Komedia z gorzką pigułką

Do tej pory na warszawskich scenach spośród twórczości izraelskiego dramatopisarza Hanocha Levina wystawiono takie tytuły jak "Krum", "Sprzedawcy gumek" i "Shitz". Całkiem niedawno do tego repertuaru dołączyła "Udręka życia" w reżyserii Jana Englerta z udziałem Janusza Gajosa i Anny Seniuk. Spektakl oglądać możemy w Teatrze Narodowym w Warszawie

Na wstępie ostrzegam: jeżeli ktoś wybiera się na tę sztukę, oczekując jedynie półtorej godziny komediowych dialogów zagranych przez gwiazdorską obsadę - może srodze się zawieść. Śmiech w sztuce Levina działa trochę jak środek znieczulający przed skomplikowaną bolesną operacją. Spektakl zaczyna się od monologu Jony Popocha (Janusz Gajos), który budzi się w środku nocy i dochodzi do wniosku, że zmarnował trzydzieści ostatnich lat swojego życia z żoną Lewiwą (Anną Seniuk). Brutalnie wywraca łóżko wraz ze śpiącą u jego boku małżonką i zaczyna wygłaszać swoje żale. Łóżko będzie przez całą sztukę centralną areną gry, ringiem, gdzie stoczy się kłótnia małżeńska rodem z komedii mieszczańskiej, a jednocześnie miejscem egzystencjalnych dywagacji, wyznacznikiem wzajemnej relacji małżeństwa (przykładowo jeden z bohaterów sztuki, Gonkul, zauważwyszy, że prześcieradło jest pogniecione, stwierdza, że Jona i Lewiwa się kłócili). W końcowym akcie łóżko podnosi się do góry, powodując odrealnienie całej sceny.

Obudzony w środku nocy Jona formułuje swoje zarzuty pod adresem Lewiwy. Cała kłótnia przypomina farsę małżeńską z tym wyjątkiem, że wśród zarzutów groteskowe – takie jak oskarżenie Lewiwy o zdradę we śnie – przeplatają się z poważnymi, takimi jak oskarżenie o brak duchowości, życie ze sobą z powodu strachu, przyzwyczajenia. Spektakl łapie widza w pułapkę, publiczność często jeszcze z uśmiechem na ustach po komicznym dialogu nagle otrzymuje dawkę autentycznego, egzystencjalnego lamentu postaci.: „Kiedyś byłam młoda! Kiedyś były tu dzieci, hałas, I było dla czego żyć! teraz się zestarzałam!” – zaskoczona taką wypowiedzią widownia nie wiedziała, jak zareagować, zastygając ze skurczem uśmiechu na twarzy. Scena kłótni skłania obie postaci do oskarżeń, które w pewnym momencie wykraczają poza typową kłótnię małżeńską. Bohaterowie pytają o sens bycia z drugą osobą, obnażają swoje zagubienie w życiu, nie zgadzają się na postępującą starość. Ciało człowieka i pojęcie cielesności jest ukazane w wulgarny, groteskowy sposób. Jonie od początku przeszkadza chrapanie Lewiwy, oskarża ciało Lewiwy o to, że „zgniotła jego duszę”, całą kobiecość redukuje do słowa „dupa”. Ponadto, obie postaci „obrzydzają” i wykrzywiają swój obraz, często stosując żołądkowe porównania.

Lewiwa z jednej strony próbuje zbanalizować cały konflikt, sprowadzając problemy Jony do chęci posiadania młodszej kobiety, z drugiej strony ciągle się z nim drażni , podszczypując jego dumę i nakręcając spiralę kłótni. Lewiwa kamufluje w ten sposób swój strach przed samotnością, przed tym, co powiedzą inni ludzie; jest skłonna zrobić wszystko, aby tylko Jona został.

Ciekawym momentem jest pojawienie się postaci o imieniu Gunkel. Gunkel to upiór, który już nie może zasnąć. Zwabiony niczym ćma w środku nocy przez światło domu Jony i Lewiwy, nie chce ich opuścić. Narzeka, że podano mu zimną wodę, siada na łóżku, ciągle szuka ciepła, którego on sam już nie posiada. Chce nawet dotknąć stopy Lewiwy, aby tylko poczuć jej ciepło, zapach, ciało. Pragnie się nawet napić ciepłej herbaty, którą gardzi Jona. Jona rezygnuje z opuszczenia żony, w postaci Gunkla widzi swoją przyszłość, dostrzega też brak rozwiązania problemów swojego życia, godzi się ze swoim losem. 

Aktorzy Teatru Narodowego odgrywają ten tekst raczej na sposób anachroniczny, Gajos używa swoje niskiego głosu, który kojarzy się z komediowymi postaciami które już stworzył, np. z Czelcowem z „Miłości na Krymie”. Publiczność, przyzwyczajona do tego typu gry, a często przychodząca tylko „na Gajosa”, automatycznie reaguje śmiechem, próbując zatuszować w sobie wrażenie po przytłaczającychwyznaniach postaci na scenie. Sztuka Levina zawiera duży ładunek egzystencjalnych zagadek, które często nas męczą, tak jak męczą Jonę w środku nocy. Stawiają trudne pytania o sens naszego życia, o to, czy naprawdę jesteśmy szczęśliwi ze swoim partnerem/partnerką. Są to te same pytania, które próbował zadawać Beckett, a na które często nie ma żadnej odpowiedzi.

W reżyserii Englerta zabrakło jednak głębszej eksploatacji tego tematu. Często egzystencjalne pytania były zadawane w chwili, gdy wtle pojawiał się obraz żarzącego się miasta nocą, traciły one swój walor, stawały się zbyt groteskowe, a komiczne dialogi odegrane w tradycyjny sposób nie skłaniały do głębszej refleksji. Może gdyby sztuka była wystawiona na bardziej kameralnej scenie, to zostałaby lepiej odebrana. Z dalszych rzędów często trudno było dostrzec niuanse gry, mimikę dwójki aktorów. Na mniejszej scenie łatwiej byłoby wejść w świat tej pary, skróciłby się dystans pomiędzy aktorami a widownią.

Bohaterowie w końcowej scenie zwracają się bezpośrednio w stronę publiczności, pytając czy jest jakiś pisarz na sali. Chcą zostać zapamiętani. Reżyser sadza dwójkę aktorów na krzesłach, rezygnując z zakończenia zgodnie z tekstem dramatu, na czym spektakl traci... Jako całość, przedstawienie pozostawia pewien niedosyt z powodu braku głębszego odczytania tego tekstu i banalnej puenty, sprowadzającej się do morału: „życie jest ciężkie, więc szanujmy swoją żonę/męża\\. Gajos i Seniuk potrafili stworzyć bardzo ciekawe widowisko i niewątpliwie ludzie ze względu na tę parę będą przychodzić do teatru. Jednakże na końcu brakowało mi wyjścia ze spektaklu trochę rozbitym, trochę zdezorientowanym i z większym bagażem refleksji. Warlikowski w swoim znakomitym „Krumie” potrafił wyciągnąć ze sztuki Levina fascynujące i przerażające tematy, w spektaklu Englerta, niestety, tego mi zabrakło.



Bartosz Młynarski
Dziennik Teatralny Warszawa
8 maja 2012
Spektakle
Udręka życia