Kobieta czterdziestoletnia, czyli dwa orgazmy

W sobotę panie z amatorskiego zespołu z Kolbud wynajętym busem jadą do Warszawy, by w teatrze Krystyny Jandy zagrać w przedstawieniu "Shirley Valentine" Willy\'ego Russella. Nie w całym spektaklu reżyserowanym przez Macieja Wojtyszkę, lecz we fragmencie pierwszego aktu, ale to i tak ogromne wyróżnienie - pisze Barbara Szczepuła w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Oczywiście, mają tremę, bo co innego występować w salce w Kolbudach, a co innego w profesjonalnym teatrze w stolicy, u tak znakomitej aktorki! Choć kto wie, zastanawia się Anita Wawryk, liderka zespołu, może nawet trudniej grać dla sąsiadów i urzędników z gminy... No, więc jadą, by uczestniczyć w "zabawie-eksperymencie" jak nazwała ten urodzinowy spektakl Krystyna Janda. Premiera odbyła się dwadzieścia lat temu, w Teatrze Powszechnym, zaś sześć lat temu, gdy Janda założyła własny teatr, zabrała ze sobą "Shirley Valentine". To jest po prostu hit, ludzie oglądają spektakl kilkakrotnie, kobiety mocno przeżywają historię Shirley. I teraz, w sobotę właśnie, odbędzie się show, w którym wezmą udział amatorki z całej Polski, a chętnych zgłosiło się tak wiele, że trzeba było w drodze losowania ustalić, kto znajdzie się na scenie.

Tytułowa bohaterka ma czterdzieści dwa lata, jest zahukaną, ale i znudzoną żoną. Świętą Joanną od zlewozmywaka. Pan i władca staje w drzwiach i micha ma dymić - narzeka. - Niech bym mu raz spróbowała nie podać kolacji dokładnie w tym samym momencie, co on stawia tę swoją cholerną nogę na tej swojej cholernej wycieraczce! Dałby mi dopiero...

Dzieci już są dorosłe i wyfrunęły z domu. Kiedyś wydawało się jej, że to będzie czas, by o siebie zadbać i zacząć realizować swoje marzenia. A tymczasem - marszczy nos i pociąga łyk wina - po czterdziestce to jest tak, jakby już wszystko było i nic człowieka nie rajcowało. (...) W małżeństwie to nie ma co szukać logiki. W małżeństwie to jest jak na Bliskim Wschodzie, nie ma rozwiązania. Trochę się postawisz, trochę ustąpisz, dopiero jak pieprznie, to lecisz z gaśnicą. A tak? Przemykasz się pod ścianami i modlisz się, żeby nikt nie naruszył chwilowego rozejmu.

Panie ze Stowarzyszenia "Komu Kulturka" (KK) z Kolbud wystawiły "Shirley Valentine" trzy lata temu. To był ich pierwszy publiczny występ. Animatorką przedsięwzięcia jest Anita Wawryk, która pracuje w szkole w Pręgowie. Ani Anita, ani jej mąż nie pochodzą z Pomorza (ona ze Świdnicy, on z Zamościa), ale studiowali w Gdańsku (ona polonistykę, on elektronikę) i w Kolbudach właśnie znaleźli swoje miejsce na ziemi, zbudowali dom. Mają pięcioro dzieci, najstarsza Weronika ma siedemnaście lat, najmłodsza Klara -cztery miesiące. Gdy stawiali dom, nikogo nie znali, teraz mają wielu przyjaciół, bo oboje są otwarci, a Anita, której jeszcze kilku lat brakuje do wieku Shirley, jest jej zupełnym przeciwieństwem. Teatr wymyśliła, siedząc z innymi mamami koło piaskownicy na placu zabaw. To nie była zresztą dla niej nowa idea, bo w szkole w Pręgowie robi z dziećmi "Teatr napudle". Choć jest na urlopie macierzyńskim, wróciła przed chwilą z próby. Przygotowywała z uczniami akademię z okazji Święta Niepodległości. Żadne tam mundurki, deklamacje i martyrologia - po prostu wolni ludzie w wolnym kraju stawiają wspólny dom (z tektury) , w którym będą mogli spełniać swoje marzenia!

Właśnie wtedy, gdy siadywała z wózkiem na placu zabaw, pojawił się w gminie projekt "Działaj lokalnie". Pomyślała więc -czemu nie? I rzuciła hasło: teatr. Rozlepiła afisze w Kolbudach, zamieściła ogłoszenie w internecie. Zgłosiło się kilkanaście kobiet. Wszystkie około czterdziestki, więc coś w tej czterdzieste chyba jest. Zaczęły pracę właśnie od "Shirley". Anita rozpisała tekst na role, bo w oryginale jest to monodram, i zaczęły się próby.

Na premierę do ośrodka kultury przyszło sto dwadzieścia osób, sala była wypełniona po brzegi, jak na spotkaniu z Korą. Musiały donosić krzesła. Po trzech przedstawieniach stały się znane, a w każdym razie przestały być anonimowe. Coraz więcej kobiet zaczęło się interesować tym, co robią.

- Shirley uświadomiła mi, że trzeba w domu dzielić obowiązki - uśmiecha się Kasia Wujczak, pedagog i wicedyrektorka szkoły muzycznej, która właśnie kompletuje garderobę na warszawskie przedstawienie. Włoży stary T-shirt, na to zrobioną na drutach kamizelkę, spódnicę na gumce, a na nogach będzie mieć adidasy. - Początkowo żartowałyśmy z Shirley, po prostu pękałyśmy ze śmiechu, i tak o niej gadałyśmy i gadałyśmy, aż z czasem coś ze sztuki przeniosło się na nasze życie i w domu zaczęłyśmy negocjować warunki: ty pomagasz synowi w matematyce, ja odwożę córkę na niemiecki, ja to, a ty - tamto. Kasia wstaje z kanapy i wpuszcza kota, który dobija się do drzwi tarasu. Widok z salonu zapiera dech, dom stoi na wzniesieniu i za oknem ciągną się lasy, różnokolorowe o tej porze roku, owiane jesienną mgiełką. Wujczakowie przeprowadzili się tu z bloku na Zaspie i Kasia codziennie utwierdza się w przekonaniu, że świetnie wybrali miejsce. Obok zamieszkał wspólnik męża z żoną, więc od początku nie narzekali na brak znajomych, a teraz jeszcze doszły koleżanki z KK. Jest naprawdę super.

Wracamy do Shirley, która marzy, by wyjechać z koleżanką na dwa tygodnie nad Morze Śródziemne. Ja to bym chciała pić wino w takim kraju, gdzie rosną winogrona. Na przykład w takiej Grecji. Ale w życiu! On w życiu nie pojedzie zagranicę! W życiu! My jeździmy dziesięć lat na wakacje w to samo miejsce. (...) Ja w ogóle nie potrafię sobie wyobrazić, że ja mu mówię, że jadę! Powiedziałabym mu tak: - Kochany. Mam nadzieję, że dasz sobie radę sam z praniem i z gotowaniem?! Zresztą to jest dziecin-

nie proste, bo to białe tam to lodówka, a to brązowe, wgłębi, to kuchenka. Tylko, Matko! Nie pomyl! Bo byś se narobił! Naleśników ze skarpetkami! Jak ja bym mu powiedziała, że ja jadę do Grecji, to on by od razu pomyślał, że to jest dla seksu!

No, tak - kiwa głową Kasia. - Łatwo się wpada w taką pętlę, znam ten ból, bo wprawdzie jeżdżę czasem sama na narty, ale jednak, ten niepokój, że beze mnie świat się zawali, gdzieś tam się tli. Teraz mówię koleżankom: trzeba umieć czasem odpocząć, wyjechać, jakoś sobie tata z dziećmi da radę. I nawet wszyscy będą zadowoleni, bo będą jeść to, co lubią, a nie to, co jest zdrowe! Nie wiem, czy któraś pojechała do Grecji, ale ja pojechałam do przyjaciółki do Szwecji!

Ania Szafraniec jest z wykształcenia skrzypaczką i przez lata grała wraz z mężem, także muzykiem w Filharmonii Bałtyckiej. Mieszkali w Gdańsku i przeprowadzka na wieś nie była wcale jej marzeniem. Przeciwnie, była gwałtem, dramatycznym wyrwaniem jej z korzeniami z rodzinnego miasta. Samotnością. Gdy ktoś nawet po latach ją pytał, gdzie mieszka, zawsze odpowiadała: w Gdańsku. Ale to się zmie-

niło kilka lat temu i niewątpliwie miało związek ze stowarzyszeniem KK.

- Znakomicie bawimy się na naszych spotkaniach. Wydaje mi się, że tak beztrosko śmiałam się ostatnio jeszcze na studiach. Potem już chyba nie. Co myślę o Shirley? Sądzę, że ona jest już trochę passe, nieco archaiczna z tym swoim podejściem do męża, choć jednak ciągle jeszcze zdarzają się takie zahukane kobiety. Żyjemy wśród nich. W mniejszych miejscowościach jest ich więcej niż w dużych miastach. Podoba mi się proces, który zachodzi w Shirley: potrafi zdiagnozować swoją sytuację życiową i zaczyna się zastanawiać, co może jeszcze zmienić i co osiągnąć. Przepraszam panią na chwilkę, tylko podam Basi obiad... Proszę rzucić okiem na naszą szklaną harfę.

Anna Szafraniec nie występuje już w filharmonii, ale razem z mężem tworzą Glass Duo. Grają na szklanej harfie. Szklana harfa to instrument muzyczny zbudowany z kieliszków (napełnionych wodą), w którym dźwięk powstajeprzezpocieranie szkła zwilżonymi opuszkami palców. W XVIII wieku była bardzo popularna, dziś już mało kto umie na niej grać. Jeżdżą z tą swoją harfą po całym świecie z koncertami Bacha, Mozarta, Chopina, Bartoka, Rimskiego-Korsakowa... Występowali w Wiedniu, Rzymie, Singapurze, w Indiach.

Jedziemy na próbę generalną do Joli Cirockiej. Próba odbywa się w jej dużym, pięknym domu w lesie za Babim Dołem. Jolanta na co dzień prowadzi wraz z mężem laboratorium techniki dentystycznej. Panie powoli się zjeżdżają, każda przywozi torbę z ko-stiumami, bo będą się przebierać. W teatrze Jandy wystąpi ich jedenaście. Cztery na scenie, reszta będzie siedzieć na widowni i stamtąd wygłaszać swoje kwestie.

Szybko wkładają ciuchy z lumpeksu, Kasia Wujczak wciąga tę swoją spódnicę na gumce i mierzwi włosy. Skrobie marchewkę. Ania Szafraniec w szarej sukni z wielkimi czerwonymi kolczykami w uszach siedzi przy stole i nalewa sobie wino do kieliszka. Jola w turbanie z ręcznika na mokrych włosach i w szlafroku kręci się wokół, myjąc zęby, a Alina Sosnowska maluje podłogę wałkiem...

- Dwa rodzaje orgazmu!! - zaczyna pierwsza. - Dwa?!! - dziwi się druga. - Wiesz przez kogo to wszystko? To Zygmunt Freud taką ciemnotę nam wcisnął - wyjaśnia trzecia. - Ty wiesz, co ten facet wymyślił, że kobieta może mieć orgazm na dwa różne sposoby. Ja to w gazecie przeczytałam.

- Kurczę, taką ciemnotę wciskać - włącza się czwarta. Dwa rodzaje orgazmu!!! To tak jakby mówili, że są dwa Mount Everesty. Jedni przypadkowo trafiają na ten prawdziwy, a reszta baranów się rozpędza, po chwili stoi na jakimś pagórku i se myśli.

0 Boże! To to jest taki widok?! Nieszczególny!

- Kurczę! Dwa rodzaje orgazmu! Bo to jest to samo, co oni mówili, że szpinak jest taki zdrowy-ciągnie Kasia Wujczak. - Dziesięć lat żrę szpinak z Joe! I nic! Dwa rodzaje orgazmu!

A po drugie, czytasz se gazetę, posprzątane, pozmywane, mąż zadowolony siedzi i czyta, co on czyta? Motor, czy co tam. A tu obce słowo ci piszą: clitoris. Od razu jesteś gorsza. Ani nie wiesz, jak się to czyta, jak się to wymawia, piszą ci, że to masz, a nie wiesz, gdzie! No takie dno! A ty wiesz, co ci jeszcze piszą na końcu? Że od tego zależy twoje szczęście!

Pomysł Krystyny Jandy, żeby zaprosić amatorów, okazał się strzałem w dziesiątkę. 29 października publiczność wypełniła teatr Polonia po brzegi i bawiła się znakomicie. Występ pań z Kolbud trwał około siedmiu minut.

Weszły na scenę niemal z marszu, bez żadnych prób. Aktorka obserwowała spektakl i wyglądała na zadowoloną. - Wydaje mi się, to poczwórne alter ego Shirley rzeczywiście robiło wrażenie - opowiada mi Anna Szafraniec. - Wyróżniłyśmy się w ten sposób i może w jakiś sposób wzbogaciłyśmy spektakl.

Miały szczęście, bo oprócz przygotowanej kwestii o orgazmie zaproponowano im jeszcze, by wygłosiły dodatkowo zdanie kończące pierwszy akt.

Co się ze mną stało - pyta Shirley - kiedyś dla przyjemności skakałam z dachu, a teraz podchodzę do krawężnika i kręci mi się w głowie?

I po tym supporcie zaczyna grać Krystyna Janda!!!

Co im zostanie z tej sztuki? Taka oto konkluzja: Shirley Valentine zamiast krzyknąć: Boże, mam czterdzieści dwa lata, woli zawołać: Shirley, masz dopiero czterdzieści dwa lata, jak to cudownie!



Barbara Szczepuła
POLSKA Dziennik Bałtycki
8 listopada 2011
Spektakle
Shirley Valentine