Komiczność życia

O przyzwoitości i polskości Hanocha Levina rozmawiamy z Danim Traczem, wieloletnim producentem, impresario i przyjacielem tego ważnego i kontrowersyjnego izraelskiego twórcy teatru.

Anna Zielińska: Bohaterowie Levina bywają okrutni: nie tylko nie kryją się, że nienawidzą i chcą zabić ale też potrafią wykrzyczeć to drugiemu człowiekowi prosto w twarz. Jakim on sam był człowiekiem?

Dani Tracz: To, co Pani opisuje jest bardzo charakterystyczne dla Hanocha...

Ta huśtawka pomiędzy śmiechem, który nagle zamiera Ci w gardle, a tragedią człowieka i wszystkim, co on może czuć. Cały czas huśtawka. Jednak sam Levin był bardzo miły i pogodny.

Naprawdę? Musiał mieć chyba silny charakter? Mówi Pan o nim, że był odważny, prosty, nieprzynależny politycznie, indywidualistyczny, momentami trochę nieśmiały, ale też kochliwy, miał kilka żon.

Ten jego mocny charakter wychodził najbardziej w dyscyplinie pracy. Hanoch codziennie od 8 rano do drugiej – czwartej po południu siedział i pracował. Nic go nie mogło odciągnąć, czy był zdrów czy chory, nawet największe święta jak Jom Kipur. Siedział i pracował. Poza oczywiście okresem, kiedy reżyserował, bo wtedy nie mógł. Ale to, o czym mówię nie miało wpływu na jego stosunek do innych, który był spokojny, miły przyjacielski. Był człowiekiem otwartym, pogodnym.

Czyli nie był drapieżny albo ostry jak jego twórczość?

A czemu miałby być ostry? Był miły, strasznie fajny. Na przykład jak ktoś zachorował, nawet nie w rodzinie, ale w teatrze, np. żona elektryka, to on chodził ją odwiedzać, bo odwiedziny chorego są w judaizmie uważane za MICWE, czyli dobry uczynek. Aktorzy dosłownie za nim przepadali. Zagrać u Hanocha to było największe szczęście dla aktora izraelskiego. Pewna aktorka – wielka i bardzo znana - poszła kiedyś do Levina na spotkanie i powiedziała „jestem gotowa zagrać u ciebie nawet doniczkę!"

Próby zawsze się kończyły czymś osobistym jak na przykład poczęstunkiem smakołykami , przygotowanymi przez jego żonę. Hanoch był bardzo pogodny i miły. Śmieszny. Nawet chodząc po ulicach widział komiczność życia i co chwila wybuchał śmiechem... Napisał taki wierszyk (który po hebrajsku brzmi śmieszniej...) jak bawi się ze swoim najmłodszym synem (który urodził się kiedy Hanoch miał już 52 lata):

Chłopczyk płacze i woła tatę

Tata przychodzi i chłopczyka podnosi

I chłopczyk patrzy

A tu dziadek!

A propos rodziców Levina – jego ojciec pochodził z Końskich w Polsce, a matka była z Opoczna, dlaczego więc nie znajdziemy w dorobku Levina polskich problemów?
Jak chodzi o to, co go interesowało, czym się przejmował, były to oczywiście problemy uniwersalne. Nie znał Polski, nie wiedział o niej nic, poza świadomością ogólną: co było przed zmianą ustroju, że w krajach demokracji ludowej nie ma wolności i tak dalej. Levin był bardzo politycznie wrażliwy! Pamiętam 1968 rok: w sierpniu, kiedy sowieci weszli do Pragi, to on był pierwszym i jedynym, który zorganizował demonstrację. Było nas trzech. Staliśmy na placu w Tel Awiwie z transparentami „Ręce precz od Pragi!" i „Sowieci wyjdźcie z Pragi!". Gdy mówimy o Polsce u Levina, to bardziej myślimy o polskich Żydach, o kulturze aszkenazyjskich żydów europejskich. Polska jako taka otwarła mu się dopiero po pięćdziesiątce, po jego wizycie tu w 1992 roku.
Jak to jest z polskością u Levina? Choć jego ojciec i rodzina mieli tu korzenie, to był wychowany w Izraelu i osadzony w tamtej mentalności. Z drugiej strony bardzo go intrygowała Pana polskość... Dobre pytanie. Jego polskość to skomplikowana rzecz. Ja bym to nazwał inaczej: to nie była polskość, lecz tęsknota za kulturą polsko-żydowską. Jego ojciec nie mówił dobrze po polsku, rozmawiał po żydowsku. Matka za to mówiła po polsku świetnie, robiła zresztą w tym języku maturę. Tak że do śmierci ojca mówili po żydowsku, a potem matka zaczęła używać polskich słów i powiedzeń, których dźwięk bardzo Hanocha śmieszył. Ale polskość Levina obudziła się dopiero po wizycie w Polsce. Podobało mu się tu i był bardzo wzruszony.

Ile miał lat jak tu przyjechał?

To było już w kwietniu 1992 roku, więc miał już prawie pięćdziesiątkę. Był osadzony w kulturze Żydów aszkenazyjskich, ale fascynowały go ten polski akcent, te dziwnie mu brzmiące słówka zakończone na -dzie, -cie, -szcze. Jest taka seria skeczy pt. „Czopek i Apsik". Wie Pani, że on dopiero po ich napisaniu dowiedział, się co znaczy Czopek? Jego bohater nawet mówi, że „w końcu się okaże, że moje nazwisko znaczy „lekarstwo do dupy". Ale jemu słowo „Czopek" brzmiało ślicznie! Wyjazd do Polski dał Levinowi nową perspektywę i nawet jest w pierwszej książce dramatów Hanocha opis tej wizyty. On czuł, że to wszystko skądś zna: te smaki, pierogi, śledzie, rosoły, makarony... Jego mama gotowała polskie smakołyki, choć polskie jedzenie w Izraelu, gdzie się je ostro, uważane jest za mdłe. A jak on tu przyjechał, to nawet zapach mu pasował: kapuśniak, barszcz... To wszystko razem z atmosferą podobała mu się bardzo. Był w małych miasteczkach jak Końskie, oglądał polskie lasy, polskie pola, brzozy, miedze. Wszystko mu albo coś przypominało, albo działało na niego pozytywnie. W 92 roku co prawda Polska była nie do porównania z dzisiejszą Polską. Ale wtedy on powiedział ciekawą rzecz: ta natura, lasy! Kraj jeszcze nie zepsuty, świeży...słuchaj to będzie już niedługo miejsce bardzo atrakcyjne dla turystów z całego świata.

Rozmawiała Anna Zielińska.



(-) (-)
Materiał Teatru
16 stycznia 2014
Portrety
Dani Tracz