyków, dźwięków, dobywających się z kamienicy i przetwarzanych elektronicznie, jakby próbujących współbrzmieć z zapamiętaną klasyką. Jest w tym jakaś odwieczność i przemijalność. Są zatem w tej kompozycji brzmienia muzyki upodabniające do znanych i słyszanych harmonii, zestawione z brzmieniami naturalno-elektronicznymi, które ową harmonię znacząco deformują. Jakby zwyrodniały głos krwioobiegu rur zmagał się z najczystszym Bachem. To wszystko służy wzmocnieniu nadrzędnej opowieści przedstawienia o ukrytym, nieodgadniony porządku świata i człowieka zderzającym się z codziennością. Muzyka nie tylko konstruuje przedstawienie. Nadaje mu kompozycyjną dyscyplinę, wrażliwość, niepowtarzalny rytm, oryginalne brzmienia. A do tego aktorzy i zapewne technicy też, wykonują ową kompozycję z zadziwiającą perfekcją.
Jeśli do dzieł reżyserki i kompozytora dodamy przemyślaną i wielofunkcyjna, ciekawą scenografię Marcina Chlandy, konstruującego wielowymiarową przestrzeń oraz bardzo wyrazisty, ekspresyjny ruch sceniczny Dawida Lorenca, to mamy utalentowany zespół, który najwyraźniej pracował ze sobą w dobrym porozumieniu. Artur Pałyga napisał na swoim blogu: "Śpiew, ruch, piłowanie scen do ostatniej chwili. Próby do późnej nocy. Uciekam z bankietu na samym początku. Dobry Toruń. Dobrze było. Zawsze ten Toruń był, no. A jednak dobry. Gosia Warsicka, wschodząca gwiazda reżyserii, tak bym rzekł"
Ma rację!
Andrzej Lis
e-teatr.pl
8 marca 2016