Kompozycja na wiolonczelę i trampki

Teatr to sztuka mistyfikacji. Umawiamy się tutaj na udawanie, konwencję i dlatego po wyjściu z niego łatwiej odnajdujemy się w rzeczywistości. Przynajmniej ja tak mam. Tym razem było inaczej. Patrząc na widzów, opuszczających industrialną halę Starej Kopalni, w której odbywał się spektakl, długo miałam wrażenie, że uczestniczyliśmy w jakimś misterium. W każdym z nas pozostał ślad ducha Schuberta, niejeden widz otarł łzę wzruszenia nad losem geniusza, niedocenionego za życia.

Paradygmat, powiecie. Jednak wydarzenie z pogranicza performance, teatru, koncertu i instalacji, zadziałało na nasze zmysły swoistą synestezją. Uderzyło w naszą wrażliwość bombą szczerości i nieporadności, gdyż obok profesjonalnych aktorów (Sara Celler-Jezierska, Karolina Krawiec, Rozalia Mierzicka, Małgorzata Zielińska [g], Michał Kosela, Filip Perkowski) , występowali uczestniczy warsztatów z Domu Seniora ( Janina Mikołajek, Róża Sochan, Elżbieta Sejda, Ryszard Godlewski, Zbigniew Sowiński, Ryszard Wróblewski) oraz kwartet smyczkowy: Tomasz Kulisiewicz – skrzypce, Włodzimierz Brzeziński – skrzypce, Bożena Papała – wiolonczela, Zofia Kowalczyk – altówka) . Bliska obecność występujących aktorów, wspólna przestrzeń z widzami wywołała uczucie intymności i biernego uczestnictwa w świecie, będącym projekcją muzyki Schuberta.

Już od pierwszych scen musimy wejść w inne terytorium i spróbować je ogarnąć, gdyż industrialne wnętrze Starej Kopalni nie pozwala nam skupić się na jednej warstwie, scena jest mobilna, wydarzenia dzieją się symultanicznie w różnych częściach i zakamarkach, często musimy więc odwrócić głowę lub spojrzeć w bok. Punktem odniesienia jest czwórka muzyków, którzy odgrywają utwór, będący kompilacją kwartetu smyczkowego „Śmierć i dziewczyna" Schuberta i nut dołożonych, rozłożonych i na różne sposoby zmodyfikowanych przez młodego kompozytora Wojtka Blecharza. To swoiste spotkanie dwóch genialnych muzyków poza czasem i przestrzenią, sprawia, że czujemy ciarki i przeczucie wręcz obecności nieżyjącego romantycznego twórcy. To wrażenie potęguje też wyświetlanie na telebimie fragmentów z Jego pamiętnika, malujących obraz melancholijnego, schorowanego, biednego, pogrążonego w depresji człowieka. Spektakl podzielony jest na cztery części, zgodnie ze strukturą utworu, każda z nich odtwarza jakiś aspekt z życiorysu Schuberta. Okazuje się, że ta dwoistość przekłada się też na formę, postacie łączą się w pary i kreują ruchami ciała, ekspresją, własną partyturę. Ta część, wyglądająca na improwizację, wymaga najwięcej koncentracji i cierpliwości ze strony widzów. Powielanie gestów przez ubranych w dresy i trampki aktorów, kilkakrotne próby wykonania choreografii nie są może atrakcyjne wizualnie, ale wydobywają prawdę ciał, nawet jeśli te ciała są zmęczone, niezgrabne i odbiegają od klasyki piękna. Postać Schuberta odtwarza aktor nieprofesjonalny, korpulentny, starszy pan... tak jak wyglądał sam mistrz, uciekający w muzykę przed miłosnymi niepowodzeniami i finansową porażką. Nie brak również elementów komicznych, kiedy jeden z „tancerzy" zbiera od widzów datki dla biednego artysty do kapelusza, inny w kosmicznych okularach i sportowym stroju kilkakrotnie upada, tłumacząc, że jest metaforą „upadku" kompozytora.

Udana parodią jest też wykonanie pieśni „Śmierć i dziewczyna", aktorski duet fałszuje w patetycznym stylu, czy dyrygowanie kwartetem poprzez zmienianie co chwila sposobu grania ( stacatto, vibrato, piano...). Muzycy spełniają też role performerów, dokonują „operacji" na instrumentach, potem ukrywają się w „izolatce dźwięku", potęguje to jeszcze złowieszczą, ponurą melodykę Schuberta. Scenografia i postindustrialne wnętrza dopełniają reszty, jest sterylnie, chłodno, czujemy się jak na zbiorowej terapii smutku. Nie zaskakuje więc symboliczny koniec, po serii prób samobójczych postacie układają się do „wiecznego snu". Wtedy historia życia i śmierci kompozytora uwspółcześnia się, dwie aktorki wygłaszają monologi opowiadające ich osobiste tragedie. Możemy powiedzieć, że kompozycja utworu zostaje oddana w nowatorski sposób poprzez choreografię i eksperyment dźwiękiem. Nawet, wydawałoby się, przypadkowe gesty, odgłosy odzwierciedlają nuty mistrza, jego wariacje i improwizacje. Walorem spektaklu – instalacji jest przekaz szczerych emocji, poprzez prostotę gestów i pradźwięków. Doszłam do wniosku, że istnieje tzw. „prawo równowagi", to, czego Schubert nie otrzymał za swojego życia, które obfitowało w upokorzenia, my mu poprzez grę, uczestnictwo w tymi misterium, oddajemy. Spóźniony o wiele, pośmiertny hołd. Rodzi się pytanie, czy tego typu przedsięwzięcia performatywne, nie staną się z czasem przyszłością teatru, szansą na ponowną jego reformę i wybudzenie z form awangardy, która kostnieje.

Duch zwyciężył nad ciałem. Zniszczona przez syfilis dłoń Schuberta, dzierżąc z ogromnym wysiłkiem ołówek zdołała ukończyć symfonię.



Justyna Nawrocka
Dziennik Teatralny Wałbrzych
16 marca 2016
Portrety
Magda Szpecht