Konstruktywny chaos

Często słyszy się takie zdanie, że proces tworzenia spektaklu jest ciekawszy od samego efektu. Widz zobaczy jedynie finał wielu miesięcy ciężkiej pracy. W krakowskiej realizacji Teatru Bagatela tekstu „Czego nie widać" w reż. Macieja Wojtyszko pokazane jest właśnie to, czego na co dzień zobaczyć nie można. Próby i kulisy granego spektaklu są areną sytuacji absurdalnych, komicznych, a przecież z tego wszystkiego ma powstać gotowy spektakl. No i potem trzeba go jeszcze zagrać!

Historia zaczyna się z pozoru niewinnie, a potem spirala zdarzeń rozkręca się coraz bardziej. Patrząc od strony kulis, może wydawać się wręcz nieprawdopodobne, że spektakl (i to niejeden) został doprowadzony do końca. Autotematyczna opowieść o tym, o czym na co dzień nie myślimy jest nie tylko przekomiczna, ale również fascynująca. Zarówno aktorzy, jak i reżyser, przy realizacji spektaklu muszą zmierzyć się z mnóstwem przeciwności. Na tym się jednak nie koniec. Kiedy już scenografia stoi, a aktorzy mają stroje – trzeba być przygotowanym dosłownie na wszystko.

Dariusz Starczewski w osobie reżysera Lloyda Dallasa żartuje, że jest bogiem i na dźwięk jego słów na scenie ma po prostu „dziać się" to, co powinno. Jednak jest to bóg, który zdecydowanie stwarza świat z chaosu i wcale nie może być pewien rezultatu. Aktorzy są zmęczeni przedłużającymi się próbami, powtarzaniem scen, a do tego wszystkiego dochodzą jeszcze zawirowania w życiu osobistym. Prywatne życie artystów miesza się z pracą, utrudnia ją. Nagle wychodzą na jaw wszelkie romanse, nałogi i dziwne przypadłości każdej z postaci.

Spektakl jest dopracowany pod każdym względem: mobilna scenografia (możemy ją oglądać z dwóch stron po zmianie) oraz świetne kostiumy Justyny Łagowskiej to duży atut. Mamy dzięki temu zarówno wnętrze „mieszkania", jak i jego rewers – czyli kulisy. Scenografia charakteryzuje się dużą ilością drzwi, czyli mamy tu wiele opcji wejść i wyjść. Jednak ani razu nie zdarza się, żeby aktorzy zderzyli się w drzwiach czy nieświadomie potknęli o rekwizyt, a szybkość akcji mogłaby to spowodować.

Widowisko jest niemałym wyzwaniem dla aktorów, ponieważ zaczyna się mocno, akcja jest gęsta i taka pozostaje do końca. Gra tu rolę nie tylko jej szybkość, ale i intensywność: sceny następują jedna po drugiej, atmosfera z każdą chwilą się zagęszcza, sytuacje się na siebie nakładają. Wielkie brawa należą się tu wszystkim aktorom, ponieważ stworzyli nie tylko wielowymiarowe postaci „z krwi i kości", ale też zdołali opanować cały ten sceniczny chaos.

„Czego nie widać" to spektakl niezwykle „techniczny" pod względem wykonania i skomplikowany, jeśli chodzi o rozbudowaną przestrzeń. Śmiejemy się tu prawie cały czas, bo komedia omyłek nie ma końca. Warto zwrócić jednak uwagę na to, ile pracy musieli w ten spektakl włożyć aktorzy. Ilość wejść, wyjść, rekwizytów do wniesienia na scenę czy zabrania z niej – to wszystko trzeba przecież spamiętać. Oglądamy ten sam spektakl trzykrotnie (mamy teatr w teatrze): podczas próby, zza kulis oraz z klasycznej perspektywy widza. Najbliższa pierwowzoru jest pierwsza wersja, następne to właściwie próby jej powtórzenia. Każda wersja jest inna, ale niezależnie od tego – tak samo śmieszna. Aktor musi być tu nadzwyczaj czujny: to wyzwanie. Widz ogląda natomiast przedstawienie ze łzami w oczach – jednak są to łzy szczerego śmiechu. 



Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
21 lipca 2018
Spektakle
Czego nie widać
Portrety
Maciej Wojtyszko