Kocham Doriana tak jak Lulu

Michał Borczuch, reżyser głośnej w ostatnim sezonie premiery "Lulu" w Starym Teatrze w Krakowie, przygotowuje w TR Warszawa adaptację "Portretu Doriana Graya" Oscara Wilde\'a.

Michał Borczuch, reżyser głośnej w ostatnim sezonie premiery „Lulu” w Starym Teatrze w Krakowie, przygotowuje w TR Warszawa adaptację „Portretu Doriana Graya” Oscara Wilde\'a. Premiera już dziś wieczorem. W rozmowie dla ŻW reżyser opowiada o swojej pracy nad tekstem i czytaniu powieści Wilde\'a dzisiaj.

Nie ma książek moralnych i niemoralnych. Są tylko książki dobre i złe – pisał Oscar Wilde w jednej ze swoich tez poprzedzających „Portret Doriana Graya” Pan też tak uważa?

Michał Borczuch: Tak, bo wiąże się to z moimi próbami odpowiedzi na pytanie: po co się robi teatr. Czy sztuka jest dziedziną która ma nas umoralniać i uczyć? Dla mnie sztuka jest po coś innego. W pracy nad przedstawieniem interesuje mnie stworzenie sytuacji, która prowokuje. Pokazanie świata, w którym wartości moralne są zdeformowane lub nie istnieją. Książka Wilde’a też jest prowokacją wobec społeczeństwa. Lord Henryk mówi w pewnym momencie: naturalne zachowanie jest tylko pozą. Wilde zadaje więc pytanie: co jest formą a co pozostaje szczere.

Pytam, bo często podkreśla pan w wywiadach, że interesuje pana nihilizm w książkach choćby Michela Houllebecqa. Świat, w którym zanegowane zostały wszystkie wartości. Ma pan wrażenie, że tylko tak można mówić dzisiaj o świecie?

Nie, jesteśmy przecież w TR Warszawa, niedawno odbyła się tu premiera „T.E.O.R.E.M.A.T.U.”, który pokazuje, że istnieje w nas potrzeba rozmowy o podstawowych wartościach. W nihilizmie interesuje mnie ekstremalność. Znakomicie funkcjonuje ona zwłaszcza w sytuacjach medialnych. A dla mnie jest znakiem tęsknoty za wartością, którą sam noszę w sobie.

Wilde powiedział, że jest w nim coś i z Bazylego, i z lorda Henry’ego, i z samego Graya. Czy pan też ma podobne odczucia pracując nad tym przedstawieniem?

Najbliższy w powieści jest mi chyba Bazyli, jego problemy artystyczne. To człowiek, który walczy ze sobą, szuka ideału, chce osiągnąć spełnienie. Wystawia swoje prace do oceny publicznej i jest to dla niego traumatyczne doświadczenie. Sam jestem w takim momencie w teatrze, stąd moje projekcje na tę akurat postać.

Na plakacie „Doriana” widać pusty garnitur. Piotr Polak, odtwórca roli Doriana, powiedział, że jego bohater to rodzaj naczynia, które napełnia się wartościami innych ludzi, ale jednocześnie chce pozostać sobą. Czy jest to możliwe w wystylizowanym świecie, do którego trafia?

Wydaje się, że na początku Dorian jest ambitny i skromny, a potem zły pod wpływem innych. Diagnoza Wilde’a jest jednak bardziej bezwzględna. Natura Doriana od początku jest przesiąknięta złem. Słowa lorda Henryka „pozostań sobą, nie myśl o innych” pozornie proponują życie w zgodzie ze swoją naturą. Płaci się jednak za nie moralnością, czystością, wreszcie: ogromną samotnością.

Związek Doriana z portretem jest według pana metafizyczny?

Interesuje mnie raczej materialna relacja, bardzo przewrotna. Portret jest ikoną nowoczesnego hedonizmu, pięknym przedmiotem, który zyskuje właściwości magiczne. Przejmuje duchowość swojego właściciela. Metafizyczna relacja istnieje w głowie Doriana. To on próbuje odpowiedzieć sobie na pytanie dlaczego zabija i nie umie kochać. Jego relacja z portretem to rodzaj dziwnej symbiozy. Pod koniec tej historii obraz staje się jego fatum. Zmiany zachodzące na nim są nieodwracalne.

Oglądając fragmenty próby, miałam chwilami wrażenie, że portretuje pan złośliwie środowisko celebrities. Nie wiem, czy to dobre skojarzenie?

Tak, to grupa ludzi z ogromnymi aspiracjami, bez talentu, skazanych na funkcjonowanie w pędzie do wymyślonego celu. Tworzą hasło nowoczesnego hedonizmu – to ich punkt dojścia. Dorian staje się ich ikoną, potem wszystko zaczyna kręcić się wokół niego. To jego wszyscy kochają, on jest ciągle piękny i młody, a oni się starzeją, rozpadają, są żałośni.

Wilde, po kontrowersjach związanych z jego książką, ocenzurował wątki homoseksualne. Jak zaistnieją one w pana przedstawieniu?

Ten wątek jest wydobyty. Pod koniec następuje próba demaskacji homoseksualizmu jednego z bohaterów. Nie jest to jednak główny wątek przedstawienia. Nie ukrywam go, co wynika z faktu, że inaczej mówimy dzisiaj o życiu homoseksualistów. Artystowskie środowiska bardzo często postrzegane są jako zdominowane przez nich, choć równie dobrze jest to kolejna ich poza.

Rodzaj estetyki przedstawienia, który mogliśmy zobaczyć, skojarzył mi się z campem. To świadomy wybór?

Wynika z moich upodobań. Razem z Anną-Marią Kaczmarską, scenografką tego przedstawienia, inspirowaliśmy się w tworzeniu scenografii obrazami z filmów Fassbindera, fotografii Helmuta Newtona. Dużo jest jednak w tym spektaklu scen, które nie są campowe, bardziej estetyzujące. W powieści jest mnóstwo pięknych opisów kwiatów, klejnotów, bibelotów. Estetyzacja wynikła z konieczności pójścia za myślą powieści i pojawiła się już na etapie składania całości. Okazało się, że pewna ostrość i bezwzględność obrazu musi być skonfrontowana z pięknem.

Pracował pan nad tekstem z dramaturgiem, Szymonem Wróblewskim. Jaką funkcję spełnia dramaturg w pana teatrze?

Szymon porządkował często moje myślenie abstrakcyjne, kierował mnie w stronę konkretu. W pracy nie tylko opracowywał tekst, ale też czuwał nad tym, żeby pewne obrazy i wizje wpisywały się w początkowe ustalenia. Porządkował mój świat.

Mówi pan: wszyscy kochają Doriana. Za co pan sam go kocha?

Kocham Doriana tak jak Lulu. Oboje noszą w sobie tragizm. Różni ich świadomość. Dorian działa mniej instynktownie, analizuje swoją sytuację. Lulu była czystym instynktem. Dodaliśmy Dorianowi monolog z filmu „American Psycho”, który równie dobrze mogłaby powiedzieć Lulu. mówi o sobie: jestem iluzoryczną istotą. Jest tylko wyobrażeniem każdego z tych ludzi. Odkrywa siebie, kiedy zdaje sobie sprawę, że jest po prostu zły.



Agnieszka Rataj
Zycie Warszawy
3 marca 2009
Teatry
TR Warszawa