Kiedy bogiem jest zysk...

Przenoszenie powieści na deski teatru zawsze jest trochę ryzykowne. W przypadku Teatru Polskiego i adaptacji "Gron gniewu" Johna Steinbecka ryzyko jest podwójne, bo to spektakl z przesłaniem - próba pokazania, że przyczyny i mechanizmy rządzące kryzysem w latach 30. minionego wieku w Stanach Zjednoczonych i obecnym globalnym kryzysem są takie same.

Jak stwierdził Paweł Wodziński, reżyser spektaklu, wyzwaniem zarówno dla niego, jak i aktorów, było takie pokazanie wydarzeń z powieści Johna Steinbecka, aby one dzisiaj były zrozumiałe. Czy to się udało? Można od razu powiedzieć, że tak. Dlaczego? Bo cała inscenizacja jest bardzo czytelna aż do bólu.

Steinbeck w "Gronach gniewu" bardzo precyzyjnie pokazuje mechanizm kryzysu w latach 30. - kataklizm ekologiczny, przejmowanie ziemi przez banki w wyniku braku możliwości spłaty kredytów przez farmerów, migracja zdesperowanych ludzi w poszukiwaniu pracy. Rodzina Joadów z Oklahomy, bohaterowie powieści, traci wszystko. Sprzedają to, co im zostało, pakują resztki swojego bardzo skromnego dobytku na samochód i wyruszają słynną drogą nr 66 do słonecznej Kalifornii w poszukiwaniu pracy.

Paweł Wodziński z precyzją godną samego Steinbecka wybrał te fragmenty powieści, które wprost można zastosować do diagnozy źródeł obecnego kryzysu ekonomicznego, społecznego, ale także politycznego na świecie.

Czym są banki? - To zachłanny potwór bez moralności, którego bogiem jest zysk - wykrzykuje, rozwalając ceglany mur, Małgorzata Trofimiuk.

Co czują sprzedając swój dobytek? - Sprzedając ten pług, sprzedaję jednocześnie swoją duszę - wołają.

Słoneczna Kalifornia nie okazuje się rajem, jak malowano ją na żółtych ulotkach. Są za to obozy pracy, niepewna egzystencja, degradacja wszelkich wartości, jest walka o przetrwanie. "Oklahów" wyzywa się od złodziei, chociaż nie kradną, twierdzi się, że roznoszą choroby, uznaje się ich za prowodyrów protestów, gdy oni tymczasem chcą tylko znaleźć zatrudnienie i zapewnić byt rodzinie.

Czyż to nie jest czytelne? Migracja zarobkowa, niepewność egzystencji, pracy i płacy Dotyka to ludzi, których dzisiaj nazywamy prekarianami.

Cegły, łopata, taczka i dmuchawa, która najpierw służy do zademonstrowania burzy piaskowej zasypującej pola farmerów, na końcu powodzi, która zalewa Kalifornię, to symbole wręcz biblijne. Jest stary samochód, którym rodzina Joadów wyrusza do Kalifornii, są namioty, talerze, kartony, z których zbudowane są domki w obozach pracy, są skrzynki na owoce

Na scenie zamontowano dwa ekrany. Na jednym z nich pokazywane są zdjęcia z Oklahomy i Kalifornii z lat 30. minionego wieku oraz encyklopedyczne informacje na temat wielkiego kryzysu w Stanach Zjednoczonych. Na drugim natomiast trwa telewizyjna transmisja z tego, co dzieje się na scenie - zbliżenia aktorów, zaglądanie do środka namiotów, samochodu, domków z kartonów.

Po co ten encyklopedyczny przekaz na ekranie? Po co wykład z użyciem tablicy, flamastrów skierowany bezpośrednio do widza ze sceny? Tekst "sprzedaje" się sam, spektakl jest spójny, jego przesłanie - jasne i przejrzyste. Te wręcz łopatologicznie podawane informacje sprawiają, że widz czuje się trochę jak uczeń w szkole, gdzie nauczyciel postanowił mu wtłoczyć do głowy trochę zbędnej wiedzy. A taka nauka bywa nudna

Zabieg z kamerzystą kręcącym się po scenie przez cały blisko trzygodzinny spektakl, może i ciekawy. Nie da się jednak ukryć, że kamerzysta odrywa uwagę widza od dramatycznych losów rodziny Joadów z Oklahomy, przykuwa zaś uwagę do tego, co widać na ekranie, a nie na scenie.

Aktorskie kreacje bydgoskiej adaptacji "Gron gniewu"? Mama Joad to rola jakby stworzona dla Beaty Bandurskiej. To ona "niesie" na swoich barkach cały spektakl. Na początku miła, ciepła, troskliwa, potem twarda, zdeterminowana, zdesperowana - Idziemy dalej - woła niosąc na plecach dziewczynkę. - Ale dokąd?

Grzegorz Artman w roli pastora, który już nie jest pastorem, Jima Caseya, gra, czy też, jak sam mówi, opowiada swoją postać. I ta opowieść człowieka, który stracił wiarę, którego życie straciło sens, przekonuje widza.

I jeszcze "małe" kreacje. Brawa dla najmłodszych aktorów "Gron gniewu". Bez szkolnej maniery, naturalnie, swobodnie, bez tremy i prawie cały czas na scenie, ogarnięta sporych rozmiarów sztuka.



Tomasz Welcz
www.bydgoszczinaczej.pl
26 stycznia 2016
Spektakle
Grona gniewu