Krakowski "Amfitrion" zmusza do myślenia
"Amfitrion" polskiemu widzowi jest niemal zupełnie nieznany. Sztuka została wystawiona tylko raz w teatrze telewizji. Obecnie sięgnął po nią Wojtek Klemm, który przygotował swoją wersję , Amfitriona" na Scenie Kameralnej Starego Teatru.Tekst Kleista to parafraza sztuki Moliera, który opierał się na dramacie Plauta. Bogowie Jupiter i Merkury wcielają się w wodza Amfitriona i jego sługę Sozjasza, by zdobyć względy dwóch, nieświadomych manipulacji kobiet. Efektem nocy spędzonej przez Jowisza z Alkmeną są narodziny Herkulesa.
Spektakl opiera się na okrojonej wersji dramatu. Akcja toczy się wartko, wiele się dzieje, jest dynamicznie i zabawnie, tak że trudno uwierzyć po godzinie i 15 minutach, że to już koniec. Bo mimo całej efektowności przedstawienia, doskonałej gry aktorów, świetnej scenografii, muzyki, kostiumów zmienianych co chwilę przez Alkmenę (olśniewająca Małgorzata Hajewska-Krzysztofik), mam wrażenie, że widz pozostaje trochę bezradny wobec tego, co zobaczył.
A sztuka na pewno skłania do myślenia, traktując o tożsamości i jej poszukiwaniu. Jupiter, który pod postacią Amfitriona uwodzi jego żonę Alkmenę, chce nie tylko zdobyć względy pięknej kobiety, ale przede wszystkim upokorzyć jej męża, podkreślając swoją wyższość jako kochanek.
Klemm wprowadza dwóch różnych aktorów kreujących role Amfitriona i Jupitera. Pierwszego gra Błażej Peszek, drugiego Adam Nawojczyk. Tak też jest w przypadku Sozjasza i Merkurego (Arkadiusz Brykalski i Marcin Kalisz). Podkreśla tym samym, że kobiety raczej nie mogły pomylić mężów z bogami. Alkmena, mimo swej cnotliwości, nie sprawia wrażenia niezadowolonej z zamiany i z tego, że stała się zabawką boga.
Zresztą wszystkie postaci są nieco groteskowe. Jupiter, pan i władca, stylizowany na nowobogackiego biznesmena (świetna rola Nawojczyka), i dzielny wódz Amfitrion, który złości się i krzyczy, kiedy odkrywa, iż jest rogaczem, ale jednak z pokorą przyjmuje wyższość Jupitera. Najbardziej wielowymiarowy jest Sozjasz, (znakomity Marcin Kalisz), który zdecydowanie najgorzej radzi sobie z boskimi intrygami i jest po ludzku zagubiony.
Nic nie jest takie, jakim się wydaje. Z tym przesłaniem i z poczuciem drobnego niedosytu wychodzimy z teatru.
Joanna Weryńska
Polska Gazeta Krakowska
3 marca 2010