Kleczewska znów kontrowersyjna

Znana jest opinia, że Maję Kleczewską albo się kocha, albo nienawidzi. Jej "Burza" na podstawie Szekspira, nominowana do Złotego Yoricka 2012 i wystawiona na Festiwalu Szekspirowskim, jeszcze powiększyła rozdźwięk między teatromanami.

Scena bydgoskiego teatru na czas spektaklu stała się hybrydą współczesnego domu, tropikalnej wyspy i więzienia-katalizatora pierwotnych zachowań. Miranda biegała po piasku w jednoczęściowym kostiumie kąpielowym i smarowała się mydlaną pianą, próbując uwieść Kalibana grającego w FIFĘ, Prospero był otyłym, tyranizującym rodzinę alkoholikiem, ponadto zyskał żonę, Stefano, Trinkulo i Kaliban obrzucali się nawzajem spaghetti. Tak streszczony spektakl wydaje się być niedorzeczny, ale wbrew pozorom miał w sobie coś więcej.

Trwające dwie i pół godziny widowisko miało wiele wad. Oko cieszyło wiele przejmujących i pięknych scen, jednak nienaturalnie wydłużonych, jakby twórcy zachwycili się swoimi pomysłami i chcieli wycisnąć z nich wszystko, co się da. Zawierało też niezrozumiałe rozwiązania jak na przykład telebim, na którym pod koniec sztuki wyświetlił się tekst wyjaśniający spektakl, co świadczy o tym, że nawet reżyserka nie uznała swojego własnego dzieła za klarowne. Tandem Kleczewska-Chotkowski po raz kolejny pociął tekst dramatu Szekspira, ale tym razem ciężko rozpoznać w tym oryginał.

Mimo wymienionych wad, sztuka zyskuje na wartości, gdy odbiera się ją jako bardzo swobodną wariację na temat „Burzy”. Spektakl pokazuje przemianę bohaterów, którzy pozbywają się przyzwyczajeń cywilizacyjnych i wracają do pierwotnych instynktów – po freudowsku zwalczają traumy wynikające z kultury. Na nowo uczą się komunikować i kochać. Nie mamy pewności, czy się im to udaje, bo happy end nie brzmi szczerze. Sztukę otwiera scena przy rodzinnym stole (w oryginale była to scena ostatnia), gdzie widać, że każdy z siedzących czuje się źle w przeznaczonej mu roli. Prospero stara się opowiedzieć córce swoją historię, lecz panuje między nimi toksyczna relacja, której winny jest głównie on sam. Matka jest styranizowana przez męża, brat nie ma prawa do własnego zdania, Arielem bez skrupułów pomiata pan domu, Kaliban nie ma wstępu do rodzinnego grona, życie przenosi więc do gier komputerowych. Oto zdobycze cywilizacji.

W przejmującej, deszczowej scenie ojciec na nowo uczy Ferdynanda nazw przedmiotów, uczuć, szuka sposobów szczerej komunikacji. Trinkulo, kobieta w szykownym stroju i wysokich szpilkach, rzuca się spaghetti, porzucając obawy o swój wygląd w oczach innych ludzi. Ferdynand i Miranda, połączenie głupiutkiej dziewczynki i wyzywającej samicy, wspólnie nauczają się języka kochania. Mężczyzna, choć wychowany w cywilizacji, pozwala kierować się dzikiej kobiecie, która pocałunki zmienia w zwierzęce ssanie brody. Poruszający monolog żony Prospera, podczas którego obnaża się przed widownią, pokazuje wyzwalanie się z tyranii, z toksycznych relacji rodzinnych, z wszystkiego, co bolesne. Piaskowa burza (jedna z piękniejszych, ale i tych przedłużonych scen w spektaklu) to, jak twierdzą twórcy, koniec świata, ale po nim ma przecież powstać piękniejszy, bardziej szczery świat. Pod koniec aktorzy rzeczywiście wyznają nam, że wyzwolili się z upokorzenia, strachu i bólu, ale ich głosy brzmią głucho. Czy nowo powstały, poskładany z resztek osobowości świat jest rzeczywiście bardziej szczery?

Olbrzymie brawa należą się aktorom. Trudne role zagrali brawurowo i z ogromnym poświęceniem. Wzrok przykuwali szczególnie Marta Nieradkiewicz (Miranda) i Michał Czachor (Kaliban). Scenografia Katarzyny Borkowskiej była majstersztykiem. Mimo dłużyzn zaburzających rytm i braku klarowności, spektakl jest wart polecenia, bo wywołuje wiele dyskusji i refleksji. Jednak w porównaniu z elektryzującym „Ryszardem III” Grzegorza Wiśniewskiego wypada blado, nie jest więc moim faworytem w wyścigu po Złotego Yoricka.



Anna Dawid
Dziennik Teatralny Trójmiasto
4 sierpnia 2012
Spektakle
Burza