Kocham, nie lubię

Po raz pierwszy zobaczyłem Giulettę Masinę w "Nocach Cabirii" Felliniego - byłem wtedy uczniem szkoły podstawowej, ale film zrobił na mnie ogromne wrażenie. Święta prostytutka, dziewczyna o złotym sercu i pięknej duszy. Kino potem dziesiątki razy spospolitowało ten profil, ale Masina była pierwsza, pozostała jedyna. Bo biło od niej światło niewinności, piękna i wielkiego dramatu. Potem oczywiście nadrobiłem wszystkie pozostałe tytuły Giuletty i Federica, ale tamto pierwsze wrażenie, refleks spotkania z Cabirią, pozostało najsilniejsze, mocniejsze nawet od "La Strady" - być może dlatego, że było debiutanckie, właściwie nieuświadomione, nadwrażliwe.

Myślę o Giuletcie, o Fellinim, ich wspólnych filmach, ponieważ inna para w życiu i w pracy, aktorka Małgorzata Bogdańska oraz reżyser i pisarz Marek Koterski, stworzyli wspólnie spektakl o Masinie, zatytułowany wymownie "Nie lubię pana, Panie Fellini". Bardzo dobry spektakl.

Na scenie jest tylko ona - Giuletta/Małgorzata. Obok niej walizka z rekwizytami. Tam mieści się wszystko, całe życie. Cała miłość i niechęć do FeFe.

"Nie lubię pana, Panie Fellini" to druga, po "Mojej Drogiej B.", produkcja rodzinnego "Teatru w walizce". Coś więcej niż nośna nazwa, chodzi o ideę. Koterscy trafiają do domów pomocy społecznej, zakładów penitencjarnych, domów dziecka, mniejszych i większych miejscowości. Przywożą im teatr. Teatr w walizce. Bogdańska wyjmuje na scenie kapelusik Felliniego, ręczny megafon, trąbkę, buciki do stepowania, bęben Gelsominy, czerwony nos klauna. I zaczyna swoją opowieść. Napisany wspaniale przez Marka Koterskiego monolog o miłości, która zna gorycz zdrady i odrzucenia. "Ta malutka gąska bardzo mi się podoba i jest taka śmieszna" - mówił o niej Fellini z mieszaniną czułości i politowania. "Nie lubię pana, Panie Fellini" to spektakl o miłości mimo wszystko. Giuletta nie lubiła FeFe, ale bardzo go kochała.

Rama spektaklu rozpięta pomiędzy pierwszym spotkaniem Giuletty i Federica a śmiercią obojga, znaczona jest przede wszystkim kinem, miłością do kina, oddaniem i zawierzeniem guru i twórcy. Kolejny tytuły Felliniego z udziałem Masiny: "La strada", "Noce Cabirii", "Ginger i Fred", przybliżenia i oddalenia, wielkie uczucie i monstrualny egotyzm reżysera. Koterski na przykładzie legendarnej włoskiej pary pisze jednak o wszystkich artystach, o cenie którą płacą za sukces, o pracy na końcówkach nerwowych, ale także o mniejszych lub większych snobizmach, powierzchowności sądów albo o zwyczajnej głupocie. Szczęśliwie spektakl nie jest laurką dla Felliniego, to raczej postać mocno dwuznaczna. Wspaniały artysta, słaby człowiek, do pewnego stopnia manipulant - również w życiu uczuciowym, który miał szczęście spotkać idealną akuszerkę, towarzyszkę jego egocentrycznej drogi. Małgorzata Bogdańska również nie gra Giuletty wyłącznie w pastelowych barwach. Cierpi i kocha, ma kompleksy, potrafi być złośliwa i obrażalska, chciałaby wyglądać lepiej, grać w różnych filmach, nie znosi postaci w którą została wtłoczona przez męża. W ich relacji kino stale mierzy się z życiem, a życie często przegrywa w tym starciu. Film jest najważniejszy. Bogdańska gra to wszystko z wyczuciem, wrażliwie i emocjonalnie, a miłośnik kina Felliniego z ukontentowaniem odnajdzie w strukturze przedstawienia nawiązania do kreacji Masiny w "Giulettcie od duchów", "La stradzie", "Białym szejku" czy "Ginger i Fred".

Kiedy pół roku przed śmiercią, Fellini odbierał Oscara za całokształt twórczości, statuetkę przekazał w ręce towarzyszącej mu żony, mówiąc "to jej wszystko zawdzięczam". Miał rację. Nie byłoby kina Felliniego bez Gelsominy, Meliny, Cabirii, Iris, Giuletty i Ameli. Nie byłoby Federica bez Giuletty. A odwrotnie?



Łukasz Maciejewski
AICT
3 sierpnia 2016
Portrety
Marek Koterski