Kobiety pociągnęły Bonda

Słynny na cały świat, agent Jej Królewskiej Mości został w Wałbrzychu wyśmiany i wyszydzony i w sumie, nie bardzo mu to zaszkodziło. Autorka "Jamesa Bonda - świnie nie widzą gwiazd" Jolanta Janiczak napisała rzecz o uwięzieniu kultowej postaci w schemacie ogłupiającego scenariusza, o przypisanej mu roli supermężczyny i superbohatera. W najnowszej produkcji Szaniawskiego zachwycają przede wszystkim aktorki

Obranie za cel odbrązawianie postaci, która w popkulturze jest już tak uznaną marką jak Myszka Miki lub Coca-cola, sprawiło, że wraz z reżyserem Wiktorem Rubinem i świetną ekipą aktorską naszego teatru, Jolanta Janiczak stworzyła dzieło ciekawe, intrygujące w swoim przesłaniu, ale niestety nierówne. W spektaklu napiętnowano seksizm i agresję, które są nieodłącznym elementem każdego filmu o agencie 007. W charakterze wrogów Bonda, a co za tym idzie całej naszej zachodnio-chrześcijańskiej cywilizacji osadzono islamskich terrorystów, z resztą także przewrotnie wyśmianych.

Autorka podjęła się ambitnego zadania "rozpracowania" agenta na wielu płaszczyznach, m.in. w kontekście jego biało-czarnego schematycznego postrzegania świata czy samczych instynktów, które każą mu traktować kobiety jak sex-zabawki. W przeciwieństwie do filmowego cyklu, gdzie normą jest uproszczona linearna narracja, w sztuce Janiczak nic nie jest oczywiste i przewidywalne. Bond staje się nadętym bufonem bez mózgu, a jego partnerki agresorkami. Mnogość postaci w niektórych scenach powoduje, że momentami produkcja staje się chaotyczna, niektóre jednak dialogi i monologi to literackie perełki i szkoda, że się "gubią".

Pierwsza w tym sezonie premiera Dramatycznego potwierdza moje wcześniejsze obserwacje, że to właśnie aktorki są obecnie najsilniejszym ogniwem zespołu Szaniawskiego. Najbardziej w pamięć zapada Mirosława Żak jako Leila. Zbuntowana muzułmanka (w wysokich kozakach i z groźnie wyglądającym ganem) w jej wykonaniu aż skrzy się od soczystego i agresywnego sex-appeal\'u. Ta młoda aktorka ma charyzmę, talent i urodę i pewnie to tylko kwestia czasu kiedy zostanie nam z Wałbrzycha wyrwana do świata warszawskich reklam i seriali. W postać odmóżdżonej sekretarki Moneypenny doskonale wcieliła się Ewelina Żak. Jest eteryczna i zagubiona, w stylizacji na lata 50-te ubiegłego stulecia. Jej bohaterkę ma się ochotę przytulić i pogłaskać, no chyba, że jest się Jamesem Bondem. Wtedy zamiast przytulanek należy serwować ostre klapsy. Siłą i dynamizmem obdarzyła swoją postać Agnieszka Kwietniewska. Jej agentka Mosadu Jesbet to może nie majstersztyk sztuki aktorskiej, ale obecność na scenie tego wulkanu energii ( i zadziorności) to przyjemność dla oka i ucha (bardzo charakterystyczny głęboki tembr). Znana wałbrzyska aktorka Irena Wójcik, którą doskonale obsadzono w roli M, po raz kolejny pokazała jak daleką drogę przybyła w ostatniej dekadzie. Jakieś 10 lat temu irytowała jako Fiokła w "Ożenku" czy Aniela ze "Ślubów" cała w egzaltacji, tiulach i koronkach. Dziś nawet z epizodu potrafi zrobić zachwycający pokaz sztuki aktorskiej.

A Bond, James Bond? No cóż. Jest wysoki, przystojny i odważny. W wałbrzyskiej produkcji jest także głupkiem na usługach bezwzględnego reżimu, co za nic ma ludzką godność i życie. W rolę agenta wszechczasów wcielił się znany z telewizji Mariusz Zaniewski (okrutny Aleks Febo z "Brzyduli). Mimo intencji autorki, która stwierdziła, że Bonda nie lubi, a zachwycają się nim tylko mężczyźni (którzy sami chcieliby nim być, pić wstrząśnięte martini i mieć taaakie gadżety) kreacja Zaniewskiego od początku wzbudza sympatię widzów. Wałbrzyski Bond ma potencjał bycia hitem tegorocznego sezonu. Panie reżyserze proszę go jednak trochę "doszlifować".



Mateusz Mykytyszyn
Nowe wiadomosci Wałbrzyskie
3 stycznia 2011