Kontrapunktowe interakcje, czyli 15 minut sławy
Tegoroczny Kontrapunkt upływa pod znakiem performance'ów. Wiele emocji wzbudził konkursowy Projekt P w wykonaniu Ivo Dimcheva. Jego koncepcja zdawała się nawiązywać do kultowej Srebrnej Fabryki Andy'ego Warhola, do której słynny artysta zapraszał przypadkowo spotkanych ludzi obiecując im sławę i pieniądze w zamian za wcielanie się w zaproponowane przez niego role.Wielbiciele Warhola do dziś oglądają na Youtubie wielogodzinne nagrania ukazujące całujących się nieznajomych, śpiących nagich mężczyzn, perwersyjnych kochanków uprawiających wyuzdany seks czy kobiety spożywające obiad przed kamerą i zastanawiają się: kim byli ci ludzie i dlaczego zgodzili się wziąć w tym udział?
Widzowie wkraczający na scenę, by wraz z Dimchevem uczestniczyć w występie również zachęcani byli do wykonywania podobnych czynności. Zaczęło się niewinnie – od pisania pojedynczych strof wierszy, które na bieżąco wyśpiewywał przygrywający sobie na keyboardzie performer i zabawnego tańca uczestników. Skończyło na pocałunkach roznegliżowanych, obcych sobie osób i propozycji symulowania stosunku seksualnego na matracu. Za przejście na każdy z kolejnych etapów performer obiecywał większe honoraria. Chętnych do „pójścia na całość" i nagiej symulacji ostatecznie jednak zabrakło. Pomimo długiego oczekiwania i wielokrotmnych zachęt Dimcheva (okraszonych wymienianiem znacznych kwot pieniędzy) nikt nie zgodził się „sprzedać" swojej intymności, choć przecież wszystko to – jak powtarzał artysta – „nie działo się naprawdę". Widzowie udowodnili tym samym, że wbrew temu, co mówi się o wartościach moralnych współczesnego społeczeństwa, nie wszystko jest dziś na sprzedaż. Pokaz w ciekawy sposób podejmował także temat iluzoryczności i zdawał się piętrzyć pytania o to, gdzie kończy się fikcja a zaczyna prawdziwe życie.
Performance'owe elementy pojawiły się również w drugim zaprezentowanym tego dnia spektaklu zatytułowanym „Morrison. Śmiercisyn". Publiczność zachęcana była do wychodzenia na scenę i wykrzykiwania przez mikrofon najbardziej kontrowersyjnych fragmentów słynnej piosenki zespołu The Doors, pt. „The end". Co ciekawe, choć zadanie to wydawało się aktorsko łatwe, nikt z widzów nie zdecydował się dołączyć do krzyczących obraźliwe słowa aktorów. Można się tylko zastanawiać, czy wynikało to z tego, że wulgarna zniewaga własnych rodziców, którą zawierały przytoczone strofy nie była w stanie przejść widzom przez gardło, czy też z faktu, że tym razem za występ nikt nie oferował honorariów. Pojawiające się w głowie widzów pytania, wynikające z trafnego zestawienia obu przedstawień, pozwoliły na zaistnienie dialogu pomiędzy dwoma występami i otworzyły szerokie pole do zastanowienia nad rolą perfrormance'u w sztuce.
Sam spektakl, opowiadający historię Jima Morrisona i obnażający ciemne strony jego legendy, okazał się ciekawy i wyjątkowo efektowny. Scenografia, zmuszająca widzów do oglądania spektaklu przez kurtyny z czerwonej organzy, śpiewane na żywo piosenki i piętrzące się sensy, wynikające z zawartych w sztuce nawiązań do „Czarnoksiężnika z Krainy Oz" czy słynnego czerwonego pokoju z „Twin Peaksa" Davida Lyncha pomogły zbudować porywającą, deliryczną atmosferę. Jedyne, czego można by jeszcze po tym spektaklu oczekiwać, a czego zdecydowanie w nim zabrakło, to więcej Jima w Jimie, więcej partii odgrywanych przez aktorów. Ich rola w przedstawieniu została bowiem ograniczona na rzecz wizualizacji, wirujących postaci, lalek i kościotrupów wyglądających z krypty, co mogło stwarzać wrażenie, że to, w czym uczestniczą widzowie, nie jest spektaklem, lecz interaktywną instalacją.
Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny Szczecin
12 kwietnia 2014