Klaus-Nomi-mode-on!
"Klaus der grosse" we Wrocławskim Teatrze Współczesnym zdobył Grand Prix nurtu off na zeszłorocznym Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. Z pewnością nie jest to jedyny powód, dla którego spektakl na stałe zagościł w repertuarze teatru. To kameralne, muzyczno-ruchowe, przedstawienie okazuje się fantastyczną odtrutką na drażniący w teatrze patos i snobizmAutor „Klausa”, Maćko Prusak, postanowił zrezygnować z linearnej fabuły na rzecz abstrakcyjnych działań, które mają swoje desygnaty w rzeczywistości pozateatralnej. Przypatrując się kolejnym scenom można jednak dostrzec związki przyczynowo-skutkowe, układające się w parabolę procesu dojrzewania do ról społecznych. Spektakl rozpoczyna się sceną w szkolnej szatni, kiedy grani przez rosłych aktorów chłopcy oczekują na lekcję wuefu. Prusak pokazuje, że cisza i nuda codzienności są dla młodzieńców znacznie bardziej męczące niż ćwiczenia fizyczne. Irytujące spowolnienie działań scenicznych i monotonia, która ze sceny wylewa się wprost na widzów, nie wywołują znużenia. Wręcz przeciwnie – dzięki takiemu zabiegowi odbiorca wytęża uwagę i staje się czuły na każdy, najmniejszy nawet ruch. Pozornie nie dzieje się nic, a jednak napięcie rośnie. Stopniowo gesty układają się w rytmiczną sekwencję, która w końcu zaczyna przyspieszać, stając się bezładną, rozpaczliwą próbą wyrwania się z monotonii szkoły. Ostatecznie chłopcom udaje się przezwyciężyć nudę, jednak ich beztroskie zabawy przerywa przybycie do szkoły nauczycielki (Marta Malikowska- Szymkiewicz). To zdarzenie sceniczne przywołuje natychmiastowe skojarzenie z „Ferdydurke” Gombrowicza.
Jedyna kobieta w spektaklu ma do zagrania najtrudniejszą rolę – staje się symbolem kobiecej obecności w życiu i dojrzewaniu mężczyzn. Marta Malikowska- Szymkiewicz w swojej artystycznej kreacji płynnie przechodzi od jednej roli do drugiej – odzwierciedla procesy, które każdy z nas zna z własnego doświadczenia. Z belferki zmienia się w uwodzicielkę, jest surową dyrygentką męskiego chóru, dyrektorką zakładu pracy, artystką, panną młodą, singielką… Podobnie jak cały spektakl, jej kolejne wcielenia można interpretować w różny sposób, a najlepszy jest moment, w którym Malikowska- Szymkiewicz próbuje tańczyć w składającej się z kilkunastu warstw tiulu sukni. Kobieta plącze się w niej i upada; prowadzi walkę z kostiumem, który zdaje się żyć własnym życiem. Drugim zaskoczeniem, jakie serwuje nam aktorka, jest fantastyczne wykonanie piosenki „Beatuiful boyz” duetu Coco Rosie. W tej scenie uwodzi wspaniałym głosem i niewymuszonym, naturalnym pięknem. Z taką samą przyjemnością słucha się pozostałych aktorów, których świetne przygotowanie muzyczne jest – obok ruchu scenicznego – kolejnym atutem „Klausa”. Każdy z nich, oprócz reżysera i choreografa (Maćko Prusak), śpiewa jakąś piosenkę. Są to utwory z repertuaru Klausa Nomi – niemieckiego kontratenora, który był pionierem nurtu pop z elementami piosenki kabaretowej i new wave.
Tytułowa postać jest dla twórców punktem wyjścia do zabawnej, a jednocześnie melancholijnej i surrealistycznej opowieści o przemianie młodzieńczości w męskość i tęsknocie za wyidealizowaną przeszłością. Spektakl to zbiorowy portret mężczyzny, który nigdy nie dorośleje, a jeśli już – to jego dojrzałość jest groteskowa i karykaturalna. Wyraża to makijaż, jaki w ostatniej scenie zdobi twarze aktorów; jest to odwołanie zarówno do stylistki Klausa Nomi jak i kostiumu pierrota.
Prusak traktuje ruch sceniczny z dystansem godnym Gombrowicza. Jego choreografia nie aspiruje do doskonałości i w całości przypomina raczej zabawę niż artystyczny taniec. Siłą spektaklu jest energetyczny ruch aktorów, których radość stopniowo udziela się widzom. Zaproponowane przez Prusaka sekwencje stanowią połączenie gestów klasycznego mima francuskiego, teatralnej maniery aktorskiej z okresu kina niemego i neurotycznych gestów, które człowiek wykonuje nie tyle nieświadomie, co mimowolnie. Taki zestaw sprawia, że ruch sceniczny nie jest przekombinowany, lecz pozostaje bardzo atrakcyjny. Z przyjemnością ogląda się sekwencje radosnego tańca, uśmiech wywołują układy z wykorzystaniem biurek i krzeseł. Tego rodzaju proste rekwizyty składają się na scenografię, która nie przyćmiewa aktorów, ale staje się dla nich pretekstem do kolejnych działań. Obecne w spektaklu przedmioty z biegiem akcji zmieniają swoje funkcje. Podłużne, drewniane siedziska najpierw są ławkami w szkolnej szatni, a chwilę później – za sprawą gry aktorskiej i światła - stają się ławami kościelnymi. Po drugiej stronie sceny znajdują się biurka, które ze szkolnych ławek zmieniają się w biurka korporacji.
“Klaus der grosse” jest doskonałym dowodem na to, że zapał i optymizm wystarczą, aby stworzyć inteligentny, a jednocześnie zabawny spektakl, pozbawiony kabaretowej sztampy. Wcale nie trzeba wielkich pieniędzy i „teatralnego” rozmachu.
Magda Szpecht
G Punkt
11 czerwca 2011