Kobieta pragnąca

Historia kobiety, która ma wszystko, a jednak czuje się niespełniona, porusza. Oglądając Emmę, w wykonaniu Justyny Bartoszewicz w najnowszym spektaklu lubelskiego Teatru im. Juliusza Osterwy, czujemy do niej sympatię. Współczujemy jej, a nie irytujemy się, jak po lekturze powieści Flauberta.

O głównej bohaterce książki Gustave'a Flauberta ,,Pani Bovary" można napisać stosy opracowań. Emma zaczytuje się w romansach, marzy o księciu na białym koniu, cudownych porywach serca i wyrafinowanych zabawach. Tymczasem jej mąż Karol nie jest żadnym księciem, tylko prowincjonalnym lekarzem, a zamiast bogatego, pięknego przyjęcia weselnego kobieta zmuszona jest do uczestnictwa w wiejskiej uczcie. Z drugiej strony, kiedy obserwujemy Emmę, wydaje nam się, że niczego jej nie brakuje. Bo mąż, chociaż gapowaty i do bólu racjonalny, jest w stanie poświęcić dla niej wszystko, dom nie jest pałacem, ale jak na wieś jest bogato urządzony. A jednak spełnienie jest dla niej nieosiągalne.

W spektaklu ,,Pani Bovary" Emma w wykonaniu Justyny Bartoszewicz (aktorka Teatru Wybrzeże w Gdańsku) jest postacią tragiczną, daleką od taniego sentymentalizmu i banalnej prozy życia. Przede wszystkim Bartoszewicz swoją Emmą wzrusza. Wszystko przeżywa mocniej, szczęście, smutek objawiają się u niej jako ekstremum. Kobieta łamie zasady i konwenanse, rujnuje męża, niszczy rodzinę, a mimo to ją rozumiemy i darzymy ją sympatią. Jej zdrady nie są tylko zdradami, to poczucie braku pcha ją w ramiona kolejnych kochanków. Aktorka zadbała o to, żeby pokazać swoją bohaterkę w trójwymiarze - nie jako zwykłą, rozkapryszoną wariatkę, tylko kobietę nieszczęśliwą, której współczujemy. Odkryła wszystko to, co w tak złożonej, skomplikowanej postaci jest najważniejsze. Pani Bovary Bartoszewicz jest przede wszystkim kobietą pragnącą, której nie możemy oceniać.

Chociaż Bartoszewicz gra główną postać, wokół której toczy się akcja, to inni aktorzy nie są dla niej tylko tłem. Dorównują jej umiejętnością budowania swoich kreacji i świadomością roli. Mąż Emmy w wykonaniu Marka Szkody nie jest tylko naiwnym, życiowym nieudacznikiem, który sam popycha żonę w ramiona kochanka. Potrafi być stanowczy i jednocześnie poruszający. Chociaż widzimy jego pobłażliwość wobec Emmy, jesteśmy w stanie go zrozumieć. Jest człowiekiem świadomym, bezwarunkowo kochającym. Z kolei Janusz Łagodziński wcielając się w rolę pana Homaisa jest zabawny, a zarazem tajemniczy, niby z boku, a potrafi przykuć uwagę. Od początku do końca wie, co chce odkryć w swojej postaci. To właśnie jego rozmowa z księdzem kończy spektakl i sprawia, że opowieść pozostaje otwarta. Marta Ledwoń jako służąca Felicyta stworzyła za to wyrazistą postać o silnym charakterze. Jej bohaterka jako jedyna na koniec otwarcie wyraża swoją dezaprobatą wobec zachowania Emmy. Ledwoń we właściwych momentach potrafiła też usunąć się na drugi plan.

Julia Holewińska i Kuba Kowalski, którzy stworzyli scenariusz spektaklu, podjęli się niełatwego zadania adaptacji obszernej powieści Flauberta. Nie rozbudowali niepotrzebnie dialogów, wykorzystali niedopowiedzenia i skojarzenia, widać to przede wszystkim w scenach, w których Emma, Karol i Homais grali w scrabble. Ułożenie hasła podczas gry było wystarczającym komentarzem do wydarzeń (np. kiedy Emma miała romans, Karol układał hasło jeleń). Kulminacja emocji następuje w scenie pogrzebu Pani Bovary. Nagle okazuje się, że wszyscy ją kochali i szanowali, kobieta dostaje to, czego nie mogła dostać za życia. Twórcy przedstawienia zdają się zadawać pytanie, czy spełnienie można uzyskać po śmierci?

Niestety, nie wszystkie fragmenty były tak przemyślane. Scena, podczas której aktorzy jako wiejska ludność wchodzą na scenę z drucianą świnią i odgrywają wiejski festyn, psuje do tej pory sprawnie skomponowane przedstawienie. Sceny zbiorowe, nie będące zresztą mocną stroną Teatru Osterwy, powinny wprowadzać różnorodność, a wniosły tylko chaos. Jedyny element, na który warto zwrócić uwagę w tym fragmencie, to konstrukcja dialogów. Rozmowa Emmy z Rudolfem (Krzysztof Olchawa) przeplata się z okrzykami wiejskiej ludności. Dzięki temu w realistyczno-psychologicznym tekście pojawił się humor.

Katarzyna Stochalska w lubelskiej ,,Pani Bovary" wykorzystała rozbudowaną, drewnianą scenografię i zdecydowała się na ulokowanie widowni na poziomie sceny. Tak zorganizowaną przestrzeń z jednej strony świetnie się oglądało, a z drugiej strony w pełni mogli wykorzystać ją aktorzy. Widać, że pewnie się w niej czuli, sprawnie poruszali się po trzypoziomowej scenie. Do tego doszły projekcje Adriana Krawczyka prezentowane na ścianie zbitej z desek dodające przedstawieniu tajemniczości i metafizyczności. Na scenie znalazło się też miejsce dla trzyosobowej orkiestry, która zadbała o muzyczne tło spektaklu i znakomicie podkreślała zmieniający się nastrój kolejnych scen.

W Teatrze Osterwy powstało przedstawienie nowoczesne i poruszające, które niczym nie odbiega od propozycji pojawiających się na scenach narodowych. ,,Pani Bovary" to spektakl o nienasyceniu, wiecznym braku, który mogą odczuwać ludzie z każdej epoki. Oglądając ,,Panią Bovary" wiemy, że nigdy nie uda jej się osiągnąć szczęścia, a jednak za każdym razem łudzimy się, że może coś się zmieni.



Aleksandra Pucułek
Dziennik Teatralny Lublin
28 grudnia 2015
Spektakle
Pani Bovary
Portrety
Kuba Kowalski