Królowa kabaretu

Dla jednych to ciężka we współpracy tyranka, żelazna dama telewizji, dla innych wszechstronnie utalentowana wizjonerka, która wypromowała wiele gwiazd. Prywatnie nieśmiała i zakompleksiona, zawodowo wyrobiła sobie taką pozycję, że swój najpopularniejszy kabaret mogła podpisać własnym nazwiskiem. Za komuny borykała się z cenzurą, w wolnej Polsce toczyła potyczki z prawicą i Kościołem. - Ja nie wierzę nawet w wilkołaka – mówiła. Jest bezdzietna z wyboru, a jej największą miłością zawsze była praca.

- 6 kwietnia 82. urodziny obchodzi Olga Lipińska
- Lipińska, obecnie na emeryturze, jest reżyserką, scenarzystką telewizyjną i satyryczką
- Największą popularność przyniósł jej kultowy program "Kabaret Olgi Lipińskiej", który pod nazwą "Kurtyna w górę" święcił triumfy w czasach PRL-u, a w wolnej Polsce kontynuował tę tradycję już pod swoją najbardziej znaną nazwą
- Lipińska uznawana jest za jedną z największych indywidualności polskiej telewizji ostatniego półwiecza, ale wielu jej współpracowników przyznaje, że była także wyjątkowo wymagająca i trudna we współpracy
- Jest bezdzietna z wyboru

"Tyranka", "pracoholiczka", "nieznosząca sprzeciwu" – tak mówiono o twórczyni słynnego "Kabaretu Olgi Lipińskiej", który od połowy lat 70. – najpierw pod nazwą "Właśnie leci kabarecik", a potem "Kurtyna w górę" – rozbawiał widzów Telewizji Polskiej. Sama jego twórczyni, Olga Lipińska, przez niektórych nazywana "żelazną damą telewizji", w nielicznych wywiadach przyznawała, że faktycznie nie jest osobą łatwą we współpracy.

- Mam nieznośny charakter, bo do niczego nie można mnie namówić – mówiła w "Gali".

Praca była jej pasją, ale też, czego nie ukrywała, drogą przez mękę. - Wie pan, jak brzmi tekst, który się najczęściej słyszy w moim zawodzie? – pytała dekadę temu dziennikarza "Wysokich Obcasów". - "To się nie da zrobić". I wtedy wybucham.

Przez lata bali się jej dziennikarze, zwłaszcza prasowi – legendarne są opowieści o dość srogim charakterze i usposobieniu artystki podczas takich wywiadów – nie mówiąc już o problemach z autoryzacjami. W efekcie takie wywiady należą do rzadkości.

Wytrzymali ci staruszkowie
Lipińska mogła pracować nawet kilkanaście godzin bez przerwy i podobnego zaangażowania oczekiwała od swoich współpracowników. - Maksymalnie bez snu: 40. Nagranie cały dzień, potem biegiem na montaż, potem poprawki, jeszcze raz montaż – opisywała swoje najbardziej ekstremalne nadgodziny.

Dlaczego tak się zapracowywała? - Bo mi zależało. Zrobiłam kiedyś 36 dubli jednej piosenki. Musi być dobrze. Inaczej nie ma co sobie zawracać głowy – tłumaczyła, dodając, że jeżeli była w życiu od czegoś uzależniona, to właśnie od pracy. Ta dawała jej pewność siebie, której na co dzień nie miała. Zaznaczała jednak, że żadną tyranką nie jest. - Pracowałam ponad 30 lat z Kobuszewskim, Pokorą, Fronczewskim, Wrzesińską i tak dalej. Wytrzymali.

- Nami, staruszkami, już nie pomiatała, bo nie wypadało – doprecyzowywał w jednym z wywiadów Jan Kobuszewski.

Apodyktyczność z wizją
Lipińska, obchodząca 6 kwietnia 80. urodziny, to oczywiście nie tylko twórczyni kultowych kabaretów, ale także scenarzystka i reżyserka licznych spektakli teatralnych, zarówno scenicznych, jak i telewizyjnych. Ale to kabaret przyniósł jej największą popularność. A konkretnie "Kabaret Olgi Lipińskiej". Trzeba było mieć pozycję, by móc firmować coś takiego własnym nazwiskiem. W PRL-u jeszcze nieoficjalnie, w wolnej Polsce już tak.

Przewinęli się przez ten kabaret najpopularniejsi polscy aktorzy i aktorki, stanowiący jego trzon przez lata, jak i występujący gościnnie. Wśród nich Janusz Gajos, Wojciech Pokora, Jan Kobuszewski, Piotr Fronczewski, Marek Kondrat, Barbara Wrzesińska, Krystyna Sienkiewicz, Hanna Śleszyńska, Marian Kociniak czy Janusz Rewiński. Łącznie kilkadziesiąt nazwisk, kilka pokoleń.

- Kiedy reżyseruje Olga Lipińska, człowiek ze strachu wszystko zrobi – żartował kiedyś Janusz Gajos, niezrównany odtwórca roli woźnego Tureckiego - kto nie pamięta jego słynnego "I am Turecki!"?

– Olga jest człowiekiem despotycznym, apodyktycznym, wymagającym, krzyczącym, ale ona wie, o co jej chodzi, ma wizję tego, co robi. To wielka zaleta u reżysera i wbrew pozorom nieczęsto spotykana – dodawał Wojciech Pokora. – Nie dziwię się jej, że jest taka wymagająca, przecież firmuje kabaret swoim nazwiskiem.

Ruskie na talerzu
W PRL-u programy Olgi Lipińskiej przechodziły przez sidła cenzury nie bez uszczerbku, ale mimo to często udawało się w nich przemycać treści wytykające absurdy ówczesnej rzeczywistości. Bez trudu wyłapywali je widzowie.

Jeden z dowcipów, który przegapiła cenzura, mógł całkowicie zakończyć karierę Lipińskiej. Jest rok 1978, Jan Kobuszewski opowiada żart: "Kto prosił ruskie? Nikt, same przyszły". Pierwsza protestuje radziecka ambasada. Reżyserka dostaje zakaz wstępu do telewizji, traci jej legitymację, jest ciągana po przesłuchaniach. Kabaret milczy przez prawie rok. Podobno ratuje go niesławny prezes TVP Maciej Szczepański, który wmawia Rosjanom, że artyści to w gruncie rzeczy idioci, którzy nic nie rozumieją.

Dziewica przy szambie
W wolnej Polsce, kiedy cenzura przeszła oficjalnie do historii, Lipińska skierowała swoją krytykę w inną stronę. Wyszydzała nasze wady narodowe, w tym głupotę, kołtunerię i arogancję, nie oszczędzała polityków i księży.

- Chciałam pokazać pryszcze na przecudnym obliczu Narodu. Pokazać ułana z dziewicą przy szambie. I pokazać to, co nas gubi – tłumaczyła "Wysokim Obcasom".

Jak wspominała, polski Kościół katolicki drażniła celowo, przede wszystkim w obawie, że przerobi nasz kraj na państwo wyznaniowe.

Z Bogiem bez pośredników
Jako przykład takiego zagrożenia podała trudności, z jakimi borykała się w trakcie pracy nad sztuką Teatru Telewizji "Uroczysty bankiet w zakładzie pogrzebowym" na podstawie Ivo Breszana. Był początek lat 90., na scenie politycznej sporą rolę odgrywało Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe. A tym czasem w przedstawieniu ważną rolę miał odgrywać robiący przekręty w chorwackiej wiosce ksiądz. Problem w tym, że nikt nie chciał go zagrać. Kiedy telewizji zaproponowała Lipińskiej, by przerobiła go na popa, odmówiła, w efekcie projekt nie powstał. Wtedy złożyła specjalnie zamówienie u zaprzyjaźnionej poetki i autorki tekstów.

- Zadzwoniłam do Magdy Czapińskiej: „Napisz do kabaretu coś na czarnych, bo mnie już nosi". Napisała piosenkę „Urzędnicy Pana B.". Hanka Śleszyńska miała śpiewać. "Wiesz, mam kolegę księdza, nie bardzo mi wypada". Zaśpiewała nieznana osoba. Wzruszający tekst, właściwie modlitwa: "Nie potrzebuję pośredników w moich rozmowach z Panem B.".

Jeszcze w temacie głupoty
W efekcie do Lipińskiej zadzwonił z pretensjami marszałek Aleksander Małachowski, a ówczesny poseł ZChN Stefan Niesiołowski nazwał „Kabaret" paskudztwem, zamierzał nawet w ramach protestu złożyć w Sejmie interpelację.

Zdaniem Lipińskiej w przegłosowaną 29 grudnia 1992 roku Ustawę o radiofonii i telewizji wpisano "wartości chrześcijańskie" właśnie po to, żeby nie mogła obrażać w kabarecie Kościoła. - Szaleństwo! – grzmiała w "Wysokich Obcasach". - Do telewizji posypały się listy pisane z parafii, często pod dyktando, bo identyczne. Były też telefony z Episkopatu. Chodziłam na dywanik do kolejnych dyrektorów. A marszałka Niesiołowskiego lubię. Lubię, jak się pieni na głupotę. Popieram go, chociaż on jest bardzo wierzący, a ja nie wierzę nawet w wilkołaka. Ale "w temacie głupoty" jesteśmy chyba razem.

Zgodnie z własnym sumieniem
Jak zawsze mówiła, nie szła na kompromis ani w sztuce, ani w życiu. - Działam zgodnie z własnym sumieniem – często powtarzała, ale nie wszyscy wierzyli. Krytycy poczynań Olgi Lipińskiej wielokrotnie podawali w wątpliwość neutralność jej kabaretu, wytykali związki z lewą stroną sceny politycznej i nadmierne czepianie się strony prawej.

Ona sama była członkiem komitetu wyborczego Włodzimierza Cimoszewicza w 2005 roku, a pięć lat wcześniej poparła Aleksandra Kwaśniewskiego, podpisywała też listy otwarte w różnych politycznych sprawach. Sprzeciwiała się planom całkowitego zakazu w Polsce aborcji.

Z głowy, czyli z niczego
Z TVP Lipińska ostatecznie rozstała się czternaście lat temu, a od tamtej pory bywa w niej okazjonalnie jedynie jako gość, głównie we wspominkowych programach przygotowywanych z Tomaszem Raczkiem. - Pomysły brałam z rzeczywistości, a czasami z głowy, czyli z niczego – wspominała w jednym z nich.

Nigdy nie kryła żalu, że ta wieloletnia współpraca z telewizją zbyt szybko się skończyła, pod wpływem wieloletnich nacisków ze strony prawicowej i kościelnej. - Telewizja się mnie pozbyła w 2005 roku.

- Robiliśmy ten program w sześć osób. Wbrew całej zbiurokratyzowanej machinie telewizji. Tych „moich" ludzi żal mi najbardziej. Mały zespół kleił się przez lata, rozpieprzono go w jeden dzień.

Zawsze z dezaprobatą
– Jestem kozakiem, ale to tylko pozory – opisała kiedyś swój charakter. Olga Lipińska zawsze mówiła, że jest osobą skrajnie niepewną, co wynika to ze specyficznego wychowania, jakie odebrała od patrzącej na nią "zawsze z dezaprobatą" mamy - obecnością ojca nie mogła się długo nacieszyć, gdyż zginął pod koniec II wojny światowej, kiedy miała niespełna siedem lat. Podobnie jak jej dziadek, który także stracił życie podczas wojny światowej, tyle że pierwszej.

- Co mnie ukształtowało? – zastanawiała się w rozmowie z "Galą". - Poza telewizją na pewno niezadowolenie mojej mamy ze mnie - przyznawała. Jak podejrzewała, matka, Maria, nie bardzo miała ochotę posiadać dzieci. - Była inna niż wszystkie mamy, depresyjna i niezbyt uśmiechnięta. Lecz... byłam z niej strasznie dumna. Liczyłam się z jej zdaniem, bo imponowała mi inteligencją oraz dobrym gustem literackim.

- Zapamiętałam ją leżącą na sofie z książką. Wchodziłam, chciałam z nią pobyć. I często słyszałam: "Wyjdź" – wracała pamięcią w rozmowie z "Wysokimi Obcasami".

Wspomnienie bystrej pokraki
Olga Lipińska urodziła się w 6 kwietnia 1939 roku w Warszawie. Jak wspominała, niezwykle szybko zdobyła dzięki mamie wiedzę, jakiej nie mieli jej rówieśnicy, wskutek czego bardzo się w szkole nudziła. W domu była ogromna biblioteka, ale bez bajek czy książek dla dzieci. Mama czytała więc jej oraz młodszej siostrze Basi dorosłą literaturę, w tym „Ballady i romanse" Adama Mickiewicza. Szybko zaczęła sama pochłaniać kolejne pozycje. W pierwszej klasie znała większość lektur obejmujących program całej podstawówki.

Lipińskiej szczególnie utknęła w pamięci podsłuchana rozmowę jej mamy i babci. - To był ostatni raz w życiu, kiedy podsłuchiwałam – przyznawała. - „Co ja mam zrobić z taką pokraką? Nie dość, że ma krzywe zęby i stawia nogi do siebie, to jeszcze bez przerwy choruje". Babcia na to: "Za to jest bystra, z brzydoty może wyrośnie".

Niepewność czyni lepszym?
Lipińska wspomina siebie z czasów dziecięcych i nastoletnich jako niejadka. jej matka miała wpaść kiedyś w szał, bo lekarz powiedział w szkole, że córka jest skrajnie niedożywiona. - Wtedy mama zarządziła, że codziennie przed szkołą jem krwistą wątróbkę albo befsztyk z polędwicy - wspominała w "Gali". - I egzekwowała to z całą bezwzględnością. Nie zapomnę tego! Do dzisiejszego dnia nie mogę patrzeć na te dwie potrawy.

Po latach przyznawała jednak, że matkę rozumie, bo dzieci nie wolno zagłaskiwać. - Jak patrzę na osobników zagłaskanych przez mamusie, to im współczuję. "Jestem świetny, ja, ja, ja". Człowiek niepewny siebie jest lepszym człowiekiem. Refleksyjnym. Zbyt dobre samopoczucie zagłusza wszelkie ciekawe myśli.

Szaleństwa bez urlopu
Lipińska, absolwentka żeńskiego XII Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Skłodowskiej-Curie na Saskiej Kępie w Warszawie, rozpoczęła studia na Wydziale Reżyserii warszawskiej PWST. Od początku kariery związana była z teatrem, już na studiach współtworząc Studencki Teatr Satyryków, w ramach którego zrealizowała swój pierwszy autorski program. - Skorzystaliśmy z tego, że nasi szefowie jeździli na urlop i my w lipcu mogliśmy sobie poszaleć – wspominała.

Dwie dekady później, w 1977 roku, została dyrektorką Teatru Komedia w Warszawie. Pełniła tę funkcję czternaście lat i w tym czasie wyreżyserowała między innymi "Siódme - mniej kradnij", "Śmiechowisko", "Kabaretową mysz" i "Zamek w Szwecji".

Nowocześnie i prymitywnie
Do telewizji Lipińska przyszła zaraz po maturze, w drugiej połowie lat 50., pomagając przy powstawaniu pierwszego polskiego talk-show, prowadzonego przez Irenę Dziedzic "Tele Echa".

- Nie dostałam się na studia do Warszawy, tylko do Łodzi, a że nie za bardzo mi się chciało jeździć do innego miasta, to wybrałam się na UW jako wolny słuchacz na historię sztuki – wspominała w "Super Expressie" -. Przyszłam do telewizji i byłam bardzo dumna z tego, że pracuję w nowoczesnym projekcie. Byliśmy grupą młodych ludzi, którzy mieli świadomość, że to, co robią, jest przyszłością, że za pomocą tych prymitywnych wtedy maszynek mogą zmienić świat.

Kurtyna w górze
Jak podkreślała, swoją przygodę z telewizją zaczynała od reportaży społecznych, co dało jej na samym początku możliwość rozwoju. - Nie interesowała się nami polityka ani cenzura.

Już swoimi pierwszymi programami autorskimi, mającymi charakter kabaretowy, podbiła serca widzów. Tak było z "Głupią sprawą (1968–1970) i "Gallux Show" (1970–1974). Potem powstał "Właśnie leci kabarecik (1975–1977) i najpopularniejszy "Kurtyna w górę" (1977–1981), nieoficjalnie nazywany "Kabaretem Olgi Lipińskiej". Już oficjalnie pod tą nazwą przygotowywała pogramy, także od 1990 roku.

- Telewizja była moim pierwszym domem - wspominała. - Tak jak mówi Basia Borys-Damięcka, czasem życie prywatne było mniej ważne niż telewizja. W moim przypadku właśnie tak było. Spędziłam tu całe życie, tak naprawdę nigdy nie wyszłam z telewizji.

Zakochana do dna
Mężem Olgi Lipińskiej był dziennikarz radiowy Andrzej Wiktor Piotrowski, którego nazywała Piotrem. Poznali się pod koniec lat 50. w STS-ie. Nie od razu zaiskrzyło. - Strasznie dużo gadał – przyznawała w „Wysokich Obcasach". - Był z tego znany. Agnieszka Osiecka napisała o nim piosenkę: „A on wciąż gada, gada, gada, opowiada, opowiada, może mówić, o czym tylko chcesz. Że koń ma cztery nogi".

Małżeństwo przetrwało do śmierci Piotrowskiego w 1996 roku. - Ludzie opierają przeważnie swoje związki na zauroczeniu erotycznym. To się zwykle źle kończy. Trzeba się także lubić i przyjaźnić – odpowiadała na pytanie o sekret długiego związku. – Zresztą, tak naprawdę zakochana do dna byłam zawsze w mojej pracy – dodawała, wymieniając jednak inne zalety męża: akceptował ją w stu procentach i zawsze ją rozśmieszał. – Nigdy się z nim nie nudziłam.

Praca albo dzieci
Małżeństwo nie doczekało się dzieci, co było, jak zapewniła Lipińska, świadomym wyborem. - Popełniłabym te same błędy, co mama. Wszystkie. Tak jak ona popełniła wszystkie błędy babci. To się ciągnie z pokolenia na pokolenie. Poza tym - albo praca, albo dzieci. Ja pracowałam na okrągło.

Posłużyła się przykładem niemowlaka, którego kiedyś powąchała, czując "zapach skwaśniałego mleka". - Jego mama, świetna scenografka, zamiast rysować projekty, wisiała nad łóżeczkiem i wąchała go bez przerwy. Nie widziałam nic wzruszającego w rączkach i nóżkach. Nie mogła tego zrozumieć.

W wywiadzie z magazynem "Świat&Ludzie" zapewniła, że wszystko co robiła w życiu, starała się wykonywać jak najlepiej, ale wie, że z dzieckiem by się nie udało. - Nie chciałam też, aby ktoś obcy mi je wychowywał.

Szczypta optymizmu na koniec
Olga Lipińska od lat jest na emeryturze. Utrzymuje się głównie z tantiem za emisję starych programów i honorariów za książki ("Mój pamiętnik potoczny", "Co by tu jeszcze...", Jeszcze słychać śmiech...") czy felietony (przez kilkanaście lat publikowała je w "Twoim Stylu",), a także z wynajmu mieszkania. Nieraz zapewniała, że nie przywiązuje wagi do pieniędzy, a te nigdy się jej nie trzymały.

Czasem wpada do telewizji, głównie jako gość, by powspominać. Bo wie, że wyrastają następne pokolenia, które nie znają jej programów. W ostatnich latach raczej nie wypowiadała się zbyt ciepło o tym medium, nazywając jego poziom rozpaczliwym bełkotem. Mimo to nadal wierzy, iż wszystko jeszcze przed nią i że swojego "Hamleta" zdąży jeszcze zrobić.

- Że ktoś się zgłosi, że przyjdzie ten list – mówiła "Wysokim Obcasom". - Mama mówiła: "To nie żaden optymizm, to w twoim wieku już głupota". Niech będzie, że jestem głupia i taka umrę. Na razie żyję i wynajduję sobie różne zajęcia. W razie czego sprzątam w szafie.



Paweł Piotrowicz
Onet.Kultura
7 kwietnia 2021
Portrety
Olga Lipińska