Katafalkizm

W zakamarkach słów: tabu incestu, obłąkana nowomowa lekarzy-psychiatrów, toksyczna niemoc sprawcza topiona w powodzi zdań lub w ozdobnej karafce, bermudzki trójkąt wzajemnych oskarżeń pod okiem zagnieżdżonych na ścianach przodków, a na tym wszystkim biały, haftowany obrus. To Krystian Lupa w "Rodzeństwie" osłuchuje powikłane rodzinne pnącza

W czerwonej ramie scena jak ze staroświeckiego obrazka: zielona tapeta, na niej rodzinne portrety, drewniana skrzypiąca podłoga, bogate, przysadziste meble, eleganckie sofy, fotel, tykający stojący zegar. Na środku wielki, drewniany stół. To salon - wizytówka każdego porządnego domu. Zmiana pokoleń nie poczyniła najmniejszej wyrwy w tej misternie zbudowanej konstrukcji, od dziesiątek lat meble i ludzie, żyjący w ich towarzystwie, znieruchomieli w swoich wystudiowanych pozach, jak na obrazach. Wszystkie trzy akty tej domowej tragedii rozgrywać się będą z zachowaniem jedności miejsca, tej złotej klatki. 

Akt pierwszy. Na scenie dwie siostry. Trudno o mniejsze podobieństwo. Aktorki ze spalonego teatru. Wydaje się, jakby ich rozmowa trwała niezmienna od bardzo, bardzo dawna. Każda z nich, wypowiadając jakieś zdanie, nie oczekuje wcale, aż ta druga odpowie na nie w innym niż do tej pory skostniałym schemacie. Każda czeka tylko na swoją kolej, by móc opowiedzieć o swoim nieszczęściu, by na oślep wskazać winnego. Ale jest jeszcze ktoś trzeci. Podmiot ich rozmów, sporów, trosk, marzeń, nienawiści. Cały pierwszy akt stanowi jakby preludium, przygotowanie dla jego właściwego wejścia na scenę, trochę powrotu marnotrawnego brata, Ludwika.

Kolejne dwa akty stanowią spazmatyczną walkę o zachowanie pozorów normalności wobec teoretycznie dalekiego od niej stanu Ludwika z jednej strony, natomiast z drugiej, próbę wyrzucenia z siebie magmy wyrzutów, utajonych urazów, które spopielają wnętrze tego domu. Ludwik, kolejne, obok bohaterów "Kalkwerku" czy "Factory 2", wcielenie obłąkanego geniusza, znajduje swoje schronienie w szpitalu psychiatrycznym, w którym przebywa już kilkadziesiąt lat. Konfrontacja ze skamieniałą przeszłością, od której uciekł, budzi wątpliwości w jednoznacznym wyznaczeniu normy i tego, co z niej wypada. Momentami mamy wrażenie, że zesłanie do szpitala było ratunkiem, ucieczką przed surowym wzrokiem przodków zamieszkujących salonowe ściany, którzy dali się namalować, czyli poniekąd złapać w pułapkę pomiędzy życiem a śmiercią, w pułapkę „katafalkizmu”, żeby posłużyć się określeniem jednej z sióstr. 

Katafalk służy uczczeniu ciała zmarłego, które stawia na podwyższeniu tak, aby każdy mógł je zobaczyć i złożyć mu hołd. Kiedy jednak castrum doloris przekroczy pewną cienką linię, a przeszłość nie zostanie pochowana, rzeczywistość zastyga w bezruchu, który obezwładnia wszystkie postaci dramatu. Nasuwa się wobec tego pytanie: co tak naprawdę zostaje umieszczone na tym katafalku? Sportretowane trupy przodków? Konwenans? Tradycja? A może szaleństwo niemocy? Martwa sztuka? Wypalony geniusz? Niespełnione młodzieńcze marzenia? Bo przecież każda z postaci o czymś marzy, nawet jeśli pozostaje to w sferze nigdy niezrealizowanych planów. Mimo wszystko, katafalk jest ustawiony w centralnym miejscu sceny i jakich by tajemnic nie skrywał, zawsze przykryje go biel haftowanego obrusa. 

Psychologiczne studium Krystiana Lupy, które maluje się za cienką czerwoną linią rozciągniętą pomiędzy sceną a widownią, nie ma początku ani końca. Trwa. Wpisuje się w ceremonię wypędzania duchów przeszłości, w czasie których wygnany zostaje sam egzorcysta.



Magdalena Talar
Dziennik Teatralny Kraków
3 marca 2011
Spektakle
Rodzeństwo