Konsekwentne poszukiwanie 10-lecia

FMK / Dominik Ferenc: Jak to się stało, że trafiłeś do zespołu Teatru Konsekwentnego, czy było to podobne do Twojej decyzji o zostaniu aktorem, tak samo spontaniczne? Adam Sajnuk raczej nie zaangażował Cię do grupy Konsekwentnych, ot tak, z ulicy?

Wojciech Solarz: Adam Sajnuk zadzwonił do mnie gdzieś w połowie listopada 2006 roku, przedstawił się, a następnie zakomunikował mi, że widział mnie w spektaklu "111" i chciałby, żebym zagrał postać Michaela w spektaklu, do którego właśnie wspólnie z Łukaszem Kosem się przymierzają. Następnie przesłał tekst, który mi się spodobał. Był on dosyć specyficzny, oparty na faktach, o trzech więźniach w Libanie. O Adamie słyszałem wiele bardzo dobrych rzeczy, między innymi od Arka Września - współzałożyciela Teatru Konsekwentnego, którego znałem ze szkoły teatralnej. Łukasza Kosa również bardzo cenię jako reżysera, więc decyzję podjąłem dosyć szybko. Stwierdziłem, że o ile uda mi się zgrać terminowo z moim teatrem macierzystym, to jest Narodowym, to bardzo bym chciał wejść w ten ciekawy projekt. I tak zaczęliśmy naszą wspólną, głównie wieczorno - nocną przygodę nad spektaklem "SOMEONE...".

FMK: Czym jest dla Ciebie konsekwencja, dążenie do celu po trupach, czy realizacja siebie, aktorskich wyzwań? Jaki typ konsekwencji według Ciebie cechuje Teatr Konsekwentny?


W.S: Hmm...konsekwencja...konsekwencja w niekonsekwencji jest niewątpliwie konsekwencją...Choć myślę, że często, a właściwie, co jakiś czas, trzeba konsekwentnie skupić się na pozbieraniu wszystkich niekonsekwencji i ukierunkować je konsekwentnie [śmiech]. Myślę, że Adam i jego teatr tak właśnie robią. Ja też się staram iść drogą, którą sobie wyznaczyłem. Mianowicie drogą, w której staram się być otwarty na to, co do mnie przyjdzie, zarówno samemu z niej zbaczać i ewentualnie wracać na ten główny tor, bogatszy o kilka zebranych na mieście informacji [śmiech]. Teatr Konsekwentny po prostu szuka i jest w tym konsekwentny, szuka nowych tematów, nowych ludzi, każdym spektaklem idzie o krok dalej. Po prostu idzie do przodu i to jest super. Teatr się cały czas zmienia, zmienia się jego język. Myślę, że najważniejsze, to nie bać się tej zmiany, starać się ją zrozumieć, przyjąć ją i nie rezygnując z tego, co już się wie, iść dalej... Oni tak robią, nie boją się...

FMK: Grasz z Adamem Sajnukiem w przedstawieniu "Someone who`ll watch over me". Grywacie również razem w tenisa, o którym powiedziałeś, że jest "szukaniem intencji słowa". Jakim zatem aktorem, a jakim tenisistą, szukającym słów jest Adam Sajnuk?

W.S: Powiedziałem, że z kierowaniem intencji słowa jest tak, jak z kierowaniem piłki w tenisie, ale tak jest w ogóle ze wszystkim, gdzie mamy do czynienia z kierowaniem energii, która musi z nas wyjść i gdzieś dojść. Jak źle uderzę piłkę, to nie wejdzie w kort, tak samo jest z mówieniem i w ogóle "wydobyciem się". Najpierw muszę namierzyć coś w sobie, "wydobyć się", a potem to ukierunkować i albo to coś, co chcę powiedzieć do kogoś dojdzie albo nie, zależy jak uderzę. Najważniejsze, żeby wiedzieć, co się chce powiedzieć. Adam Sajnuk jest dobrym tenisistą, ambitnym. Poza tym jest bardzo dobrym aktorem, ma niesamowitą intuicję, wyobraźnię i świetny talent parodystyczny. Jest super przykładem na to, że nie trzeba kończyć szkoły aktorskiej, żeby dobrze grać. On to robi z pasji, a ona jest w tym wszystkim najważniejsza i on o tym wie. A w "Someone." notabene gramy w tenisa tylko wyimaginowanego.

FMK: Jak czujesz się, grając w przedstawieniu o tak ciekawej, a zarazem specyficznej scenografii, jaka jest w "Someone."? Ja siedząc na widowni, oczami wyobraźni widziałem was w celi o zimnych ścianach, bez światła i bez wyjścia. Później okazało się, że spektakl zagościł w mojej głowie na stałe i co jakiś czas wracam do niego, czując się, jakbym nieprzerwanie czytał "Piotrusia Pana" J.M Barriego, tak rozbudziliście moje zmysły.

W.S: Scenografia jest rzeczywiście bardzo udana, też się tak czujemy, jakbyśmy byli zamknięci w jakiejś betonowej puszce - piwnicy. Zresztą oni naprawdę siedzieli w podobnych warunkach. To jest niewyobrażalne, co się dzieje z człowiekiem, jak siedzi kilka lat w takich warunkach, bez żadnego kontaktu ze światem, gdzie miał wszystko mniej więcej poukładane i połączone jakimiś sznurkami często pozornego, ale jednak bezpieczeństwa. Im to zostało nagle drastycznie zabrane, odcięte. W tej absurdalnej traumie przechodzą najróżniejsze etapy, w których przede wszystkim chodzi o to, żeby się nie dać, nie oszaleć, ale też, żeby zrozumieć, że nic nie dzieje się przypadkowo, więc skoro się tu znaleźli, to trzeba to przyjąć i żyć. To jest ten czas, w którym każdy z nich musi coś w sobie zrozumieć, dojść do jakiejś prawdy na własny temat. Musi sie obudzić [śmiech]. Wracając do pytania. Tak, każdy tęskni za dzieciństwem, za wolnością. Zwłaszcza w zamknięciu. Żeby o nim zapomnieć, trzeba robić wszystko, aby ruszyć wyobraźnie i gdzieś uciec - stąd ten tenis, stąd bawienie się w różne głupie zabawy, stąd wymyślone imprezy, wycieczki do kina. Jak mówi Hamlet: "Mógłbym być zamknięty w łupinie orzecha i nadal czułbym się panem niezmierzonych przestrzeni, gdybym tylko złych snów nie miewał". Oni te złe sny próbują, o ile to możliwe, zepchnąć na plan dalszy.

FMK: W galerii Starej Prochofni jest zdjęcie dziesięcioletniego Wojtusia. Czy ta czarnobiała fotografia sprawia, że patrzysz w przeszłość i zastanawiasz się: a może lepiej było zostać tenisistą?

W.S: Przez bardzo długi czas mojego dzieciństwa chciałem być tenisistą, trenowałem jeździłem na turnieje gdzieś do 15-ego roku życia i nawet dobrze mi to wychodziło, ale czułem w tym jakieś ograniczenie. Czułem, że jak będę grał w tenisa, to niewiele się dowiem. Poza tym w tenisa zawodowo można grać do trzydziestki, no Agassi grał do 36-tki. A aktorem mogę być całe życie. Zresztą cały czas gram w tenisa m. in. z Adamem Sajnukiem.

FMK: Napisano o Tobie, że pozorujesz na wiecznego chłopca. Z kolei Adam Sajnuk na swoim zdjęciu w galerii napisał, że mając 10 lat, nigdy na świecie nie chciał dorosnąć i chyba udało się. Czy Teatr Konsekwentny jest Nibylandią dla współczesnych Piotrusiów Panów? Jeśli tak, to ja dalej chcę poszukiwać drogi do Konsekwentnej Nibylandii.

W.S: Jest coś takiego, jak dzieciństwo dorosłego. Bawisz się tak samo, tylko, że dużymi zabawkami, tylko, że odpowiedzialnie i naprawdę. I oto chyba w ogóle chodzi.



Dominik Ferenc
Dziennik Teatralny Warszawa
10 grudnia 2008
Portrety
Wojciech Solarz