Klasyczna baśń na współczesny temat. Z humorem i przesłaniem

Bajka profilaktyczna to wyzwanie. Trudno jest ubrać morał w garnitur spektaklu tak, by nie popaść w nachalne moralizatorstwo. A dzieci są czujne!

Są czujne i wychwycą każdy fałsz, rozdrażni je grożenie scenicznym palcem, odwrócą się na natrętne pouczanie. Wielką sztuką jest przygotować przedstawienie z przesłaniem, przedstawienie z nurtu "profilaktycznego", by jednocześnie bawiło i uczyło. Jak to zrobić? Można pozwolić młodym widzom nabrać bezpiecznego dystansu i dzięki temu zobaczyć opisywany problem z zupełnie innej perspektywy. Tą drogą poszli twórcy bajki "Wirus Świrus... i cała reszta", którą w sobotę premierowo pokazał Bałtycki Teatr Dramatyczny. I to dobra droga.

Tekst napisał Tomasz Ogonowski, spektakl wyreżyserowała Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska. Miejsce akcji: telefon Piotrusia. Rządzi tu Sam-Dzung. Wiecznie naładowany, oczywiście. Poznajemy go podczas przygotowań do wielkiego balu. Przybywają nań popularne aplikacje - Królowa Fejs z Buk, Król Słitfociński, Jej Ekranowość Markiza Youtubba de la Player i Książę Gamę Over. Każdy z gości muzycznie się przedstawia, a słuchając można tylko pokiwać głową. "Mama płacze, tata krzyczy, że już tylko gra się liczy" - akcentuje aplikacja dla graczy. "Choćbyś nie chciał i tak to robisz" - o wchodzeniu na "fejsa" śpiewa Królowa. "Rano, zamiast śniadanie zjeść, klikasz na fejs" - znasz to? No właśnie!

Na balu "instaluje się" też nieproszony gość. Wirus. Jego niecny cel to sprawić, by wszystkie dzieci patrzyły bezustannie w ekrany swoich komórek. By uzależniły się od telefonów. Plany chcą mu pokrzyżować zapomniane, nieaktualizowane aplikacje - Czytnik i Translator. W poszukiwaniach programu antywirusowego przewodzi im maleńki Emotikon. Przyjaciół czeka sporo przygód, które scenicznie są zmontowane sprawnie, do tego okraszone świetną muzyką Macieja Osady-Sobczyńskiego i chwytliwymi tekstami Tomasza Ogonowskiego.

Po stronie plusów trzeba zapisać rewelacyjne kostiumy (Beata Jasionek) oraz pomysłowe i nienachalne projekcje multimedialne (Łukasz Wasilewski). Największym atutem jest gra aktorska. Swój talent potwierdziła Beata Niedziela, szczególnie w scenach, gdy jej aplikacja zainfekowana jest wirusem. Artur Paczesny (Wirus) był hiperruchliwy, jak Jim Carrey, a niektóre z jego gestów przypominały wręcz Edwarda Nygmę, czyli Człowieka-Zagadkę z filmu "Batman Forever".

Błędy? Nie jestem pewna, czy twórcy - mówiąc korporacyjną gadką - sfokusowali się na odpowiednim targecie. Wydaje mi się, że pięcio- czy sześcioletnie dzieci nie zrozumieją tak konsekwentnie budowanego przesłania, a bez niego część przygodowa też nie będzie zupełnie czytelna. A może nie doceniam kilkulatków, którzy smartfonami posługują się bieglej ode mnie...

Mam za to wielką nadzieję, że w przypadku "Wirusa Świrusa" moment brawa - kurtyna nie będzie końcem, a początkiem. Początkiem mądrej rozmowy dziecka z rodzicami, z nauczycielem, dziadkiem. Rozmowy, dzięki której uda się odkleić telefon od wielu małych dłoni. To możliwe, bo "Wirus" to mądra bajka.



Joanna Krężelewska
Głos Koszaliński
30 grudnia 2017