Kordian, czyli Polacy

Takie przedstawienie zdarza się raz na dziesięć lat albo i rzadziej. Przedstawienie, które podtrzymuje wiarę, że teatr nadal jest zdolny wadzić się z tym, co najważniejsze. Żywe, nawet drapieżne, teatralnie zachwycające i mądre. Sam scenariusz mógłby być tematem odrębnej, poważnej analizy. Janowi Englertowi udało się zawrzeć w dwugodzinnym widowisku wszystkie najistotniejsze tropy tragedii, otworzyć ją na dopływy zewnętrzne (wiele tu cytatów z innych utworów, także Wyspiańskiego), zakotwiczyć w dziejach scenicznych i silnie związać ze współczesnością.

Kordianów jest w tym spektaklu trzech: Stary (Jerzy Radziwiłowicz) i dwóch młodych, Kordian I (Marcin Hycnar) i Kordian II (Kamil Mrożek), Laury są dwie, starsza (Ewa Wiśniewska) i młodsza (Anna Grycewicz), a Wiolett aż pięć. Nie dla kaprysu, ale by wydobyć powtarzalność polskich pytań, ich uporczywy pochód przez pokolenia, aby zderzyć ze sobą młodość i doświadczenie. To nie przypadek, że Stary Kordian przejmuje rolę Prezesa spiskowych, przestrzegającego przed ślepym pędem ku zemście. "Jak się rozejrzeć, wszystkie takie same", mówi na początku Szatan (Mariusz Bonaszewski), błędne koło, z którego nie ma ucieczki.

Swego rodzaju przekornym zaprzeczeniem tezy, że Polacy nie są w stanie działać ku wspólnemu pożytkowi, jest ten spektakl, który zespołowością stoi. Harmonizacja scen zbiorowych, przygotowanie chórów, te przemarsze bez liku, pląsające pary, przebiegające grupy, widma w komnatach zamkowych, spiskowi i bawiąca się stolica, wielka scena koronacyjna czy audiencja u papieża pokazują moc zespołu, który działa dla wspólnego celu.

Na przedstawieniach premierowych mogliśmy oglądać i słuchać Ignacego Gogolewskiego, który powiedział raptem kilka linijek (jako Starzec z Ludu w scenie spisku), ale w taki sposób, że dreszcz przechodził. Tak, to jest przedstawienie, którego dźwięki i obrazy zostaną w pamięci na długo.



Tomasz Miłkowski
Przegląd
18 grudnia 2015
Spektakle
Kordian