Kontrowersje to drugi akt spektaklu
Ten kto myśli, że tylko jego warsztat pracy jest dobry i niezmienny, jest w błędzie. Wszystko ewoluuje. Łącznie zresztą z widownią. I oczywiście, że jest to bzdura, że Piotrek Ratajczak nie miał na spektakl pomysłu. Nie chcę mówić za Piotrka, co on planuje i co robi, ale faktem jest, że ma różne metody pracy, które przynoszą bardzo konkretne efektyAnna Hazuka: Na ostatnim bielskim festiwalu Anioł Publiczności Pana spektakl – „Tak wiele przeszliśmy, tak wiele przed nami” zdobył główną nagrodę. Jest to kolejna nagroda w Pana dorobku. Mimo, że festiwal nie należy do najbardziej prestiżowych festiwali teatralnych w Polsce, sądzę, że nagroda jest dla Pana ważna, prawda?
Artur Pałyga: Ważna, ważna i dostałem sporo gratulacji od ludzi z całej Polski, co mnie nawet zdziwiło. Na Facebooku, mailem, smsami. Zdziwiłem się bardzo, gdy na drugi dzień po zakończeniu festiwalu dostałem gratulacje od znajomych z różnych miejsc Polski. Gratulowali mi ludzie z Lublina, Szczecina, czyli festiwal i nasza wygrana została w środowisku zauważona i jakimś echem się to odbija. I to jest myślę ważne dla teatru w Bielsku – pracuję w nim i jest on mi bliski. Oczywiście, że wygrana jest dla mnie ogromną satysfakcją, ale ten spektakl jest dość szczególny w moim dorobku. Otóż – powtarzam to przy każdej okazji- w tym spektaklu się najbardziej wycofałem. To znaczy najbardziej się tutaj czuję współautorem. Bardziej moja jest nagroda za „Ostatniego takiego ojca”, bo tam od początku do końca jestem autorem tekstu, a w przypadku „Tak wiele przeszliśmy…” mam poczucie, że to my dostaliśmy nagrodę. My – teatr, my – zespół. I to jest w tym najważniejsze.
A co jest najbardziej specyficznego w „Tak wiele przeszliśmy, tak wiele przed nami”. Pod niektórymi względami jest on dość eksperymentalny. Przynajmniej na lokalną, bielską skalę. A co według Pana jest w nim najbardziej interesującego?
Energia, masa energii. Piotr Ratajczak – reżyser – ma taki rzeczywisty talent, że potrafi zmobilizować aktorów, dając z siebie mnóstwo energii, życia, witalności. I wszyscy pracujący z nim to czują i to odbierają, przekazując dalej. I myślę, że właśnie to jest największym atutem i największą wartością tego spektaklu. Trudno to zwerbalizować, ale jest to pewna moc i siła, która z „Tak wiele przeszliśmy..” wychodzi. A jest to możliwe dzięki temu, że cały zespół ogromnie się w ten spektakl zaangażował – emocjonalnie i fizycznie. I wkładają w niego całych siebie. I to jest w nim najbardziej wartościowe.
Przedstawienie ma też w sobie olbrzymi potencjał żywotności. Może podlegać ciągłym metamorfozom. Jak się spektakl zmienił od premiery do dnia dzisiejszego?
Gdybym tak ogólnie miał na to spojrzeć, to wydaje mi się, że aktorzy są bardziej pewni tego spektaklu. Na początku było tak, że „Tak wiele przeszliśmy…” towarzyszyła aura eksperymentu. Od początku mi ta myśl, że to eksperyment nie pasowała, bo takie rzeczy się już w teatrze robiło i gwarantuję, że niejeden by zareagował na to stwierdzenie wzruszeniem ramion. I teraz widzę, że ten spektakl coraz bardziej krzepnie, a krzepnie dlatego, że aktorzy są coraz bardziej pewni siebie. Ta nagroda na festiwalu, fakt, że o spektaklu się pisze dodaje na pewno też tej pewności siebie. Spektakl jest też teraz bardziej zwarty i jednorodny, a przez to też bardziej uderzający.
A jak to jest z kontrowersjami wokół spektaklu? Krąży wokół niego ich sporo. Z czego według Pana one wynikają?
To ma głęboki sens. Sztuka wokół której nie ma dyskusji jest o połowę uboższa. Kontrowersje to drugi akt spektaklu. Odkryłem to przy „Żydzie”. I chyba byłoby mi smutno, gdyby tych dyskusji zabrakło. Jeśli ludzie o sztuce rozmawiają, to znaczy, że do nich trafiła, że jakoś ich dotknęła. Tu zresztą dotykamy takiej bardzo pierwotnej funkcji teatru – teatru jako czynu społecznego (oddzielając to pojęcie oczywiście od „czynu społecznego” znanego nam z czasów PRL-u). Michał Zadara powiedział kiedyś, że on nie robi sztuk, tylko czyny społeczne, odwołując się do teatru starożytnej Grecji. I to jest mi też bliskie. Chciałbym, żeby wszystkie spektakle, które współtworzę miały taki rezonans, żeby o nich się mówiło. Dzięki temu zresztą one żyją. I żywotność „Tak wiele przeszliśmy…” polega też na tym, że ludzie go przeżywają i chcą o nim rozmawiać.
Spotkałam się osobiście z takim poglądem, że sposób pracy nad „Tak wiele przeszliśmy..”, czyli – bez gotowego tekstu, na podstawie osobistych relacji zaangażowanych artystów- jest świadectwem braku pomysłu reżysera.
Taki pogląd jest dość typowy dla pewnej grupy artystów, którzy są bardzo zamknięci. Mają swój warsztat pracy i ten warsztat pasuje tylko do jednego, bardzo zresztą wąskiego typu teatru. I oni spotykając się z inną metodą pracy, bardzo się zamykają, a naturalną obroną człowieka jest próba degradacji tego, co nowe, nieznane, nieakceptowane. Ale ja myślę, że jest miejsce i dla nich i dla nas. Paweł Łysak – którego sobie bardzo cenię, twierdzi, że teatr się zmienia co pięć lat. I faktycznie coś w tym jest – wystarczy spojrzeć na historię XX-wiecznego teatru. Dlatego ten, kto myśli, że tylko jego warsztat pracy jest dobry i niezmienny, jest w błędzie. Wszystko ewoluuje. Łącznie zresztą z widownią. I oczywiście, że jest to bzdura, że Piotrek Ratajczak nie miał na spektakl pomysłu. Nie chcę mówić za Piotrka, co on planuje i co robi, ale faktem jest, że ma różne metody pracy, które przynoszą bardzo konkretne efekty.
A jak Pan myśli, czy wygrana na bielskim festiwalu przyniesie spektaklowi jakieś korzyści?
Myślę, że wygrana może zostać zauważona przez organizatorów innych festiwali i może stwierdzą oni, że warto „Tak wiele przeszliśmy…” zaprosić do siebie. Poza tym, myślę, że ta wygrana jest niesamowicie ważna dla teatru w Bielsku. W Polsce jest bowiem dużo teatrów, o których mało kto wie, że w ogóle istnieją (za wyjątkiem lokalnej społeczności). Nawet reżyser nie zawsze chętnie przyjedzie do takiego mało znanego teatru, bo stwierdzi, że po co robić spektakl, o którym nikt nie usłyszy. Sam się z taką opinią spotkałem. Zapytano mnie kiedyś: „ Po co Ty siedzisz w tym Bielsku, skoro i tak nikt nie słyszy, o tym, co Ty tam robisz.” Jak to nie słyszy? Ja tu mam swoją publiczność , ale dla niego to jest właśnie nikt. A dzięki wygranej na naszym festiwalu, teatr w Bielsku przestaje być anonimowy. I myślę, że ta wygrana może być istotna dla miasta. Jak się przecież Bydgoszcz zmieniła odkąd ma dobry teatr. To miasto przecież zupełnie inaczej zaczęło funkcjonować na mapie Polski. I władze zaczęły to doceniać i bardzo w ten teatr inwestować. Bydgoszcz - która była dawniej synonimem prowincji nagle okazała się miastem, do którego warto przyjeżdżać. To są właśnie rzeczy, które trudno przecenić, ale które też bardzo łatwo można przegapić. . I może dzięki wygranej na festiwalu mniej ludzi na wiadomość o teatrze w Bielsku, będzie robiło wielkie oczy i pytało „To Wy tam macie teatr?”
Rozmawiała Anna Hazuka
Dziennik Teatralny
2 sierpnia 2010