Konkurs na rewolucjonistę

Przekonanie, że innowacja koniecznie idzie w parze z procedurami konkursowymi, choć poczciwe, jest zwyczajnie mylne. Wiara w konkursy jest niebezpiecznie bliska wierze w "społeczeństwo obywatelskie" (zamiast społeczeństwa po prostu)

Też życzyłem gnieźnieńskiemu teatrowi dyrekcji Magdy Grudzińskiej. Bardzo doceniam jej pracę dla Komuny Warszawa. Współtworzony przez Grudzińską cykl RE// MIX uczynił z offowego teatru przy Dworcu Wschodnim najbardziej poszukującą scenę dzisiejszej stolicy. Wcześniej, mieszkając w Krakowie, pilnie śledziłem tamtejsze Reminiscencje. I cieszyłem się, gdy komisja konkursowa przyznała najwięcej punktów ich dawnej szefowej.

Gdyby marszałek przychylił się do decyzji komisji konkursowej, Gniezno miało szansę stać się interesującym laboratorium artystycznym. Miejscem fuzji pomysłów rodem z III sektora i z instytucji, artystów niezależnych i tych z teatru repertuarowego. Jak pokazuje przykład realizowanego przez wielkopolski urząd marszałkowski cyklu "Wielkopolska: Rewolucje" Agaty Siwiak - działanie w taki sposób nie stoi bynajmniej w sprzeczności z mocnym istnieniem w społeczności lokalnej .

Tak się jednak nie stanie. Marszałek województwa wielkopolskiego wybrał święty spokój i politykę powolnych zmian. Zdecydował się na "słabszą" zaledwie o dwa na prawie czterysta punktów Joannę Nowak, dotychczasową wicedyrektorkę Teatru Polskiego. Zatem kandydatkę z Poznania, z regionu, z doświadczeniem w pracy w instytucjach publicznych - i to takich, które szczególnych kontrowersji od lat nie budziły. Z tej perspektywy niewiele znaczy fakt, że dorobek Grudzińskiej jest bardziej interesujący.

Marszałek nie tylko nie naruszył prawa, które pozwala mu nie zastosować się do decyzji komisji - ale też wytłumaczył się ze swoich motywacji na konferencji prasowej. Co do perspektyw na przyszłość: według mnie w najbliższych latach nie ma szans na zmianę przepisów, która zobowiązywałaby władze do nominowania kandydata wybranego przez komisję konkursową. Nikt nie chce dłubać przy obecnej ustawie. Sam fakt, że (nieobowiązkowe przecież wciąż) konkursy zaczęły się odbywać, stanowi pewien postęp. Trzy kroki naprzód, dwa kroki wstecz...

Pozostaje więc trzymać kciuki za Joannę Nowak i życzyć jej, by jak najszybciej wydobyła Gniezno z teatralnej czarnej dziury. Bo że do reform gnieźnieńskim teatrze dojść musi- nie mam wątpliwości, i nowo mianowana dyrektorka też zapewne ich nie ma.

Trzy ostatnio przeprowadzone konkursy na szefów scen - w Gnieźnie, Katowicach i Bielsku-Białej - nie tylko pokazują, że niezależnie od tego, jak skonstruowane są wymagania, trudno dziś w Polsce zostać dyrektorem publicznego teatru, nie będąc wcześniej dyrektorem innego publicznego teatru. Stanowią też oczywisty dowód, że władze najchętniej wybierają to, co najbliższe status quo.

I trudno się temu dziwić, niestety. Przekonanie, że innowacja koniecznie idzie w parze z procedurami konkursowymi, choć poczciwe, jest zwyczajnie mylne. Wiara w konkursy jest niebezpiecznie bliska wierze w "społeczeństwo obywatelskie" (zamiast społeczeństwa po prostu). Przynależy do tego samego języka, co pogląd, że skoro państwo jest siłą zasadniczo wyalienowaną, skorumpowaną i najlepiej, by było go jak najmniej - to kwestie modernizacji, emancypacji czy nawet usług publicznych załatwią nam organizacje pozarządowe. Tymczasem NGO-sy mogą być równie niewydolne lub wyalienowane, mogą być za słabe, by podołać tym zadaniom, mogą wreszcie wyradzać się - tworząc quasikorporacje. Tak samo otwarte konkursy mogą służyć zachowaniu obecnego porządku, który jest po prostu konserwatywny.

Stąd zawsze dziwiła mnie przesadna wiara pokładana w ten liberalno-utopijny język z początku transformacji przez bliskich mi ludzi, wierzących równocześnie w teatr jako narzędzie krytyki i zmiany społecznej. Owszem, krytyczny teatr może działać w instytucji na zasadzie wirusa, bazować na ciągłym negocjowaniu ram, które instytucja nakłada; na grze z nimi. To już się dzieje i będzie dziać się nadal. Ale parametryzacja, punkty, transparentność - takimi hasłami nie robi się rewolucji kulturalnej... Z transparentnością w kulturze jest trochę jak z Wikileaks - ujawnienie motywacji urzędniczych decyzji nie sprawia wcale, że decyzje te przestają działać, zapadać, wywierać wpływ. To, że je znamy - samo w sobie nie zmienia świata. Przekonaliśmy się o tym także dziś w Poznaniu.

Ta nadzieja, że obecny porządek stworzy mechanizm, który promować będzie krytyczne względem tego porządku działania, zrozumiała jest o tyle, że wydaje się szansą na zmianę pokoleniową dyrekcji części scen. Polski teatr naprawdę tego potrzebuje.

CDN



Witold Mrozek
witoldmrozek.blox.pl
26 lipca 2013