Konsekwencje SPIPIDIDAT

Wielki odzew w mediach społecznościowych ma, opublikowana za zgodą autora, Ballada dziadowska o Chorzowie. W pisanym na podstawie wiadomości prasowych tekście jednokrotnego użytku Artur Andrus zawarł nie tylko komiczne pomysły i absurdalne połączenia, ale również... doskonały argument w dyskusji o Park Śląski.

A to nie jedyny lokalny akcent: podczas wieczoru inaugurującego dwunasty sezon Chorzowskiego Teatru Ogrodowego miasto było parę razy wplatane do piosenek i żartów padających ze sceny, subtelnie, z wyczuciem i bardzo inteligentnie. W końcu Artur Andrus zapowiedział, że pójdzie w humor bardziej intelektualny niż ludyczny. I nie zawiódł. Jednak nie tylko dlatego publiczność zapełniająca salę Chorzowskiego Centrum Kultury do ostatniego miejsca nagrodziła artystę długą owacją na stojąco: dwugodzinne spotkanie było jednocześnie festiwalem żartów z klasą oraz rewelacyjnym koncertem.

Wybrzmiały ze sceny znane już utwory: Baba na psy, którą Andrus zaczyna swoje spotkania, staje się zawsze okazją do przypomnienia Marii Czubaszek (za sprawą tego artysty zresztą wprowadzonej na nowo do świadomości odbiorców), Piłem w Spale, spałem w Pile czy Bambino Jazzu – jako bisy. Artur Andrus zaprezentował też większość piosenek ze swojej najnowszej płyty, Sokratesa 18, ozdabiając zapowiedzi anegdotami dotyczącymi powstawania tekstów. Szybko stało się jasne, dlaczego pisał dla Franka Sinatry, jak po grecku tańczy intuicyjnie i że SPIPIDIDAT, czyli Studium Przeróbek Istniejących Piosenek I Dostosowywania Ich Do Aktualnych Trendów ma się znakomicie. Nie dziwi, że ogromna część fanów natychmiast po recitalu ustawiła się w długą kolejkę po autografy (takiego zainteresowania za to nie spodziewał się sam Andrus, przekonany, że czeka co najwyżej kilka osób: podpisywanie płyt zajęło kilkadziesiąt minut, co również pokazuje ogromny sukces inauguracji).

Co ciekawe, piosenki podczas recitalu układały się w zupełnie inaczej niż na płycie zdynamizowaną opowieść, ubarwianą jeszcze kolejnymi humorystycznymi opowiastkami. Andrus w partiach monologowych władał słuchaczami do tego stopnia, że można było zapomnieć o towarzyszących mu muzykach (chociaż ferment w zespole przed przybraniem nazwy Strażników Haremu to już smaczek zespołowy). Wystarczyło jednak wsłuchać się w pierwsze dźwięki każdego utworu, by docenić kunszt Wojtka Steca, Łukasza Poprawskiego, Pawła Żejmo i Łukasza Borowieckiego (także kompozytora, który bardzo dobrze czuje tekstowe żarty i potrafi podbijać je muzyką). Z tym składem Andrus występuje już od dawna i widać (i słychać), jaką przyjemność daje zespołowi wspólne muzykowanie. Jeśli dodać do tego stale rosnące umiejętności wokalne Artura Andrusa... niech żałują ci, którzy się nie wybrali. Z Arturem Andrusem na scenie ChCK w kilku piosenkach wystąpiła również Dorota Miśkiewicz: najpierw strasząca z offu jako ciocia w gablocie, później zafundowała publiczności minirecital: z każdą piosenką zachwycała coraz bardziej, a ponadto potrafiła też nawiązać błyskawiczny kontakt z publicznością. Okazało się też, że akustyk umie skonstruować naprędce potrzebny instrument...

Artur Andrus twierdzi na scenie, że spotkania z publicznością są dla niego formą życia towarzyskiego. Udało mu się stworzyć kameralną atmosferę, czym świetnie wpisał się w założenie ChTO jako zestawu dobrych komediowych wydarzeń w sam raz na wakacje. Teraz pozostaje tylko wracać jak najczęściej na Sokratesa 18. (IM)

Tekst pochodzi z gazety festiwalowej Chorzowskiego Teatru Ogrodowego „Sztajgerowy Cajtung"



Izabela Mikrut
Materiał organizatora
26 lipca 2018