Korez bawi a nie nudzi od 20 lat

Zrobili jak starożytni Rzymianie, palący za sobą statki przed atakiem na nowy ląd. 20 lat temu założyli teatr i poświęcili mu się bez reszty, bo i tak nie mieli gdzie wrócić. Po tłumach na każdym spektaklu katowickiego Korezu widać, że było warto. W piątek ten niezależny teatr świętował urodziny

Dwadzieścia lat temu byli bezdomni. Trzyosobowy, amatorski teatr w składzie: Bogdan Kalus, Grzegorz Wolniak i Michał Bryś grał tam, gdzie go chciano, nawet w szkołach czy sanatoriach. Bez siedziby, niejedną sztukę próbowali w kuchni, a premierę ich pierwszego spektaklu 21 maja 1990 roku przygarnął chorzowski Dom Kultury. Aktorskie trio, zafascynowane krakowskim wykonaniem "Scenariusza dla trzech aktorów" i po warsztatach z Andrzejem Grabowskim, też postanowiło zmierzyć się z improwizowanym tekstem Bogusława Schaeffera. Autor, o dziwo, za wstawiennictwem Grabowskiego, zgodził się, by trzech zupełnie mu nieznanych amatorów wystawiło jego sztukę. Nieszczęśliwie i jednocześnie szczęśliwie dla teatru Korez (na próżno szukać wytłumaczenia nazwy, która miała być skrótem od czegoś, czego najstarsi górale nie pamiętają), Bryś dostał się do szkoły aktorskiej i trzeba było szukać dla niego zastępstwa. W pewien wrześniowy czwartek egzemplarz "Scenariusza..." dali Mirkowi Neinertowi, a w poniedziałek grali już kolejny spektakl w nowym składzie.

Dziś Neinert jest bez wątpienia korezowym spiritus movens (oficjalna funkcja: dyrektor artystyczny). Aktor jak dotąd nie zagrał tylko w jednym korezowym spektaklu - "Meczu" o angielskich kibicach. Dopiero po kilkunastu latach odważył się we własnym teatrze przygotować monodram, który napisał dla niego specjalnie Tomasz Jachimek ("Kolega Mela Gibsona"). Neinert powołał także do życia dwa teatralne festiwale.

Największy jednak sukces to 20 lat samego Korezu. - Raz po raz powstają prywatne sceny powoływane najczęściej przez aktorów, ale wiele z nich równie szybko się zamyka. My postąpiliśmy jak starożytni Rzymianie, którzy zdobywając nowy ląd, palili za sobą własne statki, by nie uciekać. Spaliliśmy swoje statki i nie rozeszliśmy się do innych teatrów czy na plany filmowe - mówi Neinert.

W męskim świecie Schaeffera (po "Scenariuszu..." zagrali "Kwartet dla czterech aktorów") brakowało jednak kobiet. Niebawem w zespole pojawiła się Renata Spinek. - Ale to się nie do końca liczy, bo przecież ją w spektaklu mordowaliśmy - Neinert robi aluzje do jej roli w "Lekcji". Wkrótce w zespole pojawiły się dwie kolejne kobiece osobowości: Elżbieta Okupska, z którą Neinert konkurował na pierwszych konkursach recytatorskich, oraz Grażyna Bułka. Ta ostatnia narodziła się aktorsko w Korezie po raz drugi - jako Świętkowa w "Cholonku" mogła na scenie powrócić do czasów dzieciństwa i śląskiej godki.

Z tych, którzy w Korezie zostali na dłużej, nie sposób pominąć Dariusza Stacha. Najpierw zajmował się światłem i muzyką. Aż nagle, tuż przed krakowskim Światowym Festiwalem Schaefferowskim w 1997 roku, w "Kwartecie..." zabrakło Wolniaka. Stach zaś znał spektakl i zastąpił go na scenie. Do legendy przeszedł rachunek, który zapłacił za szampana, świętując po spektaklu z zespołem i samym Shaefferem w jednym z krakowskich prestiżowych hoteli.

Korez to także drugi dom Roberta Talarczyka, który do teatru trafił z płytą Nicka Cave\'a i sprawił, że na afiszu pojawiły się "Ballady kochanków i morderców". To on też kupił egzemplarz książki Janoscha, nie przewidując, jak wyśmienicie potoczą się losy scenicznego "Cholonka".

Po dwudziestu latach można odnotować, że Korez dorobił się: kameralnej sceny z nietypowym układem w kształcie litery "L", półki z nagrodami (tylko te zbiorowe, indywidualne trzymają w domach), jednego podarowanego ptaszka w klatce i tresowanej muchy Stefana (ważna postać sceniczna ze "Scenariusza..." powołana do życia w drodze improwizacji). Nie dorobili się: teatralnego bufetu, szatniarza (widz zobowiązany jest zawsze pamiętać numer wieszaka) ani bileterki.

W doborze repertuaru niezmiennie przyświeca im hasło ” Teatr dla ludzi, który bawi, a nie nudzi ” programu „Akademia Techniki” i w kategorii „rozrywka na poziomie” są bezkonkurencyjni od lat. To na ich scenie zdarzył się teatralny cud - „Cholonek” nie tylko odniósł artystyczny i frekwencyjny sukces, ale też sprawił, że do teatru przyszli ludzie, którzy wcześniej nigdy lub rzadko przekraczali progi tego przybytku.

We wczorajszy wieczór Korez świętował swoje 20. urodziny i - tak jak przed laty - dał popis w "Scenariuszu dla trzech aktorów" (część spektaklu, obok Neinerta i Kalusa, zagrał Stach, kolejną część Wolniak). Był tort, a gdyby w tym dniu Neinert dostał też złotą rybkę, prosiłby ją o: nieco większą salę (ale nie za dużą), stały budżet 350 tys. zł na rok (bo przepisy często utrudniają finansowe życie prywatnej sceny), i jeszcze specjalny taki fundusz, który mógłby przeznaczyć na zaproszenie do Korezu np. Janusza Gajosa. O Melu Gibsonie już nie wspominając.



Aleksandra Czapla-Oslislo
Gazeta Wyborcza Katowice
22 maja 2010