Koniec i początek... teatru?
„Dwa bieguny tej samej opowieści. Dwa punkty w czasie, które splatają się, przenikają, czasem zaciskają wokół nas pierścień zmian, a czasem otwierają drzwi do nieznanego. (...) Zapraszam Was do świata, gdzie teatr nie ma granic, gdzie koniec nie jest zatrzymaniem, a początek nie jest pustą kartą. Niech Pestka 2025 stanie się przestrzenią nowych pytań, nowych spotkań, nowej energii. Bo sztuka to ruch, przemiana, wieczna wędrówka.Ruszajmy w nią razem". To słowa Łukasza Dudy, dyrektora kreatywnego Festiwalu Teatrów i Kultury Awangardowej Pestka, który w Jeleniej Górze odbył się w 2025 r. po raz 16.
Środa, 30.04.2025 r.
„JAPI", reż. Karol Miękina, Carrodunum Dance Company, Teatr Nowy Proxima w Krakowie
Pięciu mężczyzn z korporacji, tyś jedyny...
Masz być idealny. Masz być reprezentatywny. Dla swojej płci, dla firmy, dla społeczeństwa. Nie możesz odstawać. Jak w "Peregrinusie" krakowskiego Teatru KTO w reż. Jerzego Zonia: jeśli wejdziesz między korporacyjne wrony, musisz... wszystko robić na akord. Wtedy masz szansę przetrwać.
Idąc przez miasto możemy zauważyć billboardy garniturów marki Bytom. W Bytomiu jest też Wydział Teatru Tańca. Aktorzy "Japi" w reż. Karola Miękiny bawią się tą konwencją, podwójnym znaczeniem. Idealne ciała schodzą z afiszy na scenę, ale nie są oderwane od charakterów. Człowiek to całość - indywidualna jednostka, dlatego jeden model funkcjonowania nie będzie pasował do wszystkich. Choć (stereotypowo) powinien.
Twórcy inspirowali się amerykańskimi karierowiczami yuppies (powstałej w latach 80.), którzy na gruncie polskim, w czasach PRL-u, stali się ich nieudolną kalką: japiszonami. W spektaklu nie pada ani jedno słowo. Jest to zachwycające wizualnie (reżyseria światła: Wojciech Kiwacz) taneczne widowisko z transową muzyką (Marcin Janus), w którym artyści analizują ideał mężczyzny. W ich ruchu oraz budowaniu scen można odnaleźć echo specyfiki teatru Piny Bausch. Jest to spektakl precyzyjny, przemyślany, wymagąjący od tancerzy niebywałej kondycji. "Japi" zachwyca, zaskakuje i wszystko przekazuje za pomocą niezwykle dopracowanego ruchu.
Kilka lat temu Pestkę wygrał spektakl "Nocni pływacy" w reż. Pameli Leończyk. Grupa ludzi spotykała się wieczorem na basenie i opowiadała swoje historie. Często trudne, bolesne. Teatr Nowy Proxima przyjeżdża teraz ze spektaklem, w którym wyprowadza w pewien sposób tych ludzi na światło dzienne. Na filmie, wyświetlanym na horyzoncie, widzimy pływającego mężczyznę. Mamy delikatne nawiązanie: tu już basen nie jest miejscem oczyszczania traum, ale modelowaniem sylwetki. W spektaklu Leończyk basen "wygładzał" psychikę - w tym dba o idealne ciało.
Bohaterowie "Japi" to pięciu mężczyzn w garniturach, których od razu widzimy oczami wyobraźni przy korporacyjnych biurkach. Poważnych, skupionych, w drodze do pracy czy domu. Na scenie nie ma prawie żadnego rekwizytu oprócz wieszaka na ubrania z prawej strony sceny. Ruchem opowiadają o wyścigu szczurów, ale też pokazują swoje nieco szalone, chłopięce dusze. Żyją pod presją niedoścignionego ideału, bo przecież facet w garniturze kojarzy się z twardzielem: Jamesem Bondem czy policjantem wydziału kryminalnego ze szwedzkiego serialu. Mężczyznę, który potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji i działać. Takiego, który się nie złamie i zawsze będzie miał nienaganną prezencję. Ale czy to możliwe?
W spektaklu Miękiny teatr wychodzi poza teatr. Takich ludzi codziennie mijamy na ulicy. Nie tylko kobiety muszą mierzyć się z wewnętrznym horrorem pracy i wysokimi wymaganiami społecznymi. "Japi" są wśród nas i cały czas ścigają się z ideałem, próbując jednocześnie nie dać się zawłaszczyć systemowi i abstrakcyjnym oczekiwaniom.
Czwartek, 1.05.2025 r.
„Kiedyś byłam różą, dziś gniję w kanale", reż. Robert Traczyk, B&D Consulting sp. z o.o.
Zagubiona Róża L.
W serii książek o Harry'm Potterze, autorstwa J.K. Rowling jednym z magicznych przedmiotów jest świstoklik. To rzecz, która po dotknięciu przez czarodzieja przenosi go w określone, często zaskakujące miejsce. Po "wylądowaniu" trzeba zwykle szybko zorientować się w przestrzeni i zacząć działać. Nagły sposób pojawienia się Róży Luksemburg na ulicach Wrocławia skojarzył mi się z takim sposobem przemieszczania. Z tym, że tu mamy jeszcze różnicę czasu.
"Kiedyś Różą byłam, dziś gniję w kanale" w reż. Roberta Traczyka to rozpisana na trójkę aktorów, żartobliwie skonstruowana opowieść o tym, że duch rewolucji nie ginie. Przemieszcza się jedynie jak tytułowa Róża przez czasy i przestrzenie w czerwonej sukni, chcąc rozniecić emocje proletariatu. Kabaretowy rys tekstu Roberta Traczyka i Magdaleny Walkiewicz, który z czytania performatywnego przerodził się w pełnoprawny spektakl teatralny, śmieszy, ale i zastanawia. Z jednej strony Róża w opuszczonej hali znajdzie robotnika, który dmucha balony na Święto Pracy, z drugiej zderzy się ze specyfiką funkcjonowania w gigantycznym magazynie międzynarodowej korporacji.
Paulina Krupa zastosowała scenograficzne minimum: aktorzy pojedynczymi elementami kostiumów sugerują, kim aktualnie są. Spektakl opiera się na tekście i prostych działaniach teatralnych. Bohaterowie mówią o tym, że każde pozytywne, kapitalistyczne działanie może mieć swój negatywny rewers, o którym na początku się nie myśli.
Ze sceny pada dużo słów, które dziś brzmią anachronicznie, a jednocześnie przypominają godności pracownika i jego podstawowych prawach. Może to nie Róża zagubiła się w kanałach czasoprzestrzennych, ale wyczuła moment, żeby przypomnieć pewne podstawy, które ludzie zagubili gdzieś po drodze? Duch rewolucji jest obecny w świadomości ludzi w każdym czasie - wystarczy iskra: nawet pod wodą...
„Gargantua i Pantagruel. W opactwie Theleme, reż. Marcin Liber, Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu
"Witajcie w naszej bajce"
Autobus wypluwa ludzi, którzy stłoczeni na przejściu dla pieszych czekają na świetlny znak. Zielone światło, słońce prosto w oczy, potem kręte schody wejścia na widownię teatru. Kiedy szukamy miejsca na miękkich fotelach widowni, wokół poruszają się uśmiechnięte postaci - czy to jest jakaś świątynia?
Każda z postaci (a będzie ich w sumie 18!) ubrana jest w obcisły, fioletowy kostium. Każdy opatrzony szalonym dodatkiem, który czerpie z różnych kultur: niby to szamani, niby wikingowie itp. Wszystko odbywa się w pastelowej scenografii, którą tworzą sześciany w miętowym kolorze: jak z klocków Lego można z nich zbudować dowolną rzecz. Tło tworzą wygięte lustra: zniekształcają i zwielokrotniają obraz, ale odbijając światło sprawiają, że sala teatralna mieni się momentami feerią barw. Za całą oprawę wizualną (scenografię, kostiumy, reżyserię świateł) odpowiedzialny jest Mirek Kaczmarek - wielkie brawa!
Ale gdzie właściwie jesteśmy? "Gargantua i Pantagruel. W opactwie Theleme" - reżyser Marcin Liber opowiada świat klasztorem. Przy pomocy dramaturga Jana Czaplińskiego tworzy wymarzoną, zamkniętą społeczność, która wręcz od wejścia na czole wypisane ma mieć "happy". Trochę jak w "Akademii Pana Kleksa" Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze w reż. Jerzego Jana Połomskiego, gdzie panuje wolność i zasada niemal wiecznej zabawy. Dodatkowo w zielonogórskiej realizacji tło również tworzyły wielkie, zniekształcające obraz lustra.
Wałbrzyski Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego proponuje kuszący eksperyment: wstąp do nas, a będziesz tkwić w wiecznej przyjemności. Jednak już nad wejściem jest tabliczka, która selekcjonuje potencjalnych kandydatów. Jak w klubach imprezowych: nie każdy nadaje się do tego, żeby się z nami bawić. Nie chcemy tu wszystkich. Theleme jako "opactwo na opak" jest enklawą, która stawia na otwartość i nieskrępowaną realizację fantazji. Jednak szybko okaże się, że wszystko ma swoją cenę, a wolność także swoje granice. To również refleksja o tym, że każda władza chce przeforsować swoją wizję świata i życia, robiąc to nierzadko za wszelką cenę.
Wizja Libera fascynuje i przeraża. Zamknięte społeczności mają w sobie zawsze jakąś tajemnicę. Reżyser pokazuje tu wyraźnie dwie strony utopijnego pomysłu: jasną i ciemną. Zespół Wałbrzyskie wałbrzyskiego teatru zachwyca swoim zgraniem i energią, płynącą ze sceny. "Gargantua i Pantagruel. W opactwie Theleme" to spektakl kompletny - warto dać się ponieść tej wizji. A potem zatopić się w refleksji, czy na pewno chciałoby się znaleźć w takiej "bajce"?
„Wróżda", reż. Joanna Dębska, Akademia Sztuk Teatralnych w Krakowie, Wydział Teatru Tańca w Bytomiu
Smak zemsty
Czasami w filmach o terapii pacjent proszony jest o odegranie scenki, np. wyobraź sobie, że to krzesło to twój ojciec - co byś mu powiedziała? "Wróżda" w reż. Joanny Dębskiej, zrealizowana przez Akademię Sztuk Teatralnych w Krakowie Wydział Teatru Tańca w Bytomiu przypomina trochę właśnie takie odreagowanie traumy.
Na początku Doris Złababa (w tej roli sama reżyserka) przygotowuje się do gry. Widz ogląda proces charakteryzacji. Matrona wygląda ostatecznie nieco podobnie jak tytułowa bohaterka "Komediantki" w reż. Piotra Siekluckiego Teatru Nowego Proxima w Krakowie. I też będzie główną kreatorką swojego świata oraz swego rodzaju aniołem, choć jeszcze nieupadłym.
Jej trzy córki jak mitologiczne mojry chcą decydować o losie - ale skupiają się na mężczyznach. Na scenie jest dużo krzyku, przerysowanych postaci kobiecych (wyróżnia się scena kompletowania "wyzywającego" ubioru, który ma być jednocześnie "zbroją"). Karykatury dziewcząt szybko "dziczeją", opętane wizją zemsty. Krzywda musi zostać zadośćuczyniona. Wszystko dzieje się pod delikatnym, białym baldachimem alkowy, wiszącym nad sceną.
Jednak wizja ta męczy. Jest niezwykle ostra i radykalna w swej feministycznej wymowie. Nawet, jeśli "córki" są tak naprawdę myślami ich "matki" i krzyczą niewysłuchane, to całość jest trudna w odbiorze bardziej ze względu na formę niż treść.
"Wróżda" to skumulowane na scenie, skrajne, najprawdopodobniej niewyartykułowane emocje, które przejmują władze nad bohaterkami. Pytanie, czy na pewno jest to dobry sposób ich przekazania?
Piątek, 2.05.2025 r.
„Tak jak wszystkie śmiałe dziewczyny", reż. Piotr Jankowski, Teatr Czarnypijar
Opowieść z otchłani
Jest takie słynne zdjęcie, autorstwa Charlesa C. Ebbetsa pt. "Lunch pod chmurami". Zostało wykonane w 1932 r. podczas budowy nowojorskiego Rockefeller Center i przedstawia 11 mężczyzn podczas przerwy w pracy, siedzących na metalowej belce nad miastem. Mimo wysokości panuje tam beztroska i rozluźnienie.
To zdjęcie przyszło mi na myśl, kiedy na początku spektaklu "Tak jak wszystkie śmiałe dziewczyny" w reż. Piotra Jankowskiego bohaterki usiadły na brzegu sceny. Tylko, że ich historia nie będzie świetną promocją kraju, z którego pochodzą. Siedem młodych kobiet w białych strojach. Współczesne nastolatki, ale raczej już dorosłe, ponieważ ich wypowiedzi nie cechuje lęk. Jest to przemyślana wypowiedź dojrzałej osoby. Ze sceny płynie potokiem słów 7 historii uczestniczek szkolnej wycieczki. Na początku jej skrót zostaje wyświetlony na ekranie na horyzoncie. Stamtąd też będą do nich mówić dorośli - jako ci abstrakcyjni, niematerialni.
W krakowskim Teatrze KTO Jerzy Zoń zrealizował wstrząsający spektakl "Chór sierot". Trauma doświadczenia domu dziecka opowiedziana jest ruchem: wszystkie sceny są czytelne, mocne, choć w spektaklu nie pada ani jedno słowo. Postaci ubrane są w niemal jednolite kostiumy, a na scenie jest tylko specyficzna "klatka".
Teatr Czarnypijar oddał głos obywatelkom Bośni i Hercegowiny. Pozwolił wielogłosowej opowieści wybrzmieć od początku do końca. Na scenie nie ma właściwie nic oprócz słów. Jedna ławka, 7 bohaterek, niemal absolutna statyka. Każda z dziewcząt po kolei tekstem autorstwa Taniji Śljivar opowiada swoją historię. Na widowni wciąż świeci delikatne światło. Gdzieś jednak zagubiła się teatralność.
Brak edukacji seksualnej, beztroskie podejście do swojego ciała, decydowanie za kogoś, lincz lokalnej społeczności - to wszystko są istotne rzeczy. Jednak niezwykle szkoda, że nie było w tym wszystkim więcej działań scenicznych.
„Axis Mundi", reżyseria i wykonanie Kolektyw Melatonasana
Stała w kosmosie
Wchodzimy do sali, pogrążonej w półmroku. Każdy musi sam znaleźć sobie miejsce na podłodze: matach czy dywanach wokół sznurkowej, oświetlonej konstrukcji na środku. Za chwilę rozpocznie się doświadczenie czegoś na kształt zbiorowej medytacji, przez którą będą prowadzić Umysł, Ciało, Dusza i odległy Głos).
W 2024 r. Pestkę wygrał spektakl "Modlitwa pod cudowną mozaiką w kościele parafialnym pod wezwaniem samej siebie" w reż. Agi Błaszczak. Były to m.in. rozważania o płci, rozmów o Bogu, z elementem medytacji. Tym razem reżyserka jako czteroosobowy Kolektyw Melatonasana wraz z Moniką Mars, Gabrielą Bissinger i Katarzyną Lewandowską zabierają widza w podróż w głąb siebie. Ich interaktywny spektakl "Axis mundi" to eksploracja idei Mircei Eliadego: pojęcia stałego punktu odniesienia, swoistego "centrum" wszechświata.
Przygotowane przez twórczynie doświadczenie teatralne czerpie z jogi nitry, szamanizmu, może kojarzyć się też z praktykami wspólnot hipisów. Na środku jest podświetlane w różny sposób "drzewo", zaplecione ze sznurków w jasnym kolorze. Trzy młode kobiety w białych strojach mówią, śpiewają, używają instrumentów. Proponują relaks, wsłuchanie się w siebie, zadają filozoficzne pytania.
Przychodzi mi na myśl niezwykły film "Drzewo życia" w reż. Terrence'a Malicka, w którym beztroskie dzieciństwo przechodzi w trudną dorosłość. Zrozumienie reakcji oraz emocji bohatera następuje dopiero, kiedy on sam cofnie się do źródeł tych zachowań m.in. poprzez zadawanie sobie odpowiednich pytań i cofnięcia się w czasie pamięcią.
"Axis mundi" można opisać jako pozytywne doświadczenie z elementami teatralności. W pędzie świata na godzinę można było zatrzymać się i w chłodnej, delikatnie oświetlonej sali, poddać się onirycznej formie medytacji. Zastanowić się nad swoją "stałą w kosmosie" i pragnieniem, które prowadzi przez życie.
„Stany bezpieczeństwa", reż. Julia Mark, Fundacja Rekreacja
Stan wolności
Żyjemy w czasach, w których norwidowski "Cień" z "Bema pamięci żałobnego rapsodu" jest już niemal namacalny. Miraż wojny i okrucieństwa obecny jest tuż za granicą. Media codziennie pokazują obrazy z miejsc, objętych konfliktami zbrojnymi. Ludzie, którzy musieli uciekać z takich krajów żyją wśród nas.
To wszystko nadal jest najczęściej na ekranie, na zdjęciu. Czytamy i oglądamy relacje, które mówią o (jednak) obcych i najczęściej anonimowych ludziach. Julia Mark z Fundacji Rekreacja zajęła się jednak tematem na poważnie. Wyreżyserowała spektakl "Stany bezpieczeństwa", w którym – w myśl teatru dokumentalnego - historia osnuta jest wokół "zwykłego człowieka".
Całość wzięta jest w nawias biblijnej historii Hioba. Z tą różnicą, że zakład między Bogiem a Szatanem odbywa się między osobami, których kostiumy przypominają uniformy stewardess. Osób, które mają dbać o bezpieczeństwo. Te narratorki (q tych rolach Katarzyna Anzorge oraz Hanna Chojnacka-Gościniak) będą obecne na scenie cały czas. Religia bedzie dla nich odpowiedzią na wszystko, w ich wykonaniu wysłuchamy nawet utworu gospel. Czy jednak wiara może być schronieniem? Czy zawsze musi wszystko tłumaczyć? I czy na pewno pomaga w sytuacji kryzysowej?
Horyzont sceny to ekran, na którym wyświetlany jest film z napisami. Dojrzała kobieta opowiada o swoim doświadczeniu wojny w Czeczenii. O tym, jak wpłynęło to na jej życie. Znalazła się w sytuacji, która nie była jej wyborem. Zbieg koszmarnych okoliczności sprawił, że błyskawicznie, jako nastolatka została zmuszona do nagłej zmiany swojego życia. Nielegalnie. Wbrew sobie. Bez wyjaśnień.
Seria programów "Kobieta na krańcu świata", autorstwa Martyny Wojciechowskiej, też wyciąga na światło dzienne niełatwe historie kobiet z różnych zakątków świata. Prowadząca nie ocenia, oddaje im głos. Bohaterki mogą opowiedzieć o tym, co przeżyły i w jaki sposób funkcjonują w danej rzeczywistości. Co oferuje, co narzuca dany kraj i jak sobie z tym radzą. W "Stanach bezpieczeństwa" jest podobnie. Tylko, że już w tytule mamy tu grę słów, bo do pewnego momentu "Stany" kojarzyły nam się z "nowym, wspaniałym światem" Stanów Zjednoczonych, co aktualnie się mocno zatarło. Bohaterka "Stanów bezpieczeństwa" swego rodzaju wybawienie widzi jednak bliżej - w Polsce.
Historia cierpień Hioba oraz Luizy przeplatają się wzajemnie. Przeżywamy to, siedząc w miękkich, teatralnych fotelach. Za oknem jest ciepło, słonecznie. Mamy co jeść. Nikt do niczego nie zmusza. Natomiast z opowieści bohaterki przebija lęk, który można wyartykułować słowami jednego z utworów Raz Dwa Trzy z płyty "Trudno nie wierzyć w nic": "mam imię nazwisko i pracę/ wiem że to wszystko stracę" (sł. Justyna Korn). I nagle, na koniec, ta osoba się materializuje. Kobieta, która chciałaby być wolna i żyć bez strachu. Jak te, które siedzą na widowni. Siła tej historii poraża. Zostaje w człowieku, chwyta za gardło. Owacje na stojąco trwają bardzo długo.
A Ty? O czym myślisz, kiedy myślisz o bezpieczeństwie? Co widzisz, kiedy pytają o wolność?
Sobota, 3.05.2025 r.
„Nadepnęłam na węża", reż. Angelika Fafanów, Kolektyw Snake Womans
Na końcu awangardy
Początek jest dla widza wyzwaniem. Nieruchomo leżąca na proscenium aktorka dłuższy czas pozostaje w bezruchu. W końcu wybudza się z tego swoistego letargu i za chwilę okaże się, że ma w sobie coś z tytułowego gada.
"Nadepnęłam na węża" koncepcji Agnieszki Fafanów oraz w wykonaniu jej i Szantal Strzelińskiej (Kolektyw Snake Womans) to dziwne zdarzenie sceniczne. Dwie osoby w cosplay'owych kostiumach o mangowym charakterze znajdują się przestrzeni futurystycznego mieszkania czy też knajpki. Tło tworzą wizualizacje zbliżeń różnokolorowych cieczy (autorstwa Małgorzaty Kot), wśród których co jakiś czas pojawia się wąż. Na środku przezroczysty stolik, z tyłu, z lewej strony - kolorowy neon. Z prawej koralikowe "drzwi".
Choreografia, nawiązująca do sposobu poruszania się gada, przypomina następujące po sobie hieroglify: wygląda jak egipski "komiks", składający się z szybko przekartkowywanych szkiców.
Na stoliku stoją butelki i kieliszki z kolorowymi płynami. Bohaterkę nawiedza... duch matki? A może ona sama? Tego do końca nie wiadomo. Bohaterka rozmawia z nią prawdopodobnie w pijanym widzie. Kolorowe, płynne substancje powoli zatruwają umysł, zacierają rzeczywistość.
Mam nieodparte wrażenie, że tym spektaklem (jeśli można go tak nazwać) doszliśmy do przysłowiowej ściany w awangardzie teatralnej. Zostaje się po nim absolutnie bezradnym i zagubionym, z poczuciem straconego (niestety) czasu. To abstrakcyjne spotkanie wymyślonych postaci, z którego (przynajmniej dla mnie) nic nie wynika...
„Ja, Hamlet", reż. Anna Wieczorek, Opolski Teatr Lalki i Aktora im. Alojzego Smolki w Opolu
"To wszystko mogłoby się nigdy nie wydarzyć"
Aktualnie mamy do czynienia z poważnym kryzysem psychicznym wśród młodych ludzi. Są zagubieni, samotni, nie potrafią porozumieć się ze światem, który ich przerasta. Deny, jeden z raperów młodego pokolenia, w swoim utworze "Być albo nie być" rapuje: "Dylematy tutaj mam jak młody Hamlet". Oznacza to, że szekspirowski bohater jest swego rodzaju punktem odniesienia dla młodzieży. Istnieje w świadomości.
Anna Wieczorek w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora im. Alojzego Smolki wyreżyserowała spektakl "Ja, Hamlet". Klasyczny tekst poddała zmianom, tworząc uwspółcześnioną wersję tej historii. Młody człowiek wraca ze studiów do domu i zostaje uwikłany w sytuację, na którą sobie nie zasłużył, z którą musi się zmierzyć, ale mentalnie się na nią nie zgadza. Jednak wątki są gdzieś pogubione, tekst to w dużej części nie są słowa Szekspira, a zakończenie spektaklu dziwne i jakby nieuzasadnione.
Strona wizualna natomiast zachwyca: czarne, współczesne kostiumy z czerwonymi akcentami (np. kryzą) są niezwykle dopracowane. Kojarzą się z kostiumami autorstwa Elżbiety Terlikowskiej do "Wizyty starszej pani" w reż. Roberta Czechowskiego, zrealizowanej w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze (prem. 2008 r.). Całość spektaklu Wieczorek przypomina estetykę Anny Augustynowicz: minimalizm kolorystyczny, scenograficzny oraz nieco "mechaniczny" sposób poruszania się aktorów.
Scenografię pomysłu Katarzyny Leks tworzy w "Ja, Hamlet" dwupoziomowa konstrukcja, która nie tylko zarysowuje budynek rodzinnego domu głównego bohatera, ale też wiele mówi o rodzinnej hierarchii. Hamlet (Jakub Mieszała) jest na początku załamany, a potem staje się częścią nieczystej, rodzinnej gry. Można odnieść wrażenie, że jako jedyny jest "normalny", ponieważ całe jego otoczenie porusza się jak mechaniczne postaci z pozytywki. Co ważne - istotną postacią staje się tu Ofelia (Klaudia Kręcisz), której piękny głos niesie się ze sceny: tym razem ma coś do powiedzenia w tej historii.
Zwraca uwagę niezwykła muzyka Magdaleny Gorwy, budująca niepokojącą atmosferę. Natomiast wyświetlane na horyzoncie nad aktorami projekcje (Agata Konarska) są dla mnie niepotrzebną dublurą postaci, które widać na scenie.
Kim jest Hamlet? Dlaczego musi mówić tekstem współczesnym? Czy język Szekspira na pewno jest dziś niezrozumiały? Realizacja "Zemsty" w reż. Michała Zadary w warszawskim Teatrze Komedia pokazuje, że można podać klasyczny, umieszczając akcję np. w świecie gangsterów.
Może jest to pryzmat widzenia świata tytułowego bohatera? Dlatego ta rzeczywistość zagubiła gdzieś rytm? Ale jak chcemy uczyć dziś o Szekspirze, nie mówiąc jego językiem?
„Gdzie indziej (Elsewhere)", reż. Samuel Hof, O-Team, Stuttgart, Niemcy
Magia wysypiska śmieci
Znam takich ludzi, którzy swojemu dziecku bardzo długo nie kupowali żadnej zabawki. Opakowania po nowych przedmiotach codziennego użytku były dla niego wystarczającą rozrywką. Warto czasem odnaleźć w sobie takie dziecko, rozejrzeć się wokół i samemu dać się ponieść wyobraźni, ożywiając jakiś przypadkowy, najbliżej leżący przedmiot. Myślę, że zabawa będzie świetna!
Mam wrażenie, że w ten sposób myśleli Nina Malotta i Samuel Hof, kiedy tworzyli (reżyseria i scenografia jest wspólna). Niemiecki duet teatralny O-Team przygotował spektakl "Elsewhere" ("Gdzie indziej"), wykorzystując do jego stworzenia... górę śmieci z dworca w Stuttgarcie. Scena teatralna to miejsce, gdzie przedmioty mogą ożywać, a nawet nabierać czarodziejskich mocy. I nie musi to się wcale dziać w Hogwarcie - Szkole Magii i Czarodziejstwa, z książek o Harry'm Potterze. Magia może zadziać się wszędzie. Nawet podczas sprzątania ulicy!
Początek jest niepozorny, choć szybko sprzątanie odpadów zamienia się w niezwykłą przygodę. Co zrobić, kiedy nagle odkurzacz staje się niesfornym "pupilem", a gąbka do mycia nie tylko nabiera rozmiarów, ale do tego zaczyna "chodzić" własnymi drogami?! Aktorzy na co dzień grają dla dzieci - widać więc, że nieobcy jest im nie tylko element zabawy, ale też nieskrępowane użycie wyobraźni.
Wyspa śmieci, która nieustannie powiększa się i zalewa świat staje się enklawą dla odkrywania w niej nowych stworzeń. Odpady, które mają duszę? A czemu nie? Może kiedyś zabawki będziemy mogli robić już tylko ze śmieci, którymi zarzucimy naszą planetę?
Oglądanie "Elsewhere" to świetna zabawa, mnóstwo śmiechu, ale przede wszystkim zachwyt. W spektaklu nie pada ani jedno słowo. Wystarczą ciała aktorów, muzyka i trochę rekwizytów - kto by pomyślał, że stwór z ożywionych śmieci może wyglądać tak zjawiskowo? Co jeszcze fantastycznego mogą "zgotować" z kolorowych, teoretycznie bezużytecznych rzeczy dwie czarownice? Podczas spektaklu z każdą chwilą szerzej otwieramy oczy i głośniej się śmiejemy - jakby "dorosłe dzieci" na widowni znowu miały 6 lat. Magia teatru działa!
Co ważne – Festiwal Pestka to nie tylko spektakle, ale też wystawy fotograficzne („Wystawa finalistów i finalistek X edycji Konkursu Fotografii Teatralnej Sezon 2023/24" czy „Przesilenia" Tobiasza Papuczysa), wykłady (dwuczęściowy wykład Henryka Mazurkiewicza „Sztuka nazbyt współczesna") czy koncerty (Alphonsine Koh, Jarii van Gohl, WARP, Torsten Lang). Spektakl „Ja, Hamlet" został poprzedzony dzień wcześniej interesującą dyskusją, którą poprowadził Jędrzej Soliński (mistrz codziennych wieczornych paneli dyskusyjnych) z Anną Wieczorek i Maciejem Pierzchałą. W dzień finału zostało też przygotowane czytanie performatywne Anny Wieczorek „Kasandra. Wojny nie było" w wykonaniu Klaudii Kręcisz, Agi Ejsmont i Jakuba Mieszały. Do czytania została przygotowana muzyka, którą pod kierunkiem Piotra Warszewskiego skomponowali i zagrali na żywo Alphonsine Koh, Torsten Lang, WARP, Jarii van Gohl oraz sam Piotr. Ostatnim spektaklem tegorocznej edycji był „Kiedy kończy się noc" o osobach, doświadczających zaburzeń lękowych – scenariusz, reżyseria i wykonanie: Agata Elsner, Justyna Paluszyńska, Karolina Pawełska.
Werdykt – bezapelacyjnie i absolutnie zasłużenie wygrał spektakl „Stany bezpieczeństwa" w reż. Julii Mark, który zdobył nie tylko Kryształową Pestkę, ale też Nagrodę Publiczności. Wielkie brawa!
Jesteśmy na początku czy na końcu teatru? Skąd przyszliśmy i gdzie jeszcze dojdziemy, jeśli chodzi o teatralne poszukiwania? Ta edycja festiwalu pokazała, że świat teatru jest pojemny, ale czasem można dojść do jego granic, za którymi rozpoczynają się inne formy wyrazu. W myśleniu o teatrze wśród [re]zydentów więcej było działań performatywnych niż pełnoprawnych spektakli teatralnych. Różnorodność form teatralnych wywoływała dyskusje, zachwycała, a często wprawiała w osłupienie. Spektakle mistrzowskie zachwycały, choć także potrafiły wywołać różne emocje. Już wiemy, że przyszły rok przyniesie zmianę formuły. Jaka ona będzie? Zobaczymy. Na razie mamy koniec jednej edycji, która naturalnie zazębia się z myśleniem o nowym początku.
Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Zielona Góra
21 maja 2025