Koniec Konfrontacji Młodych w Koszalinie

III Koszalińskie Konfrontacje Młodych m-teatr dobiegły końca. Werdykt jury był jednogłośny i Nagrodę Główną przyznano Marcie Górnickiej za reżyserię "Projektu II: MAGNIFICAT" Chóru Kobiet Instytutu Teatralnego im. Z. Raszewskiego w Warszawie. Widzowie zgodzili się z tą decyzją, o czym świadczy przyznanie "Magnificat" nagrody publiczności dla najlepszego spektaklu. Galę Finałową zamknął spektakl "Zaklęte rewiry" wg powieści Henryka Worcella Teatru Konsekwentnego w reżyserii Adama Sajnuka

Przypomnijmy, że Sajnuk został wyróżniony przez widzów zeszłorocznej edycji m-teatru (Nagroda Publiczności dla Najlepszego Aktora, Nagroda Publiczności dla Najlepszego Spektaklu). Ponadto Jury przydzieliło drugą nagrodę Pawłowi Palcatowi za reżyserię "Zrozumieć H.". Według publiczności najlepszym aktorem festiwalu był Tomasz Drabek (odtwórca roli Józefa K. w "Procesie" Bały i detektywa w "Zbrodni" Marciniak), a najlepszą aktorką - Katarzyna Maria Zielińska (rola Wiktorii w monodramie "Rewolucja balonowa").

Mimo że „Zaklęte rewiry” nie są przeznaczone na Dużą Scenę BTD, twórcy ominęli jednak ten problem i oglądający, poza główną widownią, mogli zająć miejsca przy kawiarnianych stolikach na scenie. Tam kreowany obraz był o wiele bardziej \'żywy\' niż z zewnętrznej strony rampy, a widzowie stawali się integralną częścią spektaklu i współtwórcą konfliktu. Kanwą przedstawienia jest historia Romana Boryczko (świetna rola Mateusza Banasiuka), który znajduje zatrudnienie w restauracji „Pacyfik”. Wesoły, pełen entuzjazmu chłopak wpada w korporacyjną machinę, pnie się po szczeblach kariery, od pomywacza do prawdziwego kelnera, nie osiąga tego jednak bez wyrzeczeń i zmian na psychice. Szczególnie toksyczny dla Romka na tej drodze jest pan Fornalski (doskonały Mariusz Drężek), charyzmatyczny kelner i tyran, który naucza zawodu, poniżając i bijąc. Życie głównego bohatera uprzykrza nie tylko personel, ale i goście, którzy uwielbiają przychodzić do restauracji, bo przynajmniej tu mogą czuć się jak arystokraci i pomiatać swoimi sługami, za jakich uważają kelnerów. Wszystkie rozgrywki obserwuje bez słowa umieszczona na wysokim podniesieniu recepcjonistka o obfitych kształtach i olbrzymiej peruce, która, jak się mówi na mieście, była już z każdym kelnerem.

Interesująco jest obserwować, jak z biegiem czasu Romek upodabnia się do swojego nemezis, zarówno w relacjach z niżej postawionymi kolegami, jak i w stosunku do swojej pracy. Fornalski jest postacią tragiczną. Jest inteligentny, czuje się więc jak \'męska prostytutka\', gdy każdego z dnia z przyklejonym uśmiechem na ustach musi usługiwać gościom i wkupywać się w ich łaski. Swoją frustrację wyładowuje na mniej ważnym personelu. Dlatego kiedy Romek zdaje egzamin kelnerski, nie jest szczęśliwy. Najpierw próbuje sobie udowodnić, że naprawdę należy do kasty najwyższej m.in. przez seks z recepcjonistką i poniżanie współpracowników, ale jego tragiczny monolog w postaci wiersza „Jabberwocky” (będący również wyrazem świetnej dykcji Mateusza Banasiuka) uzmysławia nam, że zupełnie tu nie pasuje, bo tak samo jak Fornalski, jest zbyt inteligentny, by znieść bycie poniewieranym. W przeciwieństwie do swojego kata, wciąż jednak wierzy w godność ludzką, co ratuje go w kulminacyjnym momencie przed losem Fornalskiego.

Choć spektakl traktuje o trudnym do rozmawiania i aktualnym procesie, jakim jest wpływ korporacji na psychikę uczestników wyścigu szczurów, to utrzymany jest w konwencji wręcz kabaretowej. Genialna muzyka (Igor Spolski, Michał Lamża) i świetne choreografie czynią z „Zaklętych rewirów” widowisko, które ani na chwilę się nie nudzi. W każdej chwili widza otacza feeria barw i dźwięków oraz symultaniczne, błyskotliwe dialogi bohaterów.

Mocną stroną widowiska (jak i zeszłorocznego przedstawienia Adama Sajnuka) jest gra aktorska. Zespół Sajnuka jest doskonały i świetnie ze sobą współpracuje, choć został zebrany tylko na ten jeden spektakl. Na pierwszy plan aktorski wysuwa się Banasiuk z uroczym uśmiechem, który wiarygodnie przedstawił wiejskiego chłopaka przechodzącego przyspieszony kurs dojrzewania i hipnotyzujący Drężek w roli tragicznego kata, ale i reszta dotrzymuje im kroku, tworząc genialne, pełne smaczków widowisko na pograniczu teatru i performance’u.

Ostatniego dnia m-teatru, choć już poza festiwalem, miała miejsce premiera BTD „Kobieta z przeszłości” w reżyserii Eweliny Marciniak. W uporządkowany, bezuczuciowy, sterylny wręcz świat małżeństwa i ich syna wpada jak burza hipnotyzująca dziewczyna (Katarzyna Zawadzka). Jest jak irracjonalny żywioł miłości, jak zwierzę, instynkt, niszczy wypracowaną przez żonę machinę małżeństwa i rodziny, po czym odchodzi, tak samo niespełniona jak wcześniej.

Przybywa do mężczyzny (Artur Paczesny), który dwadzieścia cztery lata temu przysiągł jej wieczną miłość. Ma teraz żonę i syna, jednak żona (Beata Niedziela) jest od niej brzydsza, a syn (Jacek Zdrojewski) nie ma najlepszych kontaktów z ojcem. Ona pragnie wspólnego budowania wspomnień z tamtego lata, kiedy byli razem, on chce tylko uciec do ładniejszej partnerki. Na jego drodze stoją dwadzieścia cztery lata. Żona wie, że tylu lat zignorować się nie da, że widmo jednego lata jest niczym w porównaniu z tak długim wspólnym życiem. Mężczyzna pamięta te dwadzieścia cztery lata, żona nie pozwoliła mu ich zapomnieć. Nie przypomina sobie za to tamtych wakacji, nie pamięta twarzy dziewczyny, jednak żywioł jej miłości fascynuje go i daje mu szansę na inne, wypełnione emocjami życie.

W sidła tego żywiołu wpada najpierw syn. Dziewczyna od początku planowała taką zemstę na ukochanym, czy chciała jedynie odciąć go od dwudziestu czterech lat, a może wszystko się stało po prostu, bez przemyślenia? Żona również nie wytrzymuje tej rywalizacji. Mężczyzna wykorzystuje potrzebę miłości dziewczyny, a gdy ona spostrzega, że jej ukochany nie pamięta, zostawia go ze zniszczonym życiem i bez szans na jego poprawę. Opuszcza pełen trupów dom i idzie dalej polować na miłość.

Spektakl jest bardzo sensualny. Wwiercająca się w uszy, cicha muzyka (której autorem jest Adam Adaggio Hryniewicki) podkreślała jeszcze napięcie w relacjach między bohaterami. Scena należała do pełnego emocji i kontrastów duetu, jaki stworzyły piękna Katarzyna Zawadzka i surowa Beata Niedziela. W dialogach z dziwaczną i niepokojącą dziewczyną postać Jacka Zdrojewskiego była odpychająco normalna, a mężczyzna w kreacji Artura Paczesnego przygnębiająco płytki i nieszczery, co doskonale podkreślało wymowę sztuki. Wydaje się, że niektórzy nie są przeznaczeni do wielkich uczuć, z drugiej strony takie uniesienia bywają bardzo toksyczne.

Tak oto skończył się m-teatr. Członek jury, Joanna Krakowska, odczytując werdykt, przyznała, że zaletą tegorocznej edycji była różnorodność teatralna oraz że koszaliński festiwal jest jednym z najważniejszych, o ile nie najważniejszym w kraju. Swoje spektakle prezentują tu reżyserzy, o których może być głośno za parę lat. Jednak m-teatr przyciąga za mało mediów ogólnopolskich i krytyków teatralnych z najważniejszych gazet, żeby rzeczywiście miał wystarczającą siłę rażenia. Ma wielki potencjał, lecz potrzebuje jeszcze trochę czasu. Miejmy nadzieję, że za jakiś czas rzeczywiście stanie się swoistym prologiem twórczości najwybitniejszych, znanych wkrótce reżyserów i że prezentowana feeria spektakli będzie wiarygodną przepowiednią dotyczącą wyglądu przyszłego teatru polskiego.



Anna Dawid
Dziennik Teatralny Koszalin
20 czerwca 2012